Podobnie kiedy mówimy o równoczesności działań partnerów w interakcjach bezpośrednich to mogą się tu mieścić różne skale czasowe. Szybkość działania, oczekiwany czas reakcji, interwały między kolejnymi wymianami, czyli inaczej: tempo i rytm interakcji związane są z charakterem i treścią samych działań, a także swoistością sytuacji, w której działania zachodzą. Porównajmy licytację dzieł sztuki z mszą w kościele; dyskusję na żywo w telewizji z rozmową przy stoliku w kawiarni; mecz bokserski i turniej golfowy. Występują także różnice kulturowe, nawTet w- odniesieniu do interakcji tego samego rodzaju, a mamy je na myśli, mówiąc o powolnym tempie żyda w społecznościach tradycyjnych czy nieustannym pośpiechu w krajach now'oczesnych.
Współcześnie, coraz powszechniejsze stosowanie mediów' komunikacyjnych każe bardziej luźno traktować warunek współobecnośd i równoczesności w interakcji. Nie są one bezwzględnie konieczne, występuje bowiem coraz więcej interakcji pośrednich. Partnerzy mogą prowadzić interakcje z daleka (np. telefonicznie czy elektronicznie), a także mogą kolejno reagować z opóźnieniem (np. wymieniając serię listów). Rozmowa z kimś w Singapurze jest rówrnie łatwa (choć droższa) jak z kolegą z Radomia. W zglobalizowanym świede odległość przestała odgrywać rolę. Podobnie „skurczył się" czas. Kiedy byłem w latach siedemdziesiątych na stypendium w Berkeley, list lotniczy szedł do kraju trzy tygodnie, więc pojedyncza interakcja z rodziną, zanim nadeszła odpowiedź, trwrała co najmniej sześć tygodni. Dziś wymieniamy e*maile z kolegą z Kalifornii w ciągu sekund.
Tutaj jako dygresję wskazać trzeba na zupełnie rewolucyjne znaczenie telefonów komórkowych zmieniających bardzo istotnie charakter interakcji. Otóż w przypadku tradycyjnej rozmowy telefonicznej, mimo że partnerzy byli odlegli w przestrzeni, to jednak mieli swoją przestrzenną lokalizację, była ona wyobrażona i brana pod uwagę przez telefonującego. Dzwoniłem do kolegi „do domu" albo „do biura", albo „do hotelu", albo „do pensjonatu wczasowego", albo „do szpitala" itp. Każdy taki adres miał przywiązane pewrne kulturowe reguły, co wypada, a co nie wypada, np. w sprawach służbowych dzwoniłem raczę] do biura, a z kolei w prywatnych raczej do domu. Unikałem telefonowania w sprawach biurowych, jeśli kolega był na wczasach. Ale łapałem go bez oporów' w hotelu na delegacji, żeby zreferować, co się dzieje wr biurze. Z każdym telefonicznym adresem wriązało się także przynajmniej ogólne wyobrażenie i przewidywanie, co kolega może w' danej chwili robić. Nie dzwroniłem do biura, kiedy wiedziałem, że ma zazwyczaj wtedy odprawę u szefa. A także czekałem z telefonem do domu, aż skończy się jego ulubiony serial telewizyjny. Telefon komórkowy po raz pierwszy całkowicie i ostatecznie oderwał interakcję od jakiejkolwiek przestrzeni. Zawiesił też wszelkie reguły kulturowe dotyczące tego, kiedy i dokąd wypada dzwonić. Nawet najprostsza reguła, że nie powinno się dzwonić w nocy, przestaje obowiązywać, kiedy partner jest w innej strefie czasowej. „Oj, wyrwałeś mnie z łóżka" - mówi kolega, do którego dzwonię w południe, ale który jest właśnie w' interesach w Singapurze. Pozbawieni też jesteśmy jakichkolwiek wskazówek, gdzie partner się znajduje i co wobec tego może robić. Dzwronię do kolegi i nie wiem, czy on jedzie samochodem, czeka na lotnisku, ogląda telewizję, je obiad, bierze prysznic czy szusuje na nartach w' Alpach. Nie ma żadnych szans realizacja prostej reguły grzecznościowej, aby w pewnych sytuacjach nie przeszkadzać. W ten sposób telefonowanie ulega daleko posuniętej brutalizacji. Patrząc na to od strony tego, do kogo dzwonimy, traci on wszelką prywatność, bo nawfet jeśli wyłączy „komórkę", to wzbudzi podejrzenie, że ma coś do ukrycia. Zyskuje natomiast pełną anonimowość i nieprzejrzystość sytuacji, w której się znajduje.