Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
II.92)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga II -
Pierwszy rok życia publicznego
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
92. JEZUS W
[DOLINIE]
“PIĘKNEJ RZEKI”.
«ŚWIĘĆ DNI ŚWIĘTE»
Napisane 6 marca
1945. A, 4676-4687
Choć jeszcze
trochę pada, pogoda
jest lepsza i ludzie mogą przyjść do Nauczyciela. Jezus słucha na boku
dwóch lub
trzech osób, które mają Mu coś ważnego do powiedzenia. Potem idą na
miejsca,
spokojniejsi. Błogosławi też małe dziecko, cierpiące na złamanie ud.
Żaden lekarz
nie chce go pielęgnować. Mówią: “To bezużyteczne. Złamanie rozszerza
się całkiem
w górę, w kierunku kręgosłupa”.
To właśnie
powiedziała matka
zalana łzami i wyjaśniła:
«Biegał ze swą
małą
siostrzyczką po drogach wioski. Ktoś z dworu Heroda jechał szybko swoim
wozem i go
potrącił. Sądziłam, że był martwy. Ale to jest gorsze. Widzisz. Kładę
go na tej
desce, bo... nie można nic więcej zrobić. I cierpi, cierpi, bo kość się
rozszczepia.
Potem, gdy kość już nie będzie się rozszczepiać, będzie cierpiał, bo
będzie
mógł tylko leżeć na plecach.»
«Bardzo cię boli?»
– pyta Jezus
ze współczuciem zapłakane dziecko.
«Tak.»
«Gdzie?»
«Tu... i tu... –
dotyka drżącą
ręką dwie kości biodrowe. – I także tutaj i tam – dotyka swych nerek i
ramion. –
Deska jest twarda, a ja chcę się ruszać, oj...» – płacze zrozpaczony.
«Chcesz, abym cię
wziął na ręce?
Przyjdziesz do Mnie? Wezmę cię tam, do góry. Zobaczysz wszystkich
ludzi, kiedy będę
mówił.»
«O! tak...» – Jego
“tak” jest
pełne pragnienia. Biedny malec wyciąga błagające ramiona.
«Chodź więc!»
«Ależ on nie
potrafi, Nauczycielu,
to niemożliwe! Zbytnio go boli... Ja nie mogę go poruszyć nawet do
mycia.»
«Nie zrobię mu nic
złego.»
«Lekarz...»
«Lekarz – to
lekarz, a Ja – to
Ja. Dlaczego przyszłaś?»
«Bo jesteś
Mesjaszem» –
odpowiada kobieta. Blednie i czerwieni się, szarpana nadzieją i
rozpaczą.
«No, chodź mały!»
Jezus wsuwa jedną
rękę pod jego
bezwładne nogi, drugą – pod małe ramiona. Bierze dziecko i pyta:
«Sprawiam ci ból?
Nie? A więc powiedz mamie: “do zobaczenia” i idziemy.»
I poprzez tłum,
który robi
przejście, Jezus odchodzi ze Swoim ciężarem. Idzie do końca, wchodzi na
coś w rodzaju
estrady, którą mu przygotowano, aby wszyscy Go widzieli, nawet z
podwórka. Każe sobie
podać małą ławeczkę i siada na niej. Sadza małego na kolanach i pyta
go: «Podoba ci
się? Teraz bądź spokojny i słuchaj również i ty.»
Zaczyna nauczać.
Wykonuje gesty
tylko jedną ręką, prawą, lewą podtrzymuje dziecko, które patrzy na
ludzi –
szczęśliwe, że widzi coś - i uśmiecha się do swojej mamy, która jest na
dole, z
sercem drżącym z nadziei. Dziecko bawi się sznurkiem ubrania Jezusa i
również jasną
i miękką brodą Nauczyciela, a nawet kosmykiem Jego długich włosów.
