Fiodor Dostojewski - Legenda o wielkim inkwizytorze
Fiodor Dostojewski
Bracia Karamazow
Legenda o wielkim inkwizytorze
- Wiesz, Aloszo, tylko się nie śmiej, kiedyś napisałem poemat, jakiś rok
temu. Jeśli możesz mi poświęcić jeszcze z dziesięć minut, tobym ci
opowiedział, dobrze?
- Napisałeś poemat, ty?
- No nie, nie napisałem - zaśmiał się Iwan. - W życiu nigdy nie ułożyłem
nawet dwóch wierszy. Poemat ten wymyśliłem sobie i zapamiętałem. Wymyśliłem go w natchnieniu, w gorączce. Będziesz moim
pierwszym czytelnikiem, a raczej słuchaczem. Bo rzeczywiście - zaśmiał się
Iwan - po co autor ma stracić chociażby jednego, jedynego czytelnika.
Opowiedzieć więc, czy nie?
- Proszę bardzo, słucham uważnie - powiedział Alosza.
- Mój poemat nosi tytuł Wielki inkwizytor, rzecz niemądra, ale
chciałbym ci to jednak opowiedzieć. Zresztą i tu się nie obejdzie bez
przedmowy, to znaczy bez przedmowy literackiej, a jakiż ze mnie, za
przeproszeniem, literat - zaśmiał się Iwan. - Widzisz, akcja dzieje się w
szesnastym wieku, a w tych czasach - powinieneś to zresztą dobrze wiedzieć
jeszcze ze szkoły - więc właśnie wtedy był zwyczaj sprowadzania do utworów
poetyckich, na ziemię, sił niebieskich. Nie mówię już o Dantem. We Francji
urzędnicy sądowi, a także zakonnicy po klasztorach urządzali całe
przedstawienia, gdzie wprowadzali na scenę postacie Madonny, aniołów, świętych,
Chrystusa, a nawet samego Pana Boga. Wszystko to wówczas było bardzo proste,
naiwne. W powieści Wiktora Hugo Notre Dame
de Paris *[Tytuł powieści Wiktora Hugo, stanowiący równocześnie nazwę słynnej
paryskiej katedry, po polsku przekładany jest jako Dzwonnik z Notre Dame.]
czytamy,
że z okazji urodzin delfina w Paryżu, za Ludwika XI dawano na ratuszu budujące,
dostępne bezpłatnie przedstawienie dla ludu pod nazwą Le bon jugement de
la tres sainte et gracieuse Vierge Marie *[Sąd miłosierny Najświętszej i Najłaskawszej
Dziewicy Maryi.], gdzie właśnie pojawia się Ona
sama i wydaje swój bon jugement. U nas, w Moskwie, jeszcze w dawnych
czasach przed-Piotrowych, też czasami urządzano takie teatralne spektakle, zwłaszcza
nawiązujące do Starego Testamentu. Zresztą oprócz takich utworów
dramatycznych wszędzie, w różnych kręgach, spotkać można było wiele
rozmaitych opowieści i «wierszy», w których występowali i działali zależnie
od potrzeb święci, aniołowie bądź wszystkie inne siły niebieskie. U nas po
klasztorach zajmowano się tłumaczeniem, przepisywaniem bądź nawet pisaniem
takich poematów, i to jeszcze kiedy - w epoce najazdów tatarskich. Jest na
przykład jeden taki klasztorny poemacik (oczywiście z greckiego) pod tytułem:
Wędrówka Bogurodzicy po
miejscach, gdzie cierpią grzesznicy *[Wędrówka Bogarodzicy po miejscach,
gdzie cierpią grzesznicy - apokryf bizantyjski przełożony na Rusi już w
wieku XII i bardzo na tym terenie popularny, nie jest, jak to określa w powieści
Iwan Karamazow, «poematem» (podobnie nie jest nim jego własny utwór,
Legenda o wielkim inkwizytorze), lecz dziełem pisanym prozą; określenia
tego użyto dwukrotnie na oznaczenie w ogóle utworu o dużym ładunku treści
światopoglądowych, ważnych dla twórcy, programowych, poetyckich.] z
obrazami przy tym nie mniej śmiałymi niż u Dantego. Matka Boska odwiedza piekło,
a Michał Archanioł oprowadza ją po miejscach męki. Ogląda grzeszników i
widzi ich męczarnie. Jest tam, między innymi, jedna niezwykle interesująca
kategoria grzeszników, przebywających w jeziorze ognia: którzy z nich pogrążą
się w tym jeziorze tak, że już wynurzyć się nie mogą, «o tych Pan Bóg
zapomina»; jest to wyrażenie bardzo głębokie i pełne wymowy.
I oto przejęta, przerażona Matka Boska płacząc pada na kolana przed
tronem Bożym i zaczyna prosić o zmiłowanie dla wszystkich, którzy są w
piekle, dla wszystkich bez wyjątku, których tam widziała. Jej dialog z Bogiem
jest ogromnie ciekawy; błaga, nie odstępuje, a kiedy Ojciec wskazując na
przebite ręce i nogi Jej Syna pyta: Jakżeż mam przebaczyć Jego oprawcom? -
Ona skłania wszystkich świętych, męczenników, wszystkie anioły i archanioły,
aby razem z Nią padli na kolana i modlili się o zmiłowanie dla każdego, bez
wyjątku. Kończy się tym, że wyjednuje u Pana Boga zawieszenie cierpień
ludzi potępionych raz na rok, w okresie od Wielkiego Piątku do Trójcy Świętej,
w piekle zaś grzesznicy dziękują Bogu i wołają doń: «Prawy jesteś,
Panie, w sądach swoich».
Tak więc i mój poemacik utrzymany byłby w takim samym duchu, gdyby się
pojawił w tamtych czasach. U mnie także na scenie On się pojawia; prawda, nic
nie mówi, pojawia się jedynie i przechodzi. Minęło już piętnaście wieków
od czasu, gdy złożył obietnicę, że przyjdzie w pełni swego majestatu, piętnaście
wieków temu jego prorok napisał: «A oto niebawem przyjdę» *[Zob.
Apokalipsa św. Jana 22, 7, a także 12 i 20, jak również 3, 11.].
«Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn,
tylko Ojciec» *[Ewangelia św. Marka 13, 32.], jak sam On też potwierdził jeszcze za swego ziemskiego życia.
Ludzkość jednak oczekuje Go wciąż z taką samą jak dawniej wiarą i czułością.
O, z wiarą nawet jeszcze większą, bo minęło już piętnaście wieków od
czasów, jak człowiek przestał otrzymywać znaki nadziei z nieba:
Temu wierz, co powie serce,
Niebo znaków już nie zsyła.
* [Fragment wiersza Fryderyka Schillera pt. Życzenie z roku 1801, u
Dostojewskiego przytoczony w przekładzie rosyjskim Wasylego Żukowskiego.]
Została tylko sama wiara w to, co mówi serce! Prawda, i wtedy zdarzało się
wiele cudów. Byli święci, którzy powodowali cudowne uzdrowienia; do niektórych
błogosławionych, jak utrzymują ich żywoty, przychodziła sama Królowa
Niebios. Ale diabeł nie spał, więc ludzie zaczęli powątpiewać w prawdziwość
tych cudów. Akurat wtedy na północy, w Niemczech, pojawiła się nowa okropna
herezja. Wielka gwiazda «płonąca jak pochodnia» (to znaczy jak Kościół)
«spadła na trzecią część rzek i na źródła wód...», które «stały się
piołunem» *[Zob. Apokalipsa św. Jana 8, 10-11.]. Herezja ta zaczęła
świętokradczo odrzucać wiarę w cuda. Ale ci, co zostali wierni, wierzą
jeszcze goręcej, jeszcze mocniej. Ludzkość jak dawniej śle łzy ku Niemu,
oczekuje Go, miłuje, pokłada w Nim nadzieję, po dawnemu gotowa jest cierpieć i umrzeć dla Pana... I oto tyle wieków modlono
się z wiarą, gorąco: «Zjaw się nam, Panie», tyle stuleci wzywano Go, że
wreszcie w swej niezmiernej, niewyczerpanej litości zechciał zstąpić do
tych, co Go błagali. Przychodził, nawiedzał również i przedtem niektórych
ludzi błogosławionych, męczenników oraz świątobliwych pustelników za ich
ziemskiego życia, jak o tym się pisze w ich «żywotach». U nas Tiutczew, głęboko
przekonany o prawdzie swoich słów, napisał, że On
Pod ciężarem krzyża zgięty,
Jak rab, choć Król pełen chwały,
Ten
ojczysty kraj nasz biedny
Błogosławiąc, schodził cały.
