kojny. Pogoda dobra, bezwietrzna, choć słońce jakoś czerwono wstaje za mgłą... Ale wrócą przecież niedługo i wszystko będzie dobrze.
A teraz spać, wyspać się za wszystkie czasy, było jedynem jego marzeniem.
Podnosi się słońce ociężałe, na brzegi niegościnne patrzy, złośliwe błyski czerwone w morzu, u swych stóp roz-lanem. krzesze.
Jak okiem sięgnąć — pusto dokoła i cicho. Mgły rzedną, odsłaniając kontury statku, co samotny na łańcuchu obwisłym znieruchomiał. To tu, to tam ciężkie krople z olinowania na pokład padają, przerywając jednostajność ciszy głębokiej.
Na niebie od strony morza chmury gęste się kłębią, w koronkę różową z odblasków słonecznych ubrane. Gęste i ciężkie — pół nieba zasłoniły, ku słońcu się skradają podstępnie.
Już straże przednie—lekkie obłoczki szarawe — coraz przesłaniają rozognioną tarczę. Za niemi ciemniejsze nieco chmurki ku słońcu się cisną. Zasłoniły je wkrótce zupełnie — ledwie krążek blady, coraz mniej widoczny, światło swe słabe przez chmury ciemne sączy.
Chwila — i zniknęło słońce w czarnych trzewiach potwora, co cielskiem swem ogromnem po niebie się panoszy zuchwale. Już tylko wąski skrawek jaśniejszego nieco nieba nisko nad lądem ocalał, a i ten ciemnieje szybko i zlewa się w jedno tło czarne, straszne.
Morze posępnie zszarzało, straciło błyski czerwone, jakby przyczaiło się w sobie.
Wielkie, rzadkie krople deszczu spadły z bulgotem na matowo-gładką szybę morza. Lekki powiew wiatru przyniósł szumy jakieś odległe, tajemnicze; deszcz zabębnił po deskach pokładu, a potem — znienacka szturm na statek przypuścił, słabych miejsc wroga szukając — pierwszy szkwał...1)
Obudził się od silnego kołatania łańcucha o żelazne okucie kluzu i przeraźliwego gwizdu wiatru w olinowaniu. Kilka zimnych kropli deszczu padło mu na twarz przez niedomkniętą lukę tambuczy. ,0) Zerwał się z koi n) i wyskoczył na pokład.
Widocznie najsilniejszy poryw wiatru już przeminął. Statek, dryfujący bokiem wraz z kotwicą i silnie pochylony, wyprostował się pomału i zwracał dziób z powrotem do wiatru. Łańcuch po kilku drgnięciach obciągnął się i naprężył — kotwica znów trzymała.
Deszcz nieco ustał, ale silny wiatr wiał porywami i po niebie goniły się z zawrotną szybkością czarne, nisko nad morzem zwisające chmury.
— Będzie silnie jeszcze wiało — pomyślał i zaczął luzować łańcuch kotwiczny. Wyciągał go z pod baku żelaznym haczykiem i przepuszczał luz naokoło wału braszpila. 2) Pracował tak przez długi czas z natężeniem.
Wiatr nie zcichał i deszcz znów padał rzęsisty. Zziajany i mokry powlókł się mały do kambuzu. Wyszukał w szafce trochę połamanych galet, n) które namoczył w wodzie, następnie posolił i suszył w piecyku. Posilił się tym „świeżym” chlebem marynarskim i popił go wodą z beczki. Dobrze mu było w kambuzie, ciepło. Przytulił się plecami do pieca i patrzył przez otwarte drzwi na chwiejący się pokład, po którym spływała brudna woda deszczowa.
Wiatr to się wzmagał, jęcząc w olinowaniu i szczękając łańcuchami jak katorżnik po masztach i rejach, to znów przycichał, jakby z siłami do nowych porywów się zbierał. Deszcz ustał trochę. Chłopiec wyszedł na pokład.
