ViVANT pRofESSORES.I
Z albumu profesora Kazimierza Nikodema
mamę.
Mama, Teresa, zajmowała się domem i rodziną, której poświęcała cały swój czas. Na zdjęciu widać też moją starszą siostrę, Bar-
Więzy rodzinne były u nas bardzo silne. Niedziela była dniem świętym. Całą rodziną chodziło się do kościoła, na wycieczki, na imprezy. W Wojkowicach do dzisiaj bardzo hucznie obchodzi się odpust 15 sierpnia. Przyjeżdżają karuzele i stragany, impreza trwa kilka dni. Poza tym miasteczko jest niezbyt ciekawe, otoczone nieczynnymi już kopalniami i cementowniami. W latach, kiedy robiono to zdjęcie, zakłady te jeszcze pracowały, zanieczyszczając przy tym całą okolicę. Kiedy wiatr wiał od strony cementowni, nie dało się siedzieć w ogrodzie, wszystko pokrywał szary pył.
Na lym zdjęciu mam osiem lat. Zrobiono je w 1961 roku. Jestem z rodzicami i siostrą. Pamiętam, że specjalnie wybraliśmy się do zakładu fotograficznego do Piekar Śląskich. To była cała wyprawa, jechało się autobusem w odświętnych ubraniach. Mama chciała, żebyśmy mieli wspólne zdjęcie.
Mieszkaliśmy w Wojkowicach, za Brynicą, oddzielającą Śląsk od Zagłębia. Dopiero na studiach dowiedziałem się, że to, z której strony tej rzeki się mieszka, jest w tym regionie bardzo ważne.
Mój tata, Tadeusz, pracował w kopalni węgla „Andaluzja” na tzw. maszynie wyciągowej. Do pracy dojeżdżał na motocyklu. Po powrocie z kopalni zajmował się przydomowym ogródkiem, w którym uprawiał ogórki i pomidory. Mieliśmy też kawałek pola, z którego zboże służyło jako kanna dla stadka kur hodowanych przez
Kiedy miałem 10, może 11 lat, do szkoły przyszedł fotograf zrobić zdjęcia całej klasie. Mnie ustawił na tle liczydła. To, co dla niego było przypadkiem, dla mnie stało się przeznaczeniem. Bardzo lubię to zdjęcie.
Matematyką interesowałem się, od kiedy pamiętam. Już w szkole podstawowej startowałem w olimpiadach matematycznych.
a w ósmej klasie zostałem laureatem na szczeblu wojewódzkim. Dlatego do szkoły średniej zostałem przyjęty bez egzaminu. W liceum ogólnokształcącym w Wojkowicach trafiłem na wspaniałą nauczycielkę matematyki, panią profesor Marię Żabę. Potrafiła nas zainteresować tym przedmiotem i pokazać, że matematyka może być łatwa i ciekawa. Pani profesor wymagała, żeby każdy prowadził starannie zeszyt i zapisywał w nim prace domowe. Ja zawsze lubiłem rozwiązywać zadania, ale wolałem samo wymyślanie rozwiązań od ich zapisywania. Czasem nie wpisywałem więc zadań domowych do zeszytu. Nauczycielka tolerowała to jednak, bo wiedziała, że rozwiązywałem wszystkie zadania, jakie były w książce, tylko zapisywałem je ołówkiem na marginesie książki. Mimo iż podręczniki się wtedy odsprzedawało, swoje książki z matematyki mam do dzisiaj.
W tamtych latach każda szkoła średnia mogła wytypować jednego absolwenta, który miał być przyjęty na studia bez egzaminów. Moja szkoła wytypowała mnie i tak w 1972 r. rozpocząłem studia matematyczne na Uniwersytecie Śląskim.
Przez całe studia uczestniczyłem w pracach naukowego koła matematycznego. Na ogół dwa razy w roku wyjeżdżaliśmy na seminaria. To zdjęcie zostało zrobione na jednym z takich seminariów, w 1976 roku, na czwartym roku studiów, w schronisku na Klimczoku. Jeździliśmy też na Błatnią, Karkoszczonkę i w Bieszczady. W sali schroniska wygłaszaliśmy referaty. Zamiast tablicy, braliśmy ze sobą kartony, na któtych pisaliśmy węglem kreślarskim. Potem była dyskusja. Cała ta działalność była bardzo spontaniczna. Nikt nas do niczego nie zachęcał. Stanowiliśmy grupkę entuzjastów.
Wygłaszam właśnie referat o dywanie Sierpińskiego, czyli o krzywej, która wypełnia cały kwadrat, nie pozostawiając żadnego wol-