* [Fiodor Tiutczew, Te chałupy pochylone...]
I rzeczywiście tak było, możesz mi wierzyć. A więc On zapragnął choćby
na chwilę pojawić się ludowi, ludowi umęczonemu, cierpiącemu, cuchnącemu i
grzesznemu, ale kochającemu Go miłością ufną, dziecięcą. Akcja w moim
utworze rozgrywa się w Hiszpanii, w Sewilli, w najstraszniejszym okresie
inkwizycji, kiedy na chwałę Bożą w kraju tym codziennie zapalano stosy:
I w auto da fe okazałych
Palono heretyków złych.
* [Niedokładny, przystosowany do potrzeb
kontekstu cytat z poematu Aleksandra Poleżajewa Koriolan (1834); auto
da fe (portugalskie) - dosłownie: akt wiary, sprawa wiary, w znaczeniu
przenośnym - publiczne spalenie na stosie człowieka-heretyka lub heretyckich
jego pism.]
Oczywiście, było to nie owo przyjście, które ma nastąpić, zgodnie z
Jego obietnicą, przed końcem świata, w pełni niebiańskiego majestatu, i które
będzie niespodziewane, nagłe, «jak błyskawica zabłyśnie na wschodzie, a świeci
aż na zachodzie» *[Ewangelia św. Mateusza 24, 27, a także św. Łukasza
17, 24.]. Nie, On zapragnął odwiedzić swoje dzieci tylko na
chwilę, na moment, i to właśnie tam, gdzie zaczęły płonąć stosy z
heretykami. W swoim niezmierzonym miłosierdziu pojawia się raz jeszcze wśród
ludzi w tej samej ludzkiej postaci, w jakiej przebywał między nimi przez trzy
lata piętnaście wieków temu. Zstępuje na rozpalone ulice i place południowego
miasta, właśnie tego, w którym dopiero co, w przeddzień, w auto da fe okazałym,
w obecności króla, dworu, rycerzy, kardynałów i najpiękniejszych dam dworu,
przy niezliczonych tłumach mieszkańców Sewilli kardynał wielki inkwizytor
spalił naraz bez mała setkę ad maiorem gloriam Dei *[Ad maiorem
gloriam Dei, właściwie:
ad maiorem Dei gloriam - dewiza zakonu jezuitów, oznaczająca hasło:
«Wszystko na większą chwałę Bożą», sformułowana w pismach założyciela
zakonu, św. Ignacego Loyoli.].
Zjawił się cicho, nie zauważony, i nagle - czy to nie dziwne? - wszyscy Go
poznają. Mogłoby to być jednym z najlepszych epizodów utworu, właśnie to,
dlaczego Go tak poznają. Lud kierowany jakąś nieodpartą siłą dąży do Niego, otacza wielkim tłumem,
chodzi za Nim. A On w milczeniu krąży wśród nich i uśmiecha się delikatnie
niesłychanie im współczując. Słońce miłości goreje w Jego sercu,
promienie Światła, Oświecenia i Mocy biją z Jego oczu i spływając na ludzi
zmiękczają ich serca tak, że te zaczynają płonąć wzajemną ku Niemu miłością.
Wyciąga przeto do nich ręce, błogosławi ich, a dotknięcie Jego rąk bądź
samej tylko odzieży powoduje przepływ uzdrawiających mocy.
Oto z tłumu słychać głos starca ślepego od dzieciństwa: «Panie, uzdrów
mnie, abym i ja mógł Cię ujrzeć!» - i oto jakby łuska spadła z jego oczu
i niewidomy widzi dobrze. Lud płacze i całuje ziemię, po której On stąpa.
Dziatki rzucają Mu kwiaty pod stopy i śpiewają «Hosanna!» «To On, to On
sam - powtarza każdy - to na pewno musi być On, nikt inny.» A On zatrzymuje
się u wejścia do katedry sewilskiej w tej samej chwili, kiedy do świątyni
ludzie z płaczem wnoszą odkrytą białą dziewczęcą trumienkę, w której leży
ciało siedmioletniej dziewczynki, jedynej córki pewnego możnego obywatela
miasta. Zmarłe dziecko tonie w kwiatach. «On wskrzesi twoje dziecko» - woła
ktoś z tłumu do płaczącej matki. Ksiądz kanonik, który wyszedł na
spotkanie trumny, patrzy na to z niepokojem w oczach, z nachmurzonymi brwiami.
Nagle rozlega się głośne wołanie nieszczęsnej matki: «Jeśliś to Ty,
wskrześ dziecię moje!» - woła, wyciągając doń ręce. Kondukt zatrzymuje
się, trumienkę stawiają przed drzwiami, u Jego stóp. On spogląda ze współczuciem,
a usta cicho, raz jeszcze wypowiadają słowa: «Talifa kumi» - «i dziewczynka
wstała» *[Por. Ewangelia św. Mateusza 9, 24-25; w oryginale rosyjskim
Dostojewski przytacza brzmienie słów Chrystusa w języku hebrajskim; «talifa
kumi» - dosł.: «i powstała dzieweczka».], podnosi się w
trumnie, siada i spogląda, uśmiechając się, zdziwionymi, szeroko otwartymi
oczami.
Tłum jest poruszony, słychać krzyki, płacz, a właśnie akurat w tym
samym czasie nieoczekiwanie przez plac katedralny przechodzi kardynał wielki
inkwizytor. Jest to prawie dziewięćdziesięcioletni już starzec, wysoki,
trzymający się prosto, o twarzy szczupłej, wysuszonej, z zapadłymi oczami, w
których jednak jeszcze skrzy się blask niczym zanikająca, gasnąca iskra. O,
teraz nie jest już w swoich wspaniałych kardynalskich szatach, w jakich
paradował wczoraj przed tłumami, kiedy palono przeciwników wiary rzymskiej -
nie. W tej chwili odziany jest w swój stary, zwyczajny zakonny habit. W pewnej
odległości za nim kroczą jego posępni pomocnicy i słudzy oraz «święta»
straż. Zatrzymał się przed tłumem i patrzy z daleka. Kardynał widział
wszystko: jak postawiono trumnę u Jego nóg, jak zmartwychwstała dziewczynka, i oblicze jego stało się mroczne. Chmurzy więc swoje gęste, siwe
brwi, w jego spojrzeniu pobłyskują złowieszcze ognie. Wyciąga palec i
wskazując nań każe Go ująć straży.
I taką posiada moc, tak ulegli, pokorni i bojaźliwie posłuszni mu są
wszyscy, że tłum natychmiast rozstępuje się przed strażnikami, ci zaś, wśród
zapadłego nagle grobowego milczenia kładą na Niego ręce i uprowadzają. Tłum
momentalnie, jak jeden mąż, kłoni głowy aż do ziemi przed starcem
inkwizytorem, ten zaś, pobłogosławiwszy zebranych, mija ich w milczeniu. Straż
wprowadza więźnia do ciasnego i mrocznego, o wysokim spadzistym sklepieniu więzienia
w starym budynku świętego trybunału i zostawia Go tam w zamknięciu.
Mija dzień, nastaje ciemna, gorąca, duszna sewilska noc. W powietrzu czuje
się «zapach lauru i cytryny» *[Zmieniony cytat, a raczej nawiązanie słowne
do fragmentu dramatu (tzw. małej tragedii) Aleksandra Puszkina pt. Gość
kamienny, scena druga, gdzie również akcja dzieje się w Sewilli, w
Hiszpanii.].
