plik


511 XXXII Na dziedziniec wychodzi Tuśka pod pozorem rozmówienia się z gaździną o dodanie jeszcze jednego łóżka. Zostawiła męża siedzącego z Pitą przy herbacie. Chciał gotować herbatę na maszynce Porzyckiego, ale mu nie pozwoliła. - To nie moje, to pożyczone! - wyrzekła odstawiając maszynkę na okno. - Od kogo? Udała, że nie słyszy zapytania. Co chwila potrącali się tak o dowody istnienia Porzyckiego, lecz nikt nie wymówił jego nazwiska. Pita, dziwną intuicją zdjęta, milczała. Co więcej, Tuśka z pewną trwogą dostrzegła, że Pita ogromnie zręcznie chowa otrzymane od Porzyckiego farby i wzory. Zdjął ją lęk. Czy dziecko nie domyśla się dużo, jeśli tak postępuje? Następnie zaczął ją dręczyć niepokój, czy mąż nie dostał jakiego anonimu, tak jak otrzymała Porzycka, i wskutek tego doniesienia przyjechał do Zakopanego. Nic jednak z jego twarzy wyczytać nie było można. Mówił mało jak zwykle. Ograniczył się na powiedzeniu, że wystarał się o niedługi urlop i przyjechał. Widocznie był zmęczony, uważał jednak za stosowne i grzeczne dotrzymywać Picie i żonie towarzystwa. Siedział wyprostowany na krześle w szarym, nieszczególnym garniturze i pił herbatę łyżeczką i zagryzał ciastkami przyniesionymi rano przez Porzyckiego. Ten drobny, mały szczegół dopełnia miary. Tuśka dusi się po prostu, nie jest w stanie wytrzymać dłużej. Wybiega do sieni, a stamtąd na podwórze. Przypomina sobie, że tam, u Płonki na werandzie, czekają na nią wszyscy. Przez chwilę przychodzi jej myśl, żeby zabrać męża i jechać razem z nim na kolację. Lecz odrzuca ją natychmiast. Ta scena, to wejście na werandę w towarzystwie tego mizernego człowieka i to słowo "mój mąż"... Jak przyjmie to Porzycki? Dozna pewnie nieokreślonego bólu i przykrości. Może się rozgniewa i zechce się zemścić na niej, powróci choćby chwilowo do Sznapsi, a ona będzie musiała milczeć. A może mąż wie o wszystkim i wyniknie scena... Tuśka szybko obchodzi dom i przez okno, wychodzące na ulicę, ze stolika, stojącego blisko okna, delikatnie ściąga ołówek i teczkę z papierami. Nikt jej nie dostrzegł. Wyjmuje papier i kopertę, cofa się poza dom, opiera na belce i pisze na papierze. "Nie mogę przyjechać - mąż niespodzianie zupełnie przyjechał z Warszawy..." Chce dodać: "Jestem w rozpaczy", ale coś ją wstrzymuje. Dorzuca więc tylko: "Bawcie się beze mnie, nie zapominajcie o mnie". I na ukos: "Smutno mi". Zakleja kopertę - pisze nazwisko Porzyckiego i szybko idzie do chałupy Obidowskich. Ciemno tam i cicho. Gaździna pod oknem niby coś ceruje, na łóżku, na wpół trzeźwy, z głową opartą rozpaczliwie na rękach siedzi Józek. Nieruchomy, zmartwiały, niby sęp oślepły ze skrzydłami związanymi. Tuśka wyciąga rękę z listem. - Czy gazda ma czas? Obidowska podnosi głowę. - Bo co? - Chcę, żeby bardzo prędko poleciał z tym listem i oddał go panu. - Nasemu panu? Tak Obidowska nazywa zawsze Porzyckiego. - Tak. Gaździna odkłada robotę. - Ja póńdę. - Józek będzie prędzej. - Niech doma siedzi, niech nie lota. Tera tyle siedlisk, ze co ino pożrys, idom, a wszyćkie ino by na ładnego chłopca łase. Juz niek on siedzi, ja pójdem. Odziewa się pośpiesznie. Tuśka patrzy z jakimś współczuciem na tego chłopca nieruchomego, przytłoczonego siłą i potęgą istoty, której się jedną chwilą zaprzedał w niewolę. Nigdy nie miała dla niego tego zrozumienia, co w tej