Najmilej z podróży po Mali wspominam dzieci, które towarzyszyły mi wszędzie. Bardzo radosne, wzajemnie o siebie dbające. To one często były moim kontaktem z dorosłymi. Uczyły się w szkołach: znały język francuski, czytały książki. Cieszyło mnie to niezmiernie, bo tu właśnie upatrywałem przyszłość tego kontynentu, a radosny ich śmiech pomagał mi w trudnych chwilach. □
Był to czas dostatku, na miarę Afryki. Wiedziałem, że ich czarne buzie mogą być również bardzo smutne.
Jestem już całkiem niedaleko granicy z Senegalem. Mój GPS pokazuje mi linię granicy - gdzieś tuż przede mną. Nagle na drogę, z przydrożnych krzewów, wybiega małpa wielkości szympansa. Staje na środku drogi i przez chwilę bacznie mi się przygląda. Widocznie w kasku nie do końca przypominam człowieka.
Po chwili zmyka do lasu. □
Dojeżdżam do granicy: wszędzie pełno ciężarówek, droga rozpełzła mi się niczym rozwałkowane ciasto. Nie wiem którędy jechać. Ciężarówek jest parę setek, przesmyki pomiędzy nimi zacieśniają się i czasem nie mogę przejechać. W końcu dostrzegam jakiegoś motorowerzystę, który jedzie zapewne we właściwym kierunku. Jadę za nim rozglądając się za zabudowaniami granicznymi. Po jakimś czasie wyjeżdżam z tego rozgardiaszu w puste pola. Pytam chłopaków o drogę i okazuje się, że jestem w Senegalu. Pomyślałem sobie, że los tak chciał, a następny problem czeka mnie dopiero przy wyjeździe z tego kraju. Zresztą wówczas już nie przejmowałem się takimi drobiazgami - aklimatyzacja przebiegała prawidłowo. □
Okazało się również, że Mali i Senegal mają wspólną walutę, przynajmniej tym razem uniknąłem problemów z wymianą. Z granicy Mali można dotrzeć do Dakaru dwoma drogami: drogą północną -wzdłuż rzeki Senegal i nieco krótszą, południową - niedaleko granicy Gambii, która rozcina Senegal na dwie części. Wybrałem tę drugą, jako że chciałem dotrzeć do plaż na południe od Dakaru. Droga niestety okazała się niewiele lepsza od tej do Tomboctou. Pomiędzy resztkami asfaltu były olbrzymie dziury pełne piachu. Asfalt stanowił często ok. 10-ciu procent powierzchni. Drogą wlokły się ciężarówki wzbijając tumany pyłu tak, że trudno było cokolwiek przed sobą dostrzec. To był bardzo trudny dzień: dla mnie i motocykla, opony raz grzęzły w piasku, innym razem z impetem uderzały o ostre krawędzie resztek asfaltu. Tak mijał czas. Był to chyba najtrudniejszy dzień podróży, a na pewno najbardziej przykry. □
Nad ocean dotarłem następnego dnia po południu. Zdziwiony byłem tym, że jest to okolica relatywnie mocno zabudowana. Właściwie nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca na nocleg. Miasteczka, trochę podobne do tych na południu Hiszpanii, zamieszkują bogaci ludzie. Sporo turystów. Nie ucieszyło mnie to specjalnie. Noc przespałem na plaży wśród łódek miejscowych rybaków. Obudził mnie osiołek przywiązany do drzewa, pod którym rozbiłem namiot. Rano przyciągnął na wózku silnik do łodzi swego pana, a teraz czekał na jego powrót. □
Poprzedniego dnia udało mi się kupić w pobliskiej knajpce zimne piwo. Było boskie i nazywało się Heineken. □