Nagle w głębokich ciemnościach otwierają się żelazne wrota i sam stary
wielki inkwizytor z lampką w ręku wchodzi do więzienia. Jest sam, drzwi
natychmiast się za nim zatrzaskują. Zatrzymuje się u progu i długo, może
dwie, może trzy minuty, wpatruje się w Jego oblicze. Wreszcie powoli
podchodzi, stawia lampkę na stole i mówi do Niego: «To Ty? Ty?» Ale nie
otrzymawszy odpowiedzi, szybko dodaje: «Nie odpowiadaj mi, milcz. Zresztą cóż
mógłbyś odpowiedzieć? Wiem aż za dobrze, co byś mi odpowiedział. A w ogóle
to nie masz już prawa dodawać czegokolwiek do tego, co zostało przez Ciebie
wcześniej wypowiedziane. Dlaczego przychodzisz nam przeszkadzać? Bo że
przychodzisz, aby nam przeszkadzać, to sam dobrze wiesz. A czy wiesz, co się
stanie jutro? Nie wiem, ktoś Ty, i wiedzieć nie chcę, czy to Ty, czy tylko
Jego podobieństwo, sobowtór, ale możesz być pewny, że jutro Cię zasądzę
i spalę na stosie jako najgorszego z heretyków, a ten sam lud, który dziś żałował
Twoje stopy, jutro na jedno moje skinienie rzuci się do podgarniania węgli na
Twoim stosie. Wiesz o tym czy nie? Tak, Ty chyba jednak zdajesz sobie z tego
sprawę» - dodał na zakończenie głęboko zamyślony, nie odrywając ani na
moment przenikliwego spojrzenia skierowanego na swojego więźnia.
- A ja nie całkiem rozumiem, Iwanie, co to takiego - uśmiechnął się słuchający
cały czas w milczeniu Alosza. - To chyba czysta, całkowita fantazja, a może
inaczej, jakaś pomyłka tego starca, jakieś straszne, niewiarygodne qui
pro quo?
- Można przyjąć chociażby,
że właśnie to ostatnie - zaśmiał się Iwan - jeśli cię już tak rozpuścił
współczesny realizm, że nie potrafisz znieść niczego, co mniej rzeczywiste,
fantastyczne; chcesz qui pro quo, to niech ci będzie. Bo rzeczywiście -
znów się zaśmiał - stary ma dziewięćdziesiąt lat i mógł już dawno
dostać kręćka z tą swoją ideą. A przy tym mógł się znajdować pod
silnym wrażeniem z powodu zewnętrznego wyglądu więźnia. Mogło być to
wreszcie bredzenie, majaczenie przedśmiertne dziewięćdziesięcioletniego
starca, wzburzonego jeszcze wczorajszym auto da fe stu dwudziestu heretyków.
A w końcu czyż nam nie wszystko jedno, czy to qui
pro quo, czy też całkowicie
niewiarygodna fantazja? Istota rzeczy polega przecież na tym, że starzec musi
się wypowiedzieć, że w końcu wypowiada się, mówi głośno to, o czym przez
wszystkie te lata, przez całych dziewięćdziesiąt lat milczał.
- No a więzień także milczy? Patrzy na niego i nie mówi ani
słowa?
- Przecież tak właśnie powinno być, i to w każdym wypadku. - Iwan znowu
się zaśmiał. - Sam starzec przecież zwraca Mu uwagę, że nawet nie ma prawa
niczego dodać do tego, co zostało wcześniej powiedziane. Jeśli już chcesz,
to w tym właśnie, moim przynajmniej zdaniem, wyraża się podstawowa właściwość
rzymskiego katolicyzmu: «wszystko - tak się utrzymuje - powierzyłeś papieżowi,
wszystko jest teraz w jego ręku, Ty więc możesz teraz nawet nie przychodzić
już wcale, a przynajmniej nie powinieneś nam na razie przeszkadzać». W tym
duchu nie tylko się u nich myśli, ale i pisze, uczy, przynajmniej robią to
jezuici; sam to czytałem u ich teologów.
«Czy masz prawo ogłosić nam chociaż jedną z tajemnic tego świata, z którego
przychodzisz? - pyta Go mój starzec i sam za Niego odpowiada: - Nie, nie masz,
aby nic nie dodać do tego, co już było powiedziane, i żeby nie odbierać
ludziom wolności, o którą Ci tak chodziło, kiedy jeszcze byłeś na ziemi.
Wszystko, co teraz na nowo ogłosisz, będzie zagrażać wierze ludzi, bo objawi
się jako cud, a przecież wolność ich wiary była dla Ciebie rzeczą najdroższą
już wtedy, przed tysiącem pięciuset laty. Czyż nie Ty wówczas często
powtarzałeś: "Pragnę uczynić was wolnymi" *[Por. Ewangelia św. Jana
8, 31-36, a także św. Łukasza 4, 18.]. A teraz oto zobaczyłeś
tych "wolnych" ludzi - dorzuca nagle starzec, uśmiechając się znacząco.
- Tak, dzieło to drogo nas kosztowało - ciągnął, patrząc na Niego uważnie
- ale doprowadziliśmy je wreszcie w Twoim imieniu do końca. Męczyliśmy się
z tą wolnością piętnaście wieków, ale teraz to już sprawa skończona, i
to skończona definitywnie. Co, nie wierzysz, że skończona, i to raz na
zawsze? Spoglądasz na mnie łagodnie i nie zaszczycisz mnie nawet swoją dezaprobatą, gniewem? Musisz jednak przyjąć do wiadomości,
że teraz, że właśnie dziś, obecnie, ci ludzie mają przeświadczenie większe,
mocniejsze niż kiedykolwiek, iż są wolni w pełni, całkowicie, a tymczasem
oni sami przynieśli nam swoją wolność i pokornie złożyli ją u naszych nóg.
Ale to uczyniliśmy my, a czy Ty tego właśnie pragnąłeś, takiej chciałeś
wolności?"
- Znów nie rozumiem - przerwał Alosza. - On chyba ironizuje, kpi sobie?
- Bynajmniej. On właśnie przypisuje sobie i swoim tę zasługę, że
wreszcie zdołali opanować tę wolność, a zrobili to dlatego, żeby ludzi
uczynić szczęśliwymi. Ponieważ teraz dopiero (oczywiście mowa tu o
inkwizycji) powstała po raz pierwszy możliwość pomyślenia o szczęściu
ludzi. Człowiek stworzony został do sprzeciwu, do buntu, a czyż buntownik może
być szczęśliwy? "Uprzedzano Cię - mówi starzec - nie możesz powiedzieć,
że nikt Cię nie uprzedzał, nie odradzał, Ty jednak przestróg nie posłuchałeś,
rad nie przyjąłeś, odrzucając jedyny sposób, dzięki któremu można było
ludzi uszczęśliwić; na szczęście jednak odchodząc, przekazałeś to dzieło
nam. Obiecałeś, potwierdziłeś to swoim słowem, dałeś nam prawo związywać
i rozwiązywać, teraz więc, oczywiście, nie możesz nawet w myśli chcieć
nam tego prawa odebrać. Po cóż więc przyszedłeś nam przeszkadzać?»
- A co to znaczy: nie możesz powiedzieć, że nikt Cię nie
uprzedzał, nie
radził? - spytał Alosza.
- Właśnie tu jest to najważniejsze, co starzec musi
wypowiedzieć,
co chce wyrazić.