«Powiedziano:
“Wykonuj pracę
uczciwą, a siódmy dzień poświęć Panu i swemu duchowi.” Tak mówi
przykazanie o
spoczynku szabatowym.
Człowiek nie jest
większy od Boga.
Bóg zaś dokonał stworzenia w ciągu sześciu dni, a w siódmym – odpoczął.
Jakże
więc człowiek pozwala sobie na to, by nie naśladować Ojca, nie być
posłusznym Jego
przykazaniu? Czyżby ten nakaz nie był rozsądny? Przeciwnie. Naprawdę
jest to
przykazanie zbawienne w porządku fizycznym, moralnym i duchowym!
Ciało człowieka,
kiedy jest
zmęczone, potrzebuje odpoczynku, jak ciało każdego innego stworzenia.
Również
zwierzę odpoczywa i my mu na to pozwalamy, aby go nie stracić: wołu,
który orze pola;
osła, który nas nosi; owcy, która ma jagnię i daje nam mleko. Wypoczywa
także – i
pozwalamy jej wypocząć – ziemia na polu w miesiącach, kiedy nie jest
obsiana. Ona
żywi się, nasyca solami, spadającymi z nieba lub podnoszącymi się z
podłoża.
Odpoczywają - nawet nie pytając o nasze zdanie - zwierzęta, rośliny,
gdyż są
posłuszne odwiecznym prawom mądrej reprodukcji. Dlaczego więc człowiek
nie chce
naśladować Stwórcy, który odpoczął siódmego dnia, i niższych stworzeń
roślinnych
lub zwierzęcych które, kierowane tylko instynktem, potrafią się mu
podporządkować i
go słuchać?
Przykazanie to
jest użyteczne
zarówno na płaszczyźnie moralnej jak i na fizycznej. Przez sześć dni
człowiek był
zajęty przez wszystkich i wszystko. Uchwycony jak nić w mechanizmie
warsztatu tkackiego
chodził w górę i w dół, nie mogąc nigdy powiedzieć: “Teraz zajmuję się
sobą i
tymi, którzy są mi najdrożsi. Jestem ojcem i dzisiaj istnieją dla mnie
dzieci. Jestem
małżonkiem i dziś poświęcam się małżonce. Jestem bratem i cieszę się
moim
rodzeństwem. Jestem synem i troszczę się o moich starszych rodziców.”
Istnieje porządek
duchowy: praca
jest święta; miłość - jeszcze świętsza; najświętszy jest Bóg. Pamiętaj
zatem,
aby przynajmniej jeden z siedmiu dni poświęcić naszemu dobremu i
świętemu Ojcu,
który nam dał życie i je utrzymuje. Dlaczego traktować Go gorzej niż
ojca, niż
dzieci, niż braci, niż małżonkę, niż własne ciało? Niech dzień Pana
należy do
Niego. O! co to za słodycz odnaleźć się po dniu pracy, wieczorem, w
rodzinie pełnej
ciepła! Jaka to słodycz odnaleźć się tam po długiej podróży! A dlaczego
nie
odnajdywać się po sześciu dniach pracy w domu Ojca? Dlaczego nie być
jak syn, który
powraca z sześciodniowej podróży i mówi: ”Oto przychodzę spędzić mój
dzień
odpoczynku z Tobą”?
Posłuchajcie
dalej. Powiedziałem:
“Wykonuj pracę uczciwą.”
Wiecie, że nasze
Prawo nakazuje
miłość bliźniego. Uczciwość pracy stanowi część miłości bliźniego. Ten,
kto
jest uczciwy w swojej pracy, nie kradnie w handlu, nie pozbawia
pracownika zarobku – nie
pozbawia go w sposób grzeszny. Przypomina sobie, że sługa i robotnik
mają ciało i
duszę podobną do jego. On ich nie traktuje jak kamieni bez czucia,
które można
kruszyć, kopać nogami lub uderzać żelazem. Człowiek, który działa w ten
sposób,
nie kocha swego bliźniego i grzeszy w oczach Boga. Jego zysk jest
przeklęty, nawet
jeśli odciąga z niego coś na ofiarę dla Świątyni.
