Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
II.26)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga II -
Pierwszy rok życia publicznego
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
26. UZDROWIENIE
TRĘDOWATEGO
NIEDALEKO KOROZAIN
[por. Mk 1,40-45; Łk
5,12-16; por. Mt 8,1-4]
Napisane 6 lub 8
listopada 1944. A,
3957-3966
Z dokładnością
doskonałej
fotografii widzę w duchu, od samego rana, jeszcze przed świtem,
biednego trędowatego.
To naprawdę wrak człowieka. Tak bardzo wyniszczyła go choroba, że nie
potrafiłabym
powiedzieć, w jakim jest wieku. Na wpół nagi szkielet ukazuje ciało,
które stało
się jak u wysuszonej mumii. Jego dłonie i stopy są wykrzywione, brak im
niektórych
części do tego stopnia, że wydaje się, jakby te biedne kończyny nie
należały do
człowieka. Dłonie wykrzywione i wygięte we wszystkich kierunkach wydają
się łapami
jakiegoś skrzydlatego potwora, zaś stopy – pomniejszone i
zniekształcone – są jak
kopyta byka.
A potem głowa!...
Myślę, że gdyby
jakiś trup nie był złożony w grobie, lecz mumifikowałoby go słońce i
wiatr, to
miałby głowę taką jak [głowa] tego chorego. Gdzieniegdzie pozostało na
niej kilka
kępek włosów, przyklejonych do żółtawej i pokrytej strupami skóry na
czaszce jakby
wysuszonej pyłem. Oczy z ledwością na wpół otwarte i zapadnięte, wargi
i nos zżarte
przez chorobę, sprawiającą, że nagie są już chrząstki i dziąsła. Uszy
to już
jedynie nieforemne resztki małżowin. Na tym wszystkim rozciąga się
wysuszona skóra,
żółta jak niektóre kaoliny. Kości zdają się ją przebijać. Skóra musi
mieć za
zadanie trzymać razem te biedne kości w swym nędznym worku, całym
pooranym bliznami i
rozdartym gnijącymi ranami. Ruina! Przywodzi mi to na myśl widmo
obiegającej ziemię
Śmierci, ze szkieletem pokrytym wysuszoną skórą, odzianej w niechlujny
płaszcz –
cały w łachmanach. Chory nie ma jednak w rękach kosy, lecz sękaty kij,
oderwany z
pewnością od jakiegoś drzewa.
Stoi na progu
jakiejś groty,
oddalonej od zamieszkałych okolic. Ta grota jest bardzo zniszczona. Nie
umiem
powiedzieć, czy początkowo nie był to grobowiec lub chatka drwala. Może
są to resztki
jakiegoś zniszczonego domu. Patrzy w stronę drogi, oddalonej o jakieś
sto metrów od
jego kryjówki. [Jest to] droga bardzo ruchliwa, zakurzona i jeszcze
mocno
nasłoneczniona. Nie ma na niej nikogo. Jak okiem sięgnąć – słońce, pył
i pustka.
O wiele dalej, gdyby iść w kierunku północno-zachodnim, powinno się
dojść do wioski
lub do miasta. Widzę bowiem pierwsze domy w odległości około jednego
kilometra.
Trędowaty patrzy i
wzdycha, potem
bierze obtłuczoną misę i napełnia ją [wodą] ze strumienia. Pije.
Wchodzi w
poplątane cierniste [krzewy] za swą kryjówką, pochyla się, wyrywa z
ziemi kilka
dzikich rzodkiewek. Powraca do strumienia, obmywa je niewielką ilością
wody z
największego brudu i je powoli, z trudnością podnosząc do ust
poranionymi rękami.
Muszą być twarde jak z drewna. Ma trudności z gryzieniem. Obficie ślini
rzodkiewki,
ale nie udaje mu się ich przełknąć pomimo licznych łyków połykanej wody.
«Gdzie jesteś,
Ablu?» – woła
jakiś głos.
Trędowaty porusza
się i ma na
ustach coś, co można by nazwać uśmiechem. Jednak jego wargi są tak
bardzo zżarte,
że ta próba uśmiechu jest tylko jakimś nieokreślonym grymasem.
Odpowiada głosem
dziwnym, świszczącym, przypominającym nawoływania niektórych ptaków,
których
dokładnej nazwy nie znam:
«Tu jestem! Nie
wierzyłem już, że
przyjdziesz. Myślałem, że coś ci się stało. Byłem smutny... Gdyby mi
nawet ciebie
zabrakło, cóż stałoby się z biednym Ablem?»
Mówiąc to, zbliża
się w kierunku
drogi na odległość dozwoloną przez Prawo. Widzę go, jak zatrzymuje się
w połowie
drogi. Jest na niej człowiek, który wydaje się biec, tak szybko się
zbliża.
«Czy to ty,
Samuelu? O, jeśli to
nie ciebie słyszę, kimkolwiek jesteś, nie czyń mi krzywdy!»