"Straszny i mądry duch, duch negacji, samozniszczenia i niebytu - ciągnie
starzec - duch potężny rozmawiał z Tobą na pustyni, nam zaś przekazano w
pismach, że jakoby on Cię "kusił" *[Por. Ewangelia św. Mateusza 4,
1-11, a także św. Marka 1, 12-13 i św. Łukasza 4, 1-13.]. Czy tak było w istocie? I
czyż można było powiedzieć jeszcze coś bardziej prawdziwego niż to, co on
Ci głosił w trzech swoich pytaniach, któreś Ty odrzucił, a które w pismach
nazwane są "pokusami"? A tymczasem jeśli kiedyś dokonano na ziemi
jakiegoś prawdziwie wstrząsającego cudu, to stało się to właśnie wtedy, w
dniu owych trzech kuszeń. Cud wtedy polegał właśnie na tym, że pojawiły się
te trzy pytania.
Jeśliby można było założyć, jedynie na próbę, dla przykładu, że te
trzy kwestie strasznego ducha w pismach zostały utracone, przepadły i że musi
się je odtworzyć, wymyślić na nowo i wyrazić tak, aby znów weszły do pism, i że do tego celu trzeba będzie
zebrać wszystkich ziemskich mędrców - władców, przedniejszych kapłanów,
uczonych, filozofów, poetów - i postawić przed nimi zadanie: wymyślcie, ułóżcie
trzy pytania, ale takie, które nie tylko odpowiadałyby skali owego wydarzenia,
ale by wyrażały jeszcze do tego w trzech słowach, w trzech ludzkich zdaniach
całą przyszłą historię świata i ludzkości - to czy myślisz, że cała
ziemska mądrość, wszystka ludzka zgromadzona razem wiedza potrafiłaby wymyślić
coś równie mocnego i mądrego jak te trzy pytania, jakie Ci rzeczywiście wówczas
przedłożył potężny i mądry duch na pustyni?
Już tylko na podstawie tych trzech kwestii, opierając się na cudowności
ich pojawienia się, można było wnosić, że się ma do czynienia nie z
rozumem zwykłym, ludzkim, lecz wiecznym i absolutnym. Te trzy pytania bowiem
skupiły w sobie, zawarły w jednej formule i zapowiedziały całą dalszą
historię ludzkości, pozwoliły ujawnić trzy obrazy-sytuacje, które zbierają
wszystkie nierozwiązalne sprzeczności historyczne natury ludzkiej na całej
ziemi. Wówczas jeszcze nie mogło to być tak widoczne, jako że przyszłość
była zakryta, niewiadoma, teraz jednak, po piętnastu wiekach, widzimy, że w
tych trzech pytaniach wszystko do takiego stopnia zostało przeczute i
przepowiedziane, a do tego tak się dokładnie sprawdziło, że ani dodawać do
nich, ani ujmować już niczego więcej nie należy.
Sam zdecyduj teraz, kto miał rację: Ty, czy ten, co Cię wówczas pytał?
Przypomnij sobie pytanie pierwsze; chociaż może nie całkiem dosłownie, ale
sens był taki: Chcesz iść w świat i wybierasz się z gołymi rękami, z jakąś
zapowiedzią wolności, której oni ze względu na swoją prostotę oraz
przyrodzony bezwład nie potrafią nawet zrozumieć, której się boją i której
unikają, nie chcą - bo nic i nigdy dla człowieka i dla społeczności
ludzkiej nie było tak nie do zniesienia jak wolność! A czy widzisz te
kamienie rozrzucone po nagiej, palonej przez słońce pustyni? Zamień je tylko
na chleby, a ludzkość pobiegnie za Tobą jak stado, wdzięczne i posłuszne
wprawdzie, ale też wiecznie strwożone, że możesz cofnąć rękę swoją i
zabraknie już dla nich Twego chleba!
Ty jednak nie chciałeś pozbawić człowieka wolności i odrzuciłeś
propozycję, bo jakaż to, według Ciebie, wolność, skoro uległość kupiona
została chlebem? Odpowiedziałeś na to, że nie samym chlebem żyje człowiek; a czy wiesz, że w imię właśnie tego samego
ziemskiego chleba powstanie przeciwko Tobie duch ziemi, rozpocznie walkę z Tobą
i zwycięży, a wszyscy pójdą za nim wykrzykując: "Któż jest podobny do
Bestii, co dała nam ogień z nieba!" *[Apokalipsa św. Jana 13, 4 i 13;
jest to kontaminacja dwóch zmienionych częściowo wersów księgi.]. Czy wiesz, że miną stulecia
i ludzkość zacznie głosić ustami swych mędrców i uczonych, iż przestępstwa
nie ma, a więc nie ma i grzechu, są natomiast jedynie głodni. "Najpierw
nakarm, a dopiero potem żądaj od nich życia cnotliwego!" - oto, co
napisane zostanie na sztandarze, który podniosą przeciwko Tobie i który
zburzy Twoją świątynię. Na jej miejscu wzniesiona będzie nowa budowla,
powstanie znów straszna wieża Babel, chociaż i ta również pozostanie
niedokończona, niedobudowana jak i poprzednia. Ty mógłbyś jednak uniknąć
tej nowej wieży i o tysiąc lat skrócić cierpienia ludzkości, bo przecież
do nas przyjdą ci ludzie namęczywszy się przez tysiąc lat z tą swoją wieżą!
Odnajdą nas wtedy znów pod ziemią, ukrytych w katakumbach (bo będą nas znów
prześladować i oddawać na męki), odnajdą nas i zawołają: "Nakarmcie
nas, bo ci, którzy obiecali nam ogień z nieba, nie dali go nam".
A wtedy my już doprowadzimy do końca budowę ich wieży, bo dobuduje ją
ten, kto będzie karmił, nakarmimy zaś my w imię Twoje, i skłamiemy, że to
w imię Twoje. Tak, nigdy, przenigdy bez nas nie potrafią się wykarmić! Żadna
nauka nie da im chleba, dopóki pozostaną wolni, skończy się to tym, że
przyniosą nam swoją wolność i składając ją u naszych nóg powiedzą:
"Lepiej już zróbcie z nas niewolników, ale nas nakarmcie". Zrozumieją
wreszcie sami, że wolność i chleb ziemski pod dostatkiem dla wszystkich to rzeczy
razem nie do pomyślenia, wzajemnie się wyłączające, bo nigdy, nigdy nie
potrafią oni podzielić czegoś sprawiedliwie pomiędzy siebie! Przekonają się
także, że nie mogą być również nigdy wolni, dlatego że są ludźmi słabymi,
zepsutymi, skłonnymi do grzechu i buntu.
Obiecałeś im chleb niebieski, ale - powtórzę raz jeszcze
- czyż może on
się równać w oczach słabego, wiecznie grzęznącego w grzechu i wiecznie
niezadowolonego ze wszystkiego ludzkiego rodu z chlebem ziemskim? Jeśli nawet z
myślą o chlebie niebieskim pójdą za Tobą tysiące czy dziesiątki tysięcy,
to co stanie się z milionami, dziesiątkami tysięcy milionów istot, które
nie znajdą w sobie tyle sił, aby wzgardzić chlebem ziemskim na rzecz chleba
niebieskiego? A może zależy Ci tylko na dziesiątkach tysięcy wielkich i silnych, pozostałe zaś, niezliczone jak piasek morski miliony
ludzi słabych, ale Cię kochających, mają jedynie służyć jako tworzywo dla
wielkich i silnych?
Nie, dla nas drodzy są również słabi. Są zepsuci i buntują się, lecz w
końcu oni właśnie staną się posłuszni. Będą nas podziwiać i uważać za
bogów dlatego, że stanąwszy na ich czele zgodziliśmy się wziąć ich wolność
i zacząć nad nimi panować - tak nieznośne pod koniec stanie się dla nich
bycie wolnymi! Powiemy im jednak wówczas, że jesteśmy Ci posłuszni i że
panujemy w imię Twoje. I znów ich oszukamy, bo Ciebie już do nas nie puścimy.
