Anna Daszuta-Zalewska przez dwa miesiące w USA uczyła się, jak zarabiać na nauce.
Pojechała tam w ramach ministerialnego programu TOP 500 lnnovators. Wróciła i mówi wprost:
- Najlepsze interesy robi się w medycynie i naukach o zdrowiu.
TOP 500 to program dla najzdolniejszych naukowców i pracowników centrów transferu technologii, które mają stanowić o przyszłości polskiej nauki. Ministerstwo wysyła młodych łudzi w 40-osobowych grupach do najlepszych ośrodków naukowych na świecie, by tam podpatrywali, jak zajmować się badaniami, by z jednej strony osiągnąć sukces naukowy, z drugiej zaś na tym
Anna Daszuta-Zalewska jest drugą osobą z naszej uczelni, która uczestniczyła w programie TOP 500. Jej staż odbył się w sercu Doliny Krzemowej, w Uniwersytecie Stanforda. Niedługo do USA w ramach programu pojadą także dwie kolejne osoby z naszej uczelni: dr Anna Moniuszko-Malinowska i dr Andrzej Małkowski.
Wojciech Więcko: Nie jesteś naukowcem, a program TOP 500 jest chyba dla nich?
Anna Daszuta-Zalewska, Biuro ds. Ochrony Własności Intelektualnej i Transferu Technologii UMB: - Nie jestem naukowcem. Jestem osobą, która ma pomagać naukowcom w komercyjnym wykorzystaniu innowacyjnych rozwiązań będących wynikiem ich badań naukowych.
Czyli jesteś takim łącznikiem między światem nauki a biznesu?
- Tak. Chciałbym zostać takim GPS--em, który krok po kroku - jak nawigacja, pomoże naukowcowi posiadającemu innowacyjne rozwiązanie, mające potencjał rynkowy, w jego sprzedaży, licencjonowaniu, czy też pozyskaniu inwestora, jeżeli naukowiec zdecyduje się założyć własną firmę. Naukowcy często nie wiedzą, albo nie są świadomi, ile warte są ich odkrycia.
Nie boisz się, że naukowcy nie będą do ciebie przychodzić, bo będą uważać, że ich osiągnięde nie ma potencjału komercyjnego? I lepiej schować je do szafy? Jak ich przekonać?
może przygotować o nich publikacje, a centrum informacje o danym rozwiązaniu zamieszcza w swojej bazie danych. Dostęp do niej mają rzesze przedsiębiorców. Stanford to taka mar-
promocyjnych prezentowanych osiągnięć, przedsiębiorcy zainteresowani konkretnym produktem sami się zgłaszają. My jesteśmy, niestety, w zupełnie innym miejscu. Musimy wychodzić do ludzi nauki, wyszukiwać te rozwiązania, które mają potencjał. A potem szukać dla nich odbiorców.
To pytanie powinno chyba paść na samym początku. Czy naukowiec z naszej uczelni ma szansę zarobić na tym, co wymyśli?
- Oczywiście. Pod warunkiem, że opracowany produkt będzie pożądany przez rynek. Tak naprawdę nie można generalizować. Stanford miał kilka złotych strzałów, m.in. Googla [wyszukiwarka to efekt badań podczas pracy doktorskiej -red.], wartego miliony dolarów. Czasami z kilku stworzonych produktów udaje się skomercjalizować jeden, który pokrywa koszty wszystkich poprzednich i wychodzi się jeszcze na plus.
Ilezarabia na swoim odkryau naukowiec w Stanfordzie?
- Stanford nie sprzedaje praw własności intelektualnej, tylko je licencjonuje. Taką ma politykę. Naukowiec otrzymuje 30 procent dochodów z licencji. Reszta trafia na uczelnię. Chyba, że naukowiec chce sam założyć spółkę i rozwijać biznes w oparciu o swój wynalazek. Wówczas wykupuje od uczelni licencję na użytkowanie swojego wynalazku.
Czyli to uczelnia jest właścicielem odkrycia?
- Tak. Tam wszystkie prawa majątkowe do rozwiązań należą do uczelni.
Ajakjestunas?
- W naszym kraju system zmierza w kierunku uwłaszczenia naukowców. Chodzi o to, żeby twórca rozwiązania posiadał wszystkie prawa majątkowe do niego.
Które rozwiązanie jest lepsze?
- Trudno to jednoznacznie stwierdzić. W chwili obecnej „uwłaszczenie naukowców" jest tematem gorącej debaty całego środowiska naukowego, które jest w tej kwestii wyraźnie podzielone. W naszym kraju - o ile wariant uwłaszczeniowy zostanie zatwierdzony, to naukowiec będzie musiał zadbać o całą
MEDYK BIAŁOSTOCKI • NR 119
17