chwili. Kto wie - i on pewnie myśli: "Gdybyk był wolny!" Wychodzi z chałupy razem z gaździną i myśli, jak Obidowska biegnie po jasnym szlaku drogi, który w oddali rozpływa się w szarość przedwieczorną. Wysyła za nią swą duszę i tchu jej nie staje. Przez chwilę zdaje się jej, że jest na werandzie restauracyjnej, że ją witają radośnie, że zajmuje swoje dawne miejsce, że on siada przy niej. Chłodem powiało, ocknęła się. Czuje, iż musi wracać do chaty. Powoli wchodzi do izby. Żebrowski i Pita siedzą milcząc naprzeciw siebie. Wyczerpali wszystko. Nie mają sobie nic do powiedzenia. - Zapal, Pito, świece! - mówi Tuśka. - Nie chce pozwolić, aby płonęła owa lampa, która tyle wieczorów oświetlała jej izbę. Zasuwa rolety. - Dlaczego to robisz? - pyta mąż. - Jeszcze jest dość widno. - Sądzę, że jesteś znużony - położysz się... On stara się nadrobić miną. - Cóż znowu? Mam ochotę wyjść na spacer, zobaczyć góry... Bardzo tu rzeczywiście orzeźwiająco i miło. Lecz siły go opuszczają. Nie mówi, że aby tę niespodziankę sobie i im urządzić, jechało się trzecią klasą wśród Żydów, plwocin i przeciągów. Dalej, aby nie wydawać pieniędzy, nie zajeżdżało się do hotelu w Krakowie, ale tułało się po ulicach i siedziało w poczekalniach. A potem "furka" z kolei zamiast dorożki. Wszystko to gniotło tak biedny organizm i w połączeniu z ostrym powietrzem wyczerpało do reszty. Żebrowski siedzi jednak i opowiada żonie o synach, o fikusach, o materacach, o futrach, o biurze, o Warszawie. Powtarza jej znane z Kuriera fakty. Wszystko to mówi w dozie homeopatycznej, ale mówi grzecznie, uprzejmie, starając się pokazać, że ma o czym do mówienia. Wreszcie wyczerpuje się, rozmowa nie podsycana milknie i siedzą tak teraz wszyscy troje nieruchomi, jakby związani niewidzialnym łańcuchem ze sobą, który splątał się mimo ich woli i wiedzy. Tuśka słucha, czy w ciszy nie rozlegną się czasem kroki gaździny, wracającej od Płonki, i przeżuwa, przetrawia to nic, co jej mąż w tej chwili rozsypał za pomocą słów przed nią. Co ją to obchodzi? Wszak to od niej dalekie, obce, jeszcze straszniej obce, niż zdawało się jej, gdy czytała to wszystko w listach... ..... I dzieje się dziwna, a przecież tak częsta rzecz. Oto na tym wielkim, przeogromnym świecie nagle zaczyna jakaś jedna mała, nędzna istota zawadzać. Jest jej za dużo. Stanowczo przygniata innych tym, że istnieje, że żyje. I nie wiadomo, co jest tragiczniejsze, czy gdy ta istota nie wie o tym, że jej jest nadto, że jest zawadą, i swobodnie porusza się w tej niechęci, która dokoła niej zacieśnia swe koło, czy wtedy, gdy ona zrozumie tę niechęć i nagle zastygnie z jakiejś trwogi, smutku, wstydu. Mąż Tuśki nie wie o tym, że jest właśnie taką zbyteczną istotą, dla której nagle nie ma miejsca - i uśmiecha się blado do żony, do córki, zaciera kościste ręce i mówi, starając się nadać sobie pozór junaka: - He, he... jutro zmierzymy się z Giewontem. ..... W sieni dudnią bose pięty gaździny. Szybko porywa się Tuśka i wybiega naprzeciw góralki. I cóż? - Ano... oddalim. - I ... co powiedzieli? - A no - pon przecytali i tak powiedzieli: "psiokrew"... a potem mnie powiedzieli, że dobrze. - Nic więcej. - Nic. To "psiakrew" mogłoby trochę ostudzić rozegzaltowanie Tuśki, ale ona już jest w tym stadium, że zatraciła poczucie i miarę w tym, co się odnosi do