74 Na wysokim płaskowyżu.
na polu walki w Huambo i brakło ludzi do obsługi domu i oprzątania bydła, pracę tę powierzono Alme-sowi.
— Jeśli dziś znam się dobrze na gospodarstwie domowem, oprzątaniu bydła, no i — niańezeniu dzieci,— mówił do mnie półżartem stary szef do Posto,— zawdzięczam to szkole murzyńskiej. Czego nie kazano mi wtedy robić!... Przed świtem jeszcze oprzą-tałem bydło, potem robiłem porządek we wszystkich szałasach, niańezyłem całe stadko małych czarnych dzieciaków. Gotowałem, prałem, doiłem krowy i kozy, szyłem nawet... Obawiając się, że zrabowane w Huambo wódki i wina są przez białych zatrute, kazano mi próbować zawartość każdej otwieranej butelki. A że upijano się codziennie, więc i ja byłem stałe pijany. We dnie byłem pilnie strzeżony przez dwóch wojowników z łukami, którzy, jak wiedziałem, mieli zatrute strzały. Na noc związywano mnie i również pilnowano, tak że o ucieczce nie można było marzyć. Nadomiar wszystkiego przychodził do mnie codziennie stary murzyn-specjalista i ostrą igłą próbował, czy jestem już zdatny do jedzenia. A, jak na złość, tyłem ogromnie. Z jednej strony zmuszano mnie, bym jadł dużo, a z drugiej skazano na zupełny brak ruchu, do którego byłem zawsze przyzwyczajony. Skończyłoby się to wszystko bardzo źle dla mnie — uczta była już wyznaczona — gdyby nie dobroć i serce pewnej nawróconej na wiarę chrześcijańską murzynki, która uratowała mi życie.
Pewnej nocy wśliznęła się cicho do namiotu i zaczęła szeptać mi do ucha: — Za godzinę masz być zabity i zjedzony. Spoiłam wartę, która cię chro-