O, co za fałszywa
ofiara! I jakże
można ośmielić się położyć ją u stóp ołtarza, kiedy ocieka od łez i od
krwi
wyzyskanego podwładnego? Nazywa się: “rzeczą skradzioną”, to znaczy –
zdradą
względem bliźniego, bo złodziej jest zdrajcą dla swego bliźniego. Nie
był święcony
dzień święty, jeśli nie został wykorzystany na przebadanie i
udoskonalenie samego
siebie, na wynagrodzenie grzechów popełnionych w ciągu sześciu dni.
Oto czym jest
święcenie dnia
świętego! To nie jest jakiś akt całkowicie zewnętrzny, który nie
zmienia ani o jotę
waszego sposobu myślenia. Bóg chce dzieł żywych, a nie pozorów.
Pozorem jest
fałszywe
posłuszeństwo Prawu. Pozorem jest obłudne święcenie szabatu, to znaczy
odpoczynek,
który zachowuje się po to, aby pokazać oczom ludzkim, że się jest
posłusznym
przykazaniu. Trwoni się natomiast czas na rozrywki, grzech,
rozwiązłość, obżarstwo,
obmyśla się sposoby krzywdzenia bliźniego i dokuczania mu przez
następny tydzień.
Jest jeszcze inne pozorne święcenie szabatu. Polega ono na spoczynku
materialnym,
któremu nie towarzyszy praca wewnętrzna, duchowa, uświęcająca, szczere
zastanawianie
się nad sobą, pokorne wyznanie swojej własnej nędzy, poważne
postanowienie, by lepiej
postępować w następnym tygodniu.
Powiecie: “A jeśli
potem znowu
popadniemy w grzech?” Co powiedzielibyście o dziecku, które upadłszy
nie chciałoby
więcej chodzić, aby nie narażać się na upadki? Czyż nie
powiedzielibyście, że to
głuptas, że nie powinno się wstydzić chodzenia niepewnego; że wszyscy
przez to
przeszliśmy, gdy byliśmy mali; że z tego powodu ojciec wcale mniej nas
nie kochał?
Któż nie przypomina sobie deszczu matczynych pocałunków - wywoływanych
przez nasze
upadki – i pieszczot naszego ojca?
Tak samo czyni
nasz Najłagodniejszy
Ojciec, który jest w Niebiosach. Pochyla się nad swoim małym, który
upadł na ziemię
i płacze. Mówi mu: “Nie płacz. Ja cię podniosę. Będziesz bardziej
uważał na
przyszły raz. Teraz chodź w Moje ramiona. Tu całe twoje zło zniknie i
wyjdziesz z
niego umocniony, uzdrowiony, szczęśliwy”. To właśnie mówi Nasz Ojciec,
który jest
w Niebie. To właśnie mówię wam i Ja. Jeśli będziecie wierzyć Ojcu,
wszystko wam
się uda. Jeśli będziecie mieć wiarę - ale uważajcie – taką jak wiara
małego
dziecka. Małe dziecko wierzy, że wszystko jest możliwe. Ono nie pyta,
jak coś może
się stać. Nie sprawdza zanurzenia. Ono wierzy w tego, który napełnia je
ufnością i
spełnia to, co mu obiecuje. Bądźcie jak małe dzieci wobec Najwyższego.
Jakże On
kocha te małe aniołki, zabłąkane na ziemi, stanowiące jej piękno! On
kocha też
dusze, które stają się proste, dobre, czyste jak u dzieci.