Porzyckiego. - Niechaj gaździna przyjdzie urządzić spanie dla mego męża. Tam jest łóżko w tej izbie, gdzie weranda, ale nie ma słomy w sienniku. - Zaraz się narychtuje. Obidowska jest na twarzy ogromnie zmieniona. - Wiedzom, co się stało? - pyta. Tuśka już zapomniała o trupie leżącym w modrzewiach, tak własna troska ją pochłonęła. - Co? - Jacka Słodyckę naśli w lesie martwego. - A... wiem! - To nas pan go nased. Ścierwa go zabili. Ozenił się dwa roki temu z takim strzygoniem z somsiedniej wsi, latawicą, co ij beło sesnaście roków... a jemu bez mała pięćdziesiąt i pięć... Tak za niom zaceli się uganiać chłopy, a on stary ośpihował i nieraz strętnął ją z jakowym gachem... No, i ten gach musiał go dzie ciupagom prasnąć... Zamyśliła się. Coś tam w niej nurtowało. Jakiś straszny niepokój. - Kazał jeji w izbie siedzieć - wiązał ją... ucło się jei... Ubili. Pokręciła głową. - Ubili - powtórzyła. Tuśka chmurnie na nią spojrzała. - Po co ją więził? - wyrzekła porywczo. - Ma za swoje... Gaździna otworzyła szeroko swoje wielkie, czarne źrenice. Z otwartych drzwi od dworu padał na nią przechodni blask. Zdawała się jakby w koronie światła. Wyraz jej twarzy wskazywał, że słowa Tuśki wydobyły z niej wreszcie to, co ją strachem poiło. - Jakze to? - wyrzekła. - Ona jemu zona, do innych się rwała. - Przemocą źle trzymać: urwie się wreszcie i jeszcze można źle wyjść na tym. - Naremnie najlepi! - E! gwałtem najgorzej. Jak się ptak z klatki wyrwie, to już go nie złapiecie, a może jeszcze i zabić. Gaździnie rysy oblokła jakaś dziwna powaga. - Sprawiedliwie... - wyrzekła powoli - sprawiedliwie... Odeszła głębią sieni, patrząc w ziemię zamyślona i chmurna. Tuśka wróciła do izby. Zastała męża i Pitę tak samo nieruchomych i milczących jak za pierwszym razem. - Marmurki!... - przemknęło jej przez umysł z nieokreśloną ironią - marmurki!... ..... W godzinę później - powoli układano się do snu. Pita leżała już w swoim łóżeczku pocałowawszy ojca i matkę w rękę. Siedząc na krawędzi swego łóżka, Tuśka rozczesuje włosy i patrzy przez otwarte drzwi na męża, który gotuje się do snu przy posłanym łóżku. Widzi, jak systematycznie z kieszeni wyjmuje drobne pieniądze, scyzoryk, jak to wszystko z głuchym chrzęstem składa na stoliczku. Dalej słyszy miarowy, delikatny turkot nakręcanego zegarka, ściąganie butów, ustawianie ich systematyczne w dali od łóżka. Gęstwiną złotą swych wonnych, ślicznych włosów zasłania się rozpaczliwie Tuśka. Kark jej różowy, ten, który wzniecał takie uwielbienie na balu i jest przedmiotem zachwytów Porzyckiego, odsłania się i błyszczy jak gwiazda. - Poza pachnącą gęstwą włosów Tuśka zaczyna płakać cicho, zacinając wargi aż do krwi... Łzy jej lecą gradem diamentów i spadają na atłasowe ciało o tonach delikatnej, bladej, rozkwitłej wśród pereł rosy róży... KONIEC ROZDZIAŁU

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sezonowa miłość Sezon35
Sezonowa miłość Sezon33
Sezonowa miłość Sezon34
Sezonowa miłość Sezon30
Sezonowa miłość Sezon38
Sezonowa miłość Sezon36
Sezonowa miłość Sezon3
Sezonowa miłość Sezon3
Sezonowa miłość Sezon37
Sezonowa miłość Sezon31
Sezonowa miłość Sezon25
Sezonowa miłość Sezon22
Sezonowa miłość Sezon4
Sezonowa miłość Sezon9
Sezonowa miłość Sezon11
Sezonowa miłość Sezon1
Sezonowa miłość Sezon18
Sezonowa miłość Sezon28

więcej podobnych podstron