W oszustwie tym kryć się też będzie nasze cierpienie, ponieważ będziemy
zmuszeni do kłamstwa. Oto, co oznaczało owo pierwsze pytanie na pustyni, i to
właśnie odrzuciłeś w imię wolności, którą postawiłeś ponad wszystko. A
tymczasem w pytaniu tym zawarta była wielka tajemnica tego świata. Przyjmując
"chleb", odpowiedziałbyś na pospólne i odwieczne dążenie człowieka,
zarówno jako istoty jednostkowej, jak i całej ludzkości razem wziętej, a
mianowicie na gotowość "oddawania komuś czci", kłaniania się. Człowiek
bowiem nie ma troski bardziej trwałej, bardziej mu doskwierającej jak ta, by
zyskawszy już wolność wyszukać sobie jak najrychlej tego, komu mógłby cześć
oddawać, kłaniać się, służyć.
A pragnie człowiek cześć oddawać temu, co jest już bezsporne, pewne, tak
pewne, żeby wszyscy ludzie naraz zgodzili się oddać temu pokłon, temu służyć!
Troszczą się bowiem te żałosne istoty nie tylko o to, aby znaleźć ów
obiekt, któremu kłaniać się będę ja czy ktoś inny, ale także by wyszukać
coś takiego, w co uwierzyliby wszyscy i czemu by oddawali pokłon koniecznie właśnie
wszyscy razem. Ta oto potrzeba, by kłanianie się i oddawanie czci były
powszechne, stanowi największą mękę zarówno każdego człowieka z osobna,
jak i ludzkości jako całości od początku świata. Dla tej właśnie
powszechności w oddawaniu czci ludzie tępili się nawzajem mieczem. Tworzyli
sobie bogów i wołali jedni do drugich: "Porzućcie bogi wasze i przyjdźcie
oddać cześć naszym, bo jeśli nie, to śmierć wam i waszym bogom!" I będzie
tak do końca świata, nawet wtedy, kiedy na świecie znikną bogowie: i tak
ludzie wtedy będą padać na twarz przed bałwanami. Znałeś przecież, nie
mogłeś nie znać tej głównej tajemnicy natury ludzkiej, a jednak odrzuciłeś
jedyny absolutnie pewny sztandar, jaki Ci proponowano, a jaki pozwoliłby Ci na
pewno zmusić wszystkich do uległości wobec Ciebie - sztandar chleba ziemskiego,
i to odrzuciłeś go w imię wolności oraz chleba niebieskiego.
I popatrz, co zrobiłeś jeszcze później. Znowu w imię wolności!
Powtarzam Ci, że człowiek nie ma większej, bardziej dokuczliwej troski niż
ta, aby znaleźć jak najszybciej kogoś, komu mógłby oddać ów dar wolności,
z jakim na swoje nieszczęście na świat się narodził. Ale nad wolnością
ludzi zapanuje tylko ten, kto uspokoi ich sumienie. Proponując Ci chleb, dawano
tym samym sztandar, hasło pewne, bezsporne: dasz chleb, i człowiek się pokłoni,
bo nie ma nic bardziej bezspornego niż chleb. Ale jeśli równocześnie ktoś
niezależnie od Ciebie zawładnie jego sumieniem - o, wtedy człowiek wzgardzi
Twoim chlebem i pójdzie za tym, który zyskał sobie jego sumienie. Tu miałeś
jednak rację, bo tajemnica życia ludzkiego polega nie na tym, aby tylko żyć,
lecz na tym, by wiedzieć, po co się żyje. Jeśli człowiek nie będzie miał
jasnej i pewnej odpowiedzi na pytanie, po co żyje, na życie takie się nie
zgodzi i raczej unicestwi się niż pozostanie na ziemi, chociażby nawet wokół
niego był sam chleb. To prawda, co jednak z tego wyniknęło: zamiast zapanować
nad wolnością ludzi, Ty im jej dodałeś jeszcze więcej!
Czy zapomniałeś o tym, że człowiek ceni sobie więcej spokój, nawet śmierć,
niż swobodę wyboru w poznawaniu dobra i zła? Nie ma dlań nic bardziej kuszącego,
pociągającego niż wolność sumienia, ale nie ma też nic tak męczącego,
trudnego jak ona. I oto zamiast w sposób zdecydowany i twardy, raz na zawsze
uspokoić ludzkie sumienie - Ty uciekłeś się do sposobów najbardziej niezwykłych,
idealistycznych, nieokreślonych, wybrałeś to, do czego ludzie nie byli
zdolni, postąpiłeś więc tak, jakbyś ich nawet w ogóle nie kochał; i to
kto - Ten, który przyszedł dać za nich własne życie! Zamiast zawładnąć
ludzką wolnością, Ty jej jeszcze przymnożyłeś, by tym samym obciążyć
jej męczarniami na wieki królestwo ludzkiego ducha.
Zapragnąłeś wolnej miłości człowieka, ażeby pociągnięty Twoją
osobowością, w zachwyceniu poszedł za Tobą dobrowolnie. Już nie dawne
twarde prawo, lecz człowiek wolnym sercem miał teraz decydować o tym, co
dobre i co złe, mając za drogowskaz przed sobą jedynie Ciebie, Twoją postać.
Ale czy nie pomyślałeś, że człowiek w końcu sprzeciwi się nawet Tobie, że
odrzuci Twoją prawdę, jeśli się go przygniecie takim strasznym brzemieniem
jak wolny wybór? Przecież ludzie muszą w końcu zakrzyknąć, że prawda jest nie w Tobie, bo czyż można było przyczynić
im więcej rozterek i cierpień, niż to uczyniłeś Ty zostawiając im tyle
trosk oraz żądań nie do rozwiązania? W ten sposób przecież sam położyłeś
fundament pod dzieło zburzenia, rozpadu swojego królestwa i nie możesz
obarczać winą za to nikogo więcej.
A tymczasem czy to Ci właśnie proponowano? Są na ziemi trzy siły, jedyne
trzy siły, które potrafią na zawsze zwyciężyć i opanować sumienie tych słabych
w swej sile buntowników, i to dla ich dobra, ich szczęścia; te siły - to
cud, tajemnica i autorytet. Ty odrzuciłeś je wszystkie: pierwszą, drugą i
trzecią, sam zresztą dając potem przykład, jak to się praktycznie stosuje.
Kiedy straszny, głęboko mądry duch postawił Cię na szczycie świątyni i
powiedział: "Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież
napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą, byś
przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień *[Ewangelia św. Mateusza 4, 6;
druga część cytatu dodana i całkowicie zmieniona przez Dostojewskiego.] i poznasz wtedy, czyś Ty Syn Boży, i udowodnisz wtedy, jaka jest Twoja wiara w
Ojca Twego" - to wysłuchawszy tego Ty odrzuciłeś propozycję, nie poddając
się próbie, i nie rzuciłeś się w dół. Oczywiście, czyniąc tak okazałeś
dumę i majestat, postąpiłeś jak Bóg, no ale ludzie, to słabe, buntujące
się plemię - czyż oni są bogami? Tak, zrozumiałeś wówczas, że czyniąc
tylko jeden krok, jeden ruch, by się rzucić w dół, i Boga byś zaczął kusić,
i utracił całą wiarę w Niego, i rozbił się o ziemię, o tę ziemię, którą
przyszedłeś zbawić, i uradował wielce mądrego ducha, który Cię kusił.
Ale powtarzam raz jeszcze: czy wielu jest takich jak Ty?
Czyż rzeczywiście dopuszczać mogłeś choć przez moment, że ludzie będą
w stanie oprzeć się pokusom tego rodzaju? Czyż natura ludzka tak została
stworzona, żeby odrzucić możliwość cudu i w takich strasznych momentach życiowych,
momentach zasadniczych, najpoważniejszych i najtrudniejszych duchowych wyborów
być zdaną jedynie na decyzje wolnego serca? Tak, wiedziałeś, że Twój
bohaterski czyn zostanie utrwalony w księgach, że dotrze w głąb wieków i do
ostatnich krańców ziemi, żywiłeś tę nadzieję, że naśladując Ciebie człowiek
również zostanie z Bogiem, że nie wybierze, nie będzie domagał się cudu.