Chcecie zobaczyć
wiarę małego
dziecka, by nauczyć się wierzyć? Popatrzcie dobrze. Okazywaliście
wszyscy
współczucie temu małemu, którego trzymam na piersi. Wbrew temu, co
mówili lekarze i
mama, nie płakał, gdy wziąłem go w ramiona. Widzicie? On, który od
dawna tylko
płakał dniem i nocą bez ustanku, tu przestał płakać i usnął spokojnie
na Moim
sercu. Zapytałem go: “Chcesz, abym cię wziął na ręce?”, a on
odpowiedział:
“Tak”. Nie zastanawiał się nad swym biednym stanem, nad cierpieniem,
które mógłby
prawdopodobnie odczuwać, nad konsekwencjami takiego poruszenia go. Na
Moim obliczu
dostrzegł miłość i powiedział: “Tak”, i przyszedł. Nie czuł bólu.
Ucieszył
się, że znajduje się tu, tak wysoko, i nie jest przykuty do swej deski.
Ucieszył się,
że odczuł miękkość ciała zamiast twardości drewna. Śmiał się, bawił się
i
zasnął z kosmykiem Moich włosów w swej małej rączce. Teraz go obudzę
pocałunkiem...»
Jezus całuje
kasztanowe włosy
dziecka. Uśmiecha się do niego.
«Jak się nazywasz?»
«Jan.»
«Słuchaj, Janie.
Chcesz chodzić?
Chcesz iść do mamy i powiedzieć jej: “Mesjasz cię błogosławi z powodu
twej
wiary”?»
«Tak, tak!»
Potem malec
klaszcze drobnymi
rączkami i pyta Jezusa:
«Sprawisz, że będę
chodził? Po
łąkach? Nie będzie już tej wstrętnej i twardej deski?... Ani lekarzy,
którzy
sprawiają ból?»
«Nie, już tego nie
będzie, nigdy
więcej.»
«Ach, jak Cię
kocham!»
Zarzuca Jezusowi
ramiona na szyję i
całuje Go. Dla większej swobody, by móc Go pocałować, skacze na kolana
Jezusa. Grad
niewinnych pocałunków spada na czoło, oczy, policzki Jezusa.
W swej radości
dziecko nie
zauważyło, że potrafi się poruszać – ono, wcześniej połamane! Okrzyk
matki i
tłumu wstrząsnęły chłopcem i sprawiły, że odwrócił się ze zdziwieniem.
Niewinne
oczy na wychudłej twarzy mają pytający wyraz. Cały czas na kolanach, z
rękami wokół
szyi Jezusa, pyta Go poufnie, wskazując na poruszony tłum, matkę, która
z dołu go
woła, łącząc jego imię z imieniem Jezusa: «Janie! Jezu! Janie! Jezu!»
«Dlaczego tłum
krzyczy i mama też?
Co im jest? Czy Ty jesteś Jezusem?»
«To Ja. Tłum
krzyczy, ciesząc
się, że potrafisz chodzić. Żegnaj, mały Janie.»
Jezus całuje go i
błogosławi:
«Idź do mamy i bądź grzeczny.»
Dziecko schodzi
spokojnie z kolan
Jezusa, potem na ziemię. Biegnie do mamy. Rzuca się jej na szyję i
mówi:
«Jezus cię
błogosławi. Dlaczego
więc płaczesz?»
Gdy ludzie nieco
się uciszają,
Jezus mówi gromkim głosem:
«Wy – którzy
upadacie grzesząc i
ranicie się – postępujcie jak mały Jan. Miejcie wiarę w miłość Bożą.
Pokój
niech będzie z wami.»
Tłum wznosi
okrzyki “hosanna”, a
szczęśliwa matka płacze, Jezus – chroniony przez uczniów – opuszcza
izbę.
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
312[01] 02 092 CZERWIEC 20092010 01 02, str 092 097Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiÄĹźniku (02) Blask twoich oczut informatyk12[01] 02 101introligators4[02] z2 01 n02 martenzytyczne1OBRECZE MS OK 0202 Gametogeneza02 07Wyk ad 02r01 02 popr (2)1) 25 02 2012wiÄcej podobnych podstron