«To ja, Ablu, to
ja – i w dobrym
zdrowiu. Popatrz, jak biegam. Spóźniłem się, wiem, przykro mi ze
względu na ciebie,
ale dowiesz się... o, będziesz szczęśliwy. A tu mam nie jak zwykle
kawałki chleba,
lecz cały bochenek, świeży i dobry, cały dla ciebie. Mam też dobrą rybę
i ser.
Wszystko dla ciebie. Chcę, abyś miał święto, biedny przyjacielu, abyś
się
przygotował na jeszcze większe święto.»
«Jak to się stało,
że jesteś tak
bogaty? Nic nie rozumiem...»
«Zaraz ci opowiem.»
«I zdrowy! Wydaje
się, że to nie
ty...»
«Wyobraź sobie,
dowiedziałem się,
że w Kafarnaum jest ten Rabbi, ten święty, i poszedłem tam...»
«Zatrzymaj się,
zatrzymaj! Jestem
zakażony.»
«O, nieważne. Już
niczego się nie
boję.»
Istotnie,
mężczyzna [o imieniu
Samuel] – będący biednym chromym człowiekiem uleczonym i tak dobrze
potraktowanym
przez Jezusa – idąc szybkim krokiem znalazł się zaledwie o kilka kroków
od
trędowatego. Mówił cały czas, podchodząc i śmiejąc się ze szczęścia.
Jednak
trędowaty mówi: «Zatrzymaj się w Imię Boga. Jeśli ktoś cię zobaczy...»
«Stoję. Spójrz,
przyniosłem ci
jedzenie. Jedz, a ja w tym czasie będę mówił.»
Stawia pakunek na
wielkim kamieniu i
otwiera go. Potem oddala się o kilka kroków. Trędowaty rzuca się na to
niezwyczajne
jedzenie.
«O! Już od dawna
nie miałem takiej
uczty. Jakie to dobre! A myślałem, że pójdę dziś spać z pustym
żołądkiem. Nikogo
litościwego... dzisiaj... nawet ciebie... Pogryzłem kilka rzodkiewek...»
«Biedny Abel!
Myślałem o tym, ale
powiedziałem sobie: “Niech tak będzie. Teraz jest smutny, ale potem
będzie
szczęśliwy!”» [– mówi Samuel]
«Szczęśliwy, tak,
z powodu tego
jedzenia, ale potem...»
«Nie, będziesz
szczęśliwy na
zawsze!»
Trędowaty potrząsa
głową.
«Pomyśl, Ablu,
jeśli możesz
uwierzyć, będziesz szczęśliwy.»
«Ale uwierzyć w
co?»
«W Rabbiego. W
Rabbiego, który mnie
uzdrowił.»
«Ale ja jestem
trędowaty, w
najwyższym stopniu! Jakże mógłby mnie uzdrowić?»
«O, On może tego
[dokonać]! On
jest święty.»
«Tak, Elizeusz
także uzdrowił
trędowatego Naamana... Wiem o tym... ale ja... nie mogę iść do Jordanu.»
«Zostaniesz
uzdrowiony nie
potrzebując wody. Posłuchaj! Ten Rabbi – to Mesjasz, rozumiesz?
Mesjasz! Syn Boga. On
uzdrawia wszystkich, którzy mają wiarę. Mówi: “Chcę tego”, i demony
uciekają,
zdeformowane członki prostują się, a niewidomi odzyskują wzrok.»
«O, jaką ja
miałbym wiarę! Ale
jak mogę ujrzeć Mesjasza?»
«Po to tu
przyszedłem. On jest tu,
w tej wsi. Wiem, gdzie jest dziś wieczorem. Jeśli chcesz...
Powiedziałem sobie:
“Powiem o tym Ablowi i jeśli Abel uzna, że ma wiarę, zaprowadzę go do
Nauczyciela.”»
«Samuelu, czy
jesteś szalony?
Jeśli zbliżę się do domów, zostanę ukamienowany.»
«Nie, nie aż do
domów. Kiedy
zapadnie noc, zaprowadzę cię do tamtego lasku. Potem pójdę zawołać
Nauczyciela.
Przyprowadzę Go do ciebie...»
«Idź, idź zaraz!
Pójdę tam sam,
aż do tego miejsca. Pójdę tym rowem, za parkanem, a ty, idź... idź...
O! Idź po
Niego, dobry przyjacielu! Gdybyś wiedział, czym jest ta choroba. I czym
jest nadzieja
uzdrowienia!...»
Trędowaty nie
zajmuje się już
jedzeniem. Płacze i gestykuluje, błagając przyjaciela.
«Odchodzę, a ty
bądź tam» [–
mówi Samuel.]
Uzdrowiony chromy
oddala się bardzo
szybkim krokiem. Abel z trudnością schodzi do rowu, przylegającego do
drogi i
otoczonego krzakami wyrosłymi na wysuszonym dnie. Jedynie pośrodku
płynie pasemko wody.
Zapada noc. Nieszczęśnik prześlizguje się pomiędzy krzakami, cały czas
obserwując,
czy nie ma kogoś na drodze. Dwa razy kładzie się w rowie: za pierwszym
razem – kiedy
jakiś jeździec mija go kłusem na wierzchowcu, za drugim razem – kiedy
trzej
mężczyźni, obładowani sianem, idą ku wsi. Potem [trędowaty] na nowo
rusza w drogę.