Nie wiedziałeś natomiast, że ledwo tylko człowiek odrzuci cud, odrzuci też
natychmiast Boga, ludzie bowiem szukają nie tyle Boga, ile cudów. A ponieważ
człowiek nie jest w stanie obejść się bez cudów, bardzo szybko stworzy
sobie nowe, już własne cudowności i zacznie im pokłon oddawać: wierzyć w
cudowną moc znachorów czy umiejętności wiejskich czarownic, i to chociażby nie
wiem jakim był buntownikiem, heretykiem czy bezbożnikiem.
Nie zszedłeś z krzyża, kiedy do Ciebie wołano naigrawając się i szydząc:
"Zstąp z krzyża, a uwierzymy, że to Ty" *[Por. Ewangelia św.
Mateusza 27, 40, a także św. Marka 15, 30; przytoczenie nieco w oryginale
zmienione.]. A nie zszedłeś
dlatego, że znów nie chciałeś niewolić człowieka cudem i żądałeś wiary
wolnej, nie wymuszonej, nie sprowokowanej cudem. Pragnąłeś miłości w wolności,
a nie uległych zachwytów człowieka zniewolonego wobec potęgi, która go raz
na zawsze przeraziła. Ale i tu byłeś zbyt wysokiego mniemania o ludziach, bo
oni rzeczywiście są niewolnikami, chociaż stworzeni zostali do oporu, do
buntu. Oglądnij się, przekonaj, minęło już piętnaście wieków; weź i
spojrzyj na nich: kogóż to chciałeś podnieść aż do siebie, do swego
poziomu? Przysięgam Ci, człowiek stworzony został istotą bardziej słabą i
nędzną, niż Ty myślałeś! Czyż może on, czy potrafi dokonać tego, co Ty
zrobiłeś?
Stawiając go tak wysoko postąpiłeś tak, jakbyś przestał mu współczuć:
za wiele już od niego wymagałeś. I to kto tak uczynił -Ten, co ukochał człowieka
więcej niż samego siebie! Mniej go wynosząc, mniej też byś od niego wymagał,
i to już byłoby bardziej podobne do miłości, bo wtedy jego ciężar do dźwigania
byłby mniejszy, znośniejszy. Człowiek jest słaby i podły. I cóż z tego,
że teraz wszędzie wznieca bunt przeciwko naszej władzy i chełpi się tym, że
zdolny jest do buntu? Jest to chełpliwość dziecka lub uczniaka; to małe
dzieci, które zbuntowały się w klasie i wygnały nauczyciela. Nadejdzie
jednak kres entuzjazmowi tych smarkaczy, którzy drogo zań zapłacą. Zburzą wprawdzie wiele świątyń i
zaleją ziemię krwią, ale te niemądre dzieciaki domyślą się w końcu, że
chociaż są niby buntownikami, to buntownicy z nich słabi, kiepscy, tacy, co
to nie wytrzymują, nie potrafią znieść własnego buntu. Roniąc łzy z
powodu własnej głupoty, dojdą w końcu do tego, że ten, kto uczynił ich
buntownikami, chciał bez wątpienia sobie z nich zakpić. Powiedzą zaś to w
desperacji, w rozpaczy, a słowa ich zabrzmią jak świętokradztwo, co uczyni
ich jeszcze bardziej nieszczęśliwymi, bo natura ludzka, nie znosząc świętokradztwa,
w końcu sama na pewno za nie się zemści. Tak więc niepokój, rozterki i
nieszczęścia - oto obecny los ludzi po tym, coś dla ich wolności wycierpiał!
Wielki Twój prorok poprzez wizje i alegorie mówi, iż widział wszystkich
uczestników pierwszego zmartwychwstania i że było ich z każdego pokolenia po
dwanaście tysięcy *[Jest to nawiązanie do Apokalipsy św. Jana 7, 4-8.]. Ale jeśli
ich było aż tyle, to byliby to raczej nie ludzie, lecz jakby bogowie. Mieli
za sobą cierpienie Twego krzyża, wycierpieli dziesiątki lat głodu i nagości
życia na pustyni, gdzie żywili się szarańczą i korzonkami; oczywiście, tu
już możesz z dumą wskazać tych właśnie synów wolności, wolnej miłości,
ich wolnej i wspaniałomyślnej ofiary dla Twego imienia. Nie zapominaj jednak,
że było ich tylko kilka tysięcy, i to raczej bogów, a pozostali? I cóż są
winni ci inni, słabi ludzie, którzy nie byli zdolni do zniesienia takich
cierpień jak tamci, mocni? Cóż winna słaba dusza, że nie potrafi przyjąć
i znieść w sobie tylu strasznych darów?
A może naprawdę przyszedłeś wówczas tylko do nielicznych, do wybranych?
Ale jeśli tak było, to jest w tym tajemnica i my jej nie potrafimy zgłębić.
A skoro to tajemnica, to i my także mieliśmy prawo głosić rzeczy tajemne i
nauczać, że ważna jest nie wolna decyzja ich serc i nie miłość, lecz
tajemnica, której powinni podporządkować się ślepo, nawet wbrew ich własnemu
sumieniu. Tak też uczyniliśmy. Poprawiliśmy Twoje dzieło i oparli je na
cudzie, tajemnicy oraz autorytecie. I ludzie ucieszyli się, że ktoś znów
zaczął ich prowadzić jak stado i że z ich serc zdjęto wreszcie ten straszny
dar, który przyniósł im tyle cierpienia. Czyniliśmy słusznie tak nauczając
i tak postępując, czy nie? Czyż nie okazywaliśmy dostatecznej miłości do
ludzi uświadamiając im ich słabość, zmniejszając troskliwie gniotący ich
ciężar, pozwalając wreszcie słabej ich naturze nawet na grzech, byle tylko
za naszym przyzwoleniem?
Dlaczego więc przychodzisz teraz nam przeszkadzać? I to tak milcząco,
przenikliwie patrzysz na mnie swoimi łagodnymi oczyma? Wpadnij w gniew, ja nie
chcę Twojej miłości, bo sam Ciebie nie kocham. I po cóż miałbym coś przed
Tobą ukrywać? Czyż nie wiem, z kim mówię? To wszystko, co mam do
powiedzenia, jest Ci już dobrze .znane, czytam to w Twoich oczach. Miałbym więc
ukrywać przed Tobą nasze sekrety? A może właśnie chcesz je usłyszeć,
poznać z ust moich?
A więc dobrze, słuchaj: nie jesteśmy z Tobą, jesteśmy z nim oto nasza
najgłębsza tajemnica! Od dawna, od ośmiu już wieków nie jesteśmy z Tobą,
lecz z nim. Równo osiem wieków temu wzięliśmy od niego to, coś Ty odrzucił
z oburzeniem, ów dar ostatni, który on Ci proponował, pokazując Ci wszystkie
królestwa ziemi: wzięliśmy od niego Rzym oraz miecz cesarza i ogłosiliśmy
siebie władcami ziemskimi, władcami jedynymi, chociaż do dziś jeszcze nie
udało się nam doprowadzić tego dzieła do końca, w pełni je zrealizować. Gdzie leży tego przyczyna, kto tu zawinił? Tak,
to dopiero początek dzieła, ale ważne, że się zaczęło. Długo jeszcze
przyjdzie czekać na jego zakończenie, ziemia wiele jeszcze wycierpi, ale my
swego dopniemy, będziemy cesarzami, a wtedy przyjdzie czas na pomyślenie o
szczęściu całej ludzkości.
A właściwie to mogłeś już wówczas wziąć ten miecz cesarza. Dlaczego
odrzuciłeś ten dar trzeci, ostatni? Przyjmując ową trzecią radę potężnego
ducha mógłbyś spełnić wszystko, czego szuka człowiek na ziemi: dać mu to,
co będzie czcił, tego, komu będzie mógł ofiarować sumienie i wskazać, w
jaki sposób wszyscy ludzie będą się wreszcie mogli połączyć w jedno wspólne,
całkowicie zgodne i jednomyślne mrowisko, jako że potrzeba ogólnego, światowego
złączenia się to trzecie i ostatnie bolesne dążenie człowieka. Człowiek
zawsze dążył usilnie do tego, aby zorganizować się koniecznie w skali całej
ludzkości. Nie brakowało wielkich narodów z równie wielką historią, ale im
one wyżej stały, tym bardziej były nieszczęśliwe, jako że mocniej niż
inne uświadamiały sobie konieczność jedności ludzi w skali całego świata.
Wielcy zdobywcy, Tamerlanowie i Dżyngis-chanowie, przebiegali ziemię jak
wichura starając się zawojować świat cały, ale i oni, chociaż nieświadomie,
wyrażali to samo wielkie dążenie ludzkości do ogólnej, powszechnej jedności.
Ten, kto by przyjął miecz oraz purpurę cesarską, zbudowałby światowe państwo
i zapewniłby pokój w skali powszechnej. Któż bowiem ma panować nad ludźmi
jak nie ten, kto zawładnął ich sumieniami i w czyich rękach znajduje się
ich chleb. Myśmy właśnie wzięli miecz i purpurę cesarza, a uczyniwszy to,
odrzuciliśmy oczywiście Ciebie, a poszliśmy za nim. Rzecz jasna, przyjdą
jeszcze całe stulecia niecnych wybryków wolnego umysłu, mędrkowania oraz
antropofagii, dlatego że zacząwszy budować swoją wieżę Babel bez nas,
ludzie muszą skończyć na antropofagii. Ale wtedy to już Bestia przy czołga
się do nas i będzie nam lizać stopy, skrapiając je krwawymi, cieknącymi z
jej własnych oczu łzami. My zaś dosiądziemy Bestii i wzniesiemy kielich, na
którym napisane będzie: Tajemnica! *[Apokalipsa św. Jana 17, 3-5.] I dopiero wtedy, tylko wtedy
nastanie dla ludzi królestwo pokoju i szczęścia.
Ty szczycisz się swoimi wybranymi, ale masz tylko ich, wybranych, a więc
nielicznych, my natomiast uspokoimy wszystkich. A i to jeszcze do końca nie
jest pewne; jakże wielu z tych wybranych, mężnych, z tych, co mogliby się
nimi stać, w końcu zmęczyło się czekając na Ciebie, ustało w drodze i
poniosło, a także jeszcze poniesie w przyszłości, siły swego ducha oraz żar swych
serc gdzie indziej i skończy tym, że wzniesie sztandar swej wolności właśnie
przeciwko Tobie samemu. A przecież to Ty ten sztandar wzniosłeś.
U nas natomiast wszyscy będą szczęśliwi i nikt nie zechce ani buntować
się, ani też tępić się nawzajem, jak to ma miejsce wszędzie, gdzie panuje
Twoja wolność. Już my ich przekonamy, że tylko wtedy staną się wolnymi,
kiedy wyrzekną się własnej wolności na naszą korzyść i nam całkowicie
ulegną. A co, będziemy w tym mieli rację czy też nie? Sami się przecież
przekonają, że mamy słuszność, pamiętać bowiem będą o tym, do jakiego
strasznego zniewolenia oraz destrukcji doprowadzała ich Twoja wolność. Ta
wolność, wolny rozum i nauka zaprowadzą ich na takie manowce oraz postawią
przed tak przedziwnymi rzeczami oraz takimi nierozwiązywalnymi zagadkami, że
jedni z nich, niepokorni i okrutnicy, wyniszczą się nawzajem sami, drudzy
niepokorni, ale bezwolni, mało wytrwali, wytępią się nawzajem, pozostali zaś
- słabi i nieszczęśliwi, przyczołgają się do naszych nóg i zaczną błagać
z płaczem: "Tak, mieliście słuszność, wy jedni posiedliście Jego
tajemnicę, dlatego wracamy do was, uratujcie nas przed nami samymi".
Biorąc chleb od nas, zobaczą oczywiście jasno, że to my zabieramy chleb,
wytworzony ich własnymi rękami, od nich, aby zaraz im samym go rozdać, zobaczą,
że dokonuje się to bez żadnego cudu, bez jakiejś zamiany kamieni w chleb.
Ale zaiste jeszcze więcej niż z samego chleba cieszyć się będą z tego, że
otrzymują go z rąk naszych! Bo jeszcze świeżo będą mieli w pamięci to, że
dawniej, bez nas, chleb przez nich wytworzony zmieniał się w ich rękach w
kamienie, natomiast od chwili, kiedy do nas wrócili, kamienie zmieniały się w
ich rękach w chleb. Zrozumie ją wówczas i docenią to, co znaczy raz na
zawsze pozbyć się wolności, poddać się czyjejś władzy. Dopóki ludzie
tego nie zrozumieją, będą nieszczęśliwi.
A któż to w największej mierze przyczynił się do tego niezrozumienia
istoty rzeczy? Kto rozbił stado i rozproszył je po drogach nieznanych, po
manowcach? Ale stado to znowu zostanie zgromadzone i posłusznie podda się władzy,
a wtedy my zapewnimy mu cichy, pełen uległości błogostan, szczęśliwość
istot słabych, bezwolnych, takich, jakimi rzeczywiście ludzie zostali
stworzeni. Tak, wyperswadujemy im całkowicie wszelką chęć wywyższania się,
uczucie dumy, chociaż Ty, podnosząc człowieka tak wysoko, nauczyłeś go być dumnym.
Wykażemy im, że są istotami słabymi, że z nich tylko godne politowania
dzieci, ale że równocześnie taki stan szczęśliwości dziecięcej cenniejszy
jest, słodszy od innych. Spokorniali, ulegli będą ciągle oglądać się na
nas i uciekać się do nas, szukać u nas schronienia niczym pisklęta u
kwoki.
Będą żywili wobec nas uczucie
podziwu oraz strachu, będą też dumni z tego, że byliśmy na tyle mocni i mądrzy,
by poskromić i opanować tak olbrzymie, niesforne wielomilionowe stado. Będą
z lękiem oczekiwać przejawów naszego zagniewania, umysły staną się nieśmiałe,
bojaźliwe, oczy skłonne do łez jak u dzieci czy kobiet, ale równocześnie będą
zgodnie z naszą wolą łatwo przechodzić w stan wesołości i śmiać się,
promiennie radować lub śpiewać jak dzieci. Tak, zmusimy ich do pracy, ale w
czasie od niej wolnym urządzimy im życie niczym dziecinną zabawę, z
piosenkami, chórami, niewinnymi tańcami. Tak, pozwolimy im nawet grzeszyć,
przecież są słabi i bezwolni, za co będą nas kochać jak dzieci, którym
nie zabrania się zabaw i szaleństw. Zapewnimy ich, że każdy grzech będzie
przebaczony, jeśli tylko dopuszczono się go za naszym pozwoleniem, pozwalać
się zaś będzie na występki z miłości ku nim właśnie, zwłaszcza że karę
za grzechy weźmiemy już, trudno, na siebie, na swoje sumienie. I weźmiemy
naprawdę, za co będą nas ubóstwiać jako dobrodziejów biorących przed Bogiem ich
winy na siebie.
Nie będą też mieli żadnych tajemnic przed nami. Będziemy im pozwalać bądź
też zakazywać żyć z własnymi żonami czy kochankami, mieć lub też nie mieć
dzieci - wszystko to zależne od ich uległości i posłuszeństwa, oni
natomiast będą poddawać się naszej woli z weselem i radością. Powierzać
nam będą wszystkie najbardziej tajemne sekrety i trudności swoich sumień, a
my rozwiążemy je zdejmując ciążące na nich brzemię; ludzie przyjmą
decyzje nasze z radością, bo to uwolni ich od tego, co obecnie doskwiera im
tak bardzo i przysparza cierpień: od decyzji moralnych osobistych i wolnych. Stąd
wszyscy będą szczęśliwi, niezliczone miliony istot, oprócz oczywiście
setek tysięcy tych, którzy muszą tamtymi kierować. Bo tylko my, posiadacze
tajemnicy, jedynie my będziemy nieszczęśliwi. Będą miliardy szczęśliwych
niewinnych jak dzieci i sto tysięcy ofiarnych cierpiętników, którzy wzięli
na siebie przekleństwo poznania dobra i zła. Ludzie umierać będą w pokoju,
spokojnie gasnąć z Twoim imieniem na ustach, a za grobem znajdą jedynie śmierć.