Jezus z Samuelem
przybywa przed nim
do lasku.
«Zaraz tu
przyjdzie. Idzie powoli z
powodu swoich ran. Bądź cierpliwy» [– wyjaśnia Samuel Jezusowi.]
«Nie spieszę się»
[– odpowiada
Jezus.]
«Uzdrowisz go?»
«Czy ma wiarę?»
«O!... umierał z
głodu. Zobaczył
jedzenie po latach niedostatku, a jednak wszystko porzucił po kilku
kęsach, żeby tu
przybiec.»
«Jak go poznałeś?»
«Wiesz, że...
żyłem z jałmużny
od czasu mojego nieszczęścia i przemierzałem drogi, chodząc z jednego
miejsca na
drugie. Przechodziłem tamtędy co tydzień i tak poznałem tego biedaka...
Pewnego dnia w
czasie burzy z powodu głodu podszedł – zdolny zmusić nawet wilki do
ucieczki – aż
do drogi prowadzącej ku wsi, szukając czegoś. Przeszukiwał odpadki jak
pies. Miałem w
sakwie suchy chleb, który dali mi litościwi ludzie, i podzieliłem się z
nim. Odtąd
jesteśmy przyjaciółmi i co tydzień przychodzę, aby odnowić jego zapasy.
[Dzielę
się] tym, co mam. Jeśli mam dużo, daję dużo, jeśli mam mało – mało.
Robię, co
mogę, jakby to był mój brat. Od tego wieczoru, kiedy mnie uzdrowiłeś –
bądź za to
błogosławiony – myślę o nim... i o Tobie.»
«Jesteś dobry,
Samuelu, i dlatego
nawiedziła cię łaska. Kto kocha, zasługuje na wszystko od Boga... Oto
ktoś w
krzakach...»
«To ty, Ablu?»
«Tak, to ja.»
«Podejdź.
Nauczyciel czeka tu na
ciebie, pod drzewem orzechowym.»
Trędowaty wychodzi
z rowu i wspina
się na brzeg. Przeszedł go i zbliża się od strony łąki. Jezus, oparty o
bardzo
wysokie drzewo orzechowe, czeka na niego.
«Nauczycielu,
Mesjaszu, Święty,
miej nade mną litość!» [– woła trędowaty] i osuwa się pod stopy Jezusa.
Z twarzą
przylegającą do ziemi mówi jeszcze:
«O, mój Panie!
Jeśli chcesz,
możesz mnie oczyścić!»
Potem ośmiela się
podnieść na
kolana. Wyciąga szkieletowate ramiona, powykręcane dłonie i podnosi
kościstą twarz,
całkiem wyniszczoną. Łzy spadają z chorych oczu, które zżarł trąd.
Jezus spogląda na
niego z wielką
litością. Patrzy na zjawę, którą pożera tak straszliwa choroba, że jej
bliskość
znieść może jedynie prawdziwa miłość, tak jest odpychający i cuchnący.
I oto Jezus
wyciąga rękę, piękną zdrową prawicę, jakby chciał pogłaskać biedaka.
Ten – nie
podnosząc się – przechyla się gwałtownie do tyłu na pięty i krzyczy:
«Nie dotykaj
mnie! Miej nad Sobą litość!»
Mimo to Jezus robi
krok do przodu.
Dostojny, tchnący słodką dobrocią kładzie palce na głowie toczonej
trądem. Mówi
głośno, głosem będącym samą miłością, ale i pełnym mocy:
«Chcę tego, bądź
oczyszczony!»
[Jezus] trzyma
przez kilka minut
rękę na biednej głowie.
«Wstań. Idź do
kapłana. Wypełnij
to, co nakazuje Prawo. Nie mów, co ci uczyniłem. Bądź tylko dobry, nie
grzesz już
nigdy więcej. Błogosławię cię.»
«O! Panie! – woła
Samuel z
radością, widząc przemianę przyjaciela. – Ablu! Jesteś całkiem
uzdrowiony!»
«Tak. Jest zdrowy.
Zasłużył na to
przez swoją wiarę. Żegnaj. Pokój niech będzie z tobą.»
«Nauczycielu!
Nauczycielu!
Nauczycielu! Już Cię nie opuszczę, nie mogę Cię opuścić!»
«Uczyń to, czego
wymaga Prawo.
Potem jeszcze się zobaczymy. Po raz drugi [mówię ci]: niech Moje
błogosławieństwo
spocznie na tobie.»
Jezus odchodzi,
dając znak
Samuelowi, aby pozostał [z Ablem]. Dwaj przyjaciele płaczą z radości i
przy świetle
księżyca powracają do groty, aby po raz ostatni zatrzymać się w tym
nieszczęsnym
schronieniu.
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
03 0000 026 02 Leczenie ZT hormonem wzrostuMargit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczut informatyk12[01] 02 101introligators4[02] z2 01 n02 martenzytyczne1OBRECZE MS OK 0202 Gametogeneza02 07Wyk ad 02r01 02 popr (2)1) 25 02 2012TRiBO Transport 02więcej podobnych podstron