My oczywiście zachowamy to w sekrecie i z myślą o ich szczęściu będziemy
zwodzić ich nagrodą nieba i wieczności. Bo przecież jeśliby nawet i miało
coś być na tamtym świecie, to na pewno już oczywiście nie dla takich jak
oni.
Mówi się i prorokuje, że znów przyjdziesz i zwyciężysz, że przybędziesz
ze swoimi wybrańcami, dumnymi i potężnymi. Na to my odpowiemy: oni zbawili
tylko samych siebie, my natomiast - uratowaliśmy wszystkich. Mówi się, że
zhańbiona zostanie Wszetecznica, dosiadająca Bestii i dzierżąca w swoim ręku
tajemnicę, że znów zbuntują się uniżeni, maluczcy, że rozerwą jej purpurę
i obnażą jej "wstrętne" ciało *[Jak wyżej, nawiązanie-parafraza
odnośnego miejsca Apokalipsy 17, 15-16 oraz 18 i 19, 1-3.]. Ale wtedy ja wstanę i pokażę
Ci miliardy szczęśliwych niemowląt, które nie wiedziały, co to grzech. My
zaś, którzyśmy wzięli ich grzechy, dla ich własnego szczęścia, na siebie,
staniemy przed Tobą i powiemy: "Osądź nas, jeśli możesz i masz śmiałość".
Wiedz, że się Ciebie nie boję. Wiedz, że ja również byłem na
pustkowiu, żywiłem się szarańczą i korzonkami, witałem z błogosławieństwem
wolność, którą Ty głosiłeś ludziom, że wreszcie i ja gotów byłem stanąć
w szeregach Twoich wybrańców, znaleźć się wśród nich, tych potężnych i
silnych, gorąco pragnąłem "uzupełnić ich liczbę" *[Częściowe
nawiązanie do Apokalipsy 6, 11.]. Ale się
opamiętałem, nie chciałem iść na służbę szaleństwu. Wróciłem więc i
dołączyłem do zgromadzenia tych, którzy "poprawili Twoje dzieło". Porzuciłem dumnych i Wróciłem do
pokornych, dla ich własnego szczęścia.
To, co Ci tu mówię, spełni się, i królestwo nasze będzie zbudowane.
Powtarzam Ci raz jeszcze: jutro zobaczysz to posłuszne stado, które na moje
pierwsze skinienie rzuci się, aby podgarniać rozżarzone węgle przy stosie,
na którym spalą Cię za to, że przyszedłeś nam przeszkadzać. Bo jeśli ktoś
już naprawdę zasłużył na nasz stos, to właśnie Ty, nikt inny. Jutro
zostaniesz spalony. Dixi!»
Iwan przerwał. Opowiadał jakby w gorączce, z przejęciem, bardzo osobiście;
kiedy skończył, nieoczekiwanie się uśmiechnął.
Alosza, który cały czas słuchał nic nie mówiąc, w milczeniu, pod koniec
opowieści zaczął się bardzo denerwować; próbował nawet niejeden raz
bezskutecznie przerwać potok słów brata, ale ostatecznie się pohamował, tak
że dopiero teraz, nagle, zaczął mówić, jakby wyrwany z jakiejś niemocy.
- Ależ to... bzdura! - krzyknął czerwieniejąc. - Twój poemat to utwór
na cześć Chrystusa, a nie bluźnierczy, jak to sobie zamierzyłeś. I któż
da ci się przekonać na temat wolności? Czyż tak, tak właśnie należy ją
pojmować? Czyż tak się ją rozumie w prawosławiu... Może to tak w Rzymie,
ale i to nie w całym Rzymie, to nieprawda - to coś najgorszego w katolicyzmie,
inkwizycja, jezuici!... A zresztą taka wymyślona, niewiarygodna postać jak twój
inkwizytor w ogóle nie mogłaby istnieć. Cóż to za grzechy ludzkie wzięte
na siebie? Cóż to za nosiciele tajemnicy, którzy biorą na siebie jakieś
przekleństwo dla szczęścia innych? Kiedy i gdzie tacy istnieli? Wiemy, kto to
są jezuici, mówi się o nich niedobrze, ale czyż aż tak to wygląda, jak u
ciebie? Nie, to zupełnie coś innego, oni wcale nie są tacy... To po prostu
armia Rzymu dla przyszłego światowego ziemskiego państwa, z imperatorem -
rzymskim najwyższym kapłanem na czele... Tak, to ich ideał, ale bez jakichś
tam tajemnic czy wzniosłych smutków... Zwykła, najzwyklejsza żądza władzy,
przyziemnych, brudnych dóbr, panowania nad innymi... coś w rodzaju przyszłej,
nowej pańszczyzny, z tym że właśnie oni mieliby zostać panami-właścicielami...
I to wszystko, nic więcej. Może zresztą rzeczywiście oni w Boga nie wierzą,
nie wiem. Twój cierpiący za innych inkwizytor to czysta, zupełna fantazja...
(...)
- A jak się kończy twój poemat - zapytał nagle Alosza, nie podnosząc
oczu - jeśli to nie jest jeszcze koniec?
- Chciałem zakończyć go tak: kiedy inkwizytor wreszcie przestaje mówić,
następuje chwila milczenia: mówca czas jakiś czeka, czy jego więzień mu nie
odpowie. To milczenie mu ciąży. Widział, więzień cały czas słuchał go
uważnie, w napięciu, nic nie mówiąc patrzył mu prosto w oczy; widoczne też
było, że nie ma zamiaru odpowiedzieć, że nie pragnie niczemu się sprzeciwić.
Starzec chciałby, żeby Ten coś przecież odpowiedział, coś rzekł,
chociażby to była rzecz gorzka, straszna. I oto nagle więzień w milczeniu
przybliża się do starca i spokojnie, łagodnie całuje go w blade, bezkrwiste
dziewięćdziesięcioletnie usta. I to jest cała Jego odpowiedź. Starzec drgnął,
jego wargi zaszeleściły; zbliżył się do drzwi, otworzył je na oścież i
rzekł do więźnia: «Idź sobie i nie przychodź więcej... nie przychodź
wcale... nigdy, nigdy!» I wypuszcza Go na «ciemne ulice i place miasta»
*[Niedokładne przytoczenie z wiersza Aleksandra Puszkina pt. Wspomnienie
(1828).].
Więzień oddala się.
- A starzec?
- Pocałunek pali mu serce, ale on pozostaje przy swojej idei.
- A razem z nim ty również, ty także? - zawołał ze smutkiem Alosza.
Iwan się zaśmiał.
- Przecież to wszystko bzdury, Aloszo, przecież to tylko niemądry poemat
niedouczonego studenta, który nigdy nie ułożył nawet dwóch porządnych
wierszy. Dlaczego bierzesz to wszystko tak bardzo poważnie?
Przekład i przypisy Ryszard Łużny
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Dostojewski Fiodor ĹagodnaNaczynia krÄ
Ĺźenia wielkiegoDOSTOJNOĹÄ KRĂLA CHWAĹ JAK WIELIKI JEST BĂGTeoria wielkiego podrywu S06E09 HDTV XviD AFGZwyciÄstwo Chrystusa nad grzechem i szatanem w ujÄciu Ĺw Leona Wielkiegowielkie wyprawy morskieOdpust jako wielki dar BoĹźego miĹosierdziaMargit Sandemo Cykl Saga o KrĂłlestwie ĹwiatĹa (01) Wielkie Wrota68 22 Listopad 1995 Wojna o wielkie pieniÄ
dzeTeoria wielkiego podrywu S06E08 HDTV XviD AFGwiÄcej podobnych podstron