O burty z hukiem i trzaskiem obijały się fale, wytryskując zielonemi strumieniami z portów łł) i szpigatów. 1•') Nieraz ich wierzchołki przesadzały nawet falszburty ł") nisko załadowanego statku, spadając kaskadami i rozpryskując się po pokładzie. Wiatr, deszcz i fala solidarnie siekły mu twarz, owijały się wkoło niego mokrym całunem, kręciły nim i popychały po śliskim pokładzie. Wiatr, coraz bardziej szalejący, wdzierał mu się do ust, dusił go, dławił.
Wdrapał się na bak i spojrzał na szalejące morze. Zaciekle nacierające jed-Statek podskakiwał i szarpał się na łańcuchu, to naprężonym jak struna, to luzującym się nagle. Maczał martyn-
,?) braszpil — winda kotwiczna.
,3j galety — suchary z pszenicznej mąki bez drożdży.
") porty—czworokątne otwory w burcie dla odpływu wody z pokładu.
łł) szpigaty — małe otwory w burcie dla odpływu wody z pokładu.
falszburta — burta okrętu powyżej pokładu.
na za drugą fale, z białemi grzywami swych załamujących się spienionych wierzchołków, sięgały dalekiej linji ledwie dostrzegalnego widnokręgu, hik ,7) w wodzie, kłaniając się bug-szprytem '1), to znów stawał dęba. Czasem nadstawiał do wiatru i fali, jak do pocałunku, prawy, lub lewy policzek, pochylał się przytem ciężko na burty i widocznie dryfował. Kotew nie trzymała.
— Trzeba zarzucić drugą kotwicę— rozsądził chłopiec i podpełzł do maszynki kotwicznej. “■) Przesunął rączkę i zardzewiałe żelastwo z piekielnym hałasem posypało się do wody.
Znów luzował łańcuchy z mozołem wielkim, wyciągając je z pod pokładu. Ogniwa przesuwały się po braszpi-lu z silnem tarciem, sypiąc iskry. Pył rdzawy zasypywał oczy i wżerał się w posieczoną, zziajaną twarz. Skończył tę pracę i przysiadł skulony na zwoju lin pod bakiem. Zdwojony przez rezonans straszny ryk wiatru huczał mu w głowie... Nagle zapanowała złowieszcza cisza. Mały wsłuchiwał się ze zdziwieniem w spotęgowane odgłosy fal, bijących o burty, w postukiwania lin i łańcuchów, trzask i skrzypienie wiązań okrętowych — ale wiatr jakby ustał raptownie.
Wyjrzał z za baku, objął wzrokiem rozhukane morze i czarne jak noc niebo. Wiatr przycichł, by ze zdwojoną siłą rzucić się na swą ofiarę. Zbierał się w sobie, by jak taranem nowym szkwałem uderzyć.
Czy wytrzymają łańcuchy? Czy nie puszczą kotwice? Trzeba coś robić, trzeba siebie i statek ratować! Wyrzuci go zła fala na mielizny przybrzeżne, rozbije, smukłe maszty potrzaska i człowieka nie oszczędzi.
Słyszał nieraz o podobnych wypadkach. Często bocman historje opowiadał rozmaite. O rozbitych okrętach, o burzach straszliwych, o śmierci i kalectwie marynarzy i o cudownych ocaleniach.
— Na morzu zawsze lepiej — mówił — a najgorzej, kiedy brzeg jest pod wiatrem.
Ale jak na morze wyjść samemu — przecież żagle podnieść trzeba, kotwice wyciągnąć...
Boląca, ociężała głowa pracowała gorączkowo. Szukał sposobu, bezwiednie naprężał mięśnie .groził zaciśnię-temi pięściami szalejącemu żywiołowi — napróżno!...
Spojrzał na prężące się łańcuchy kotwiczne i myśl zbawcza rozświetliła mu umysł.
Przecież nieraz ciągnęły one linę z rufy, statek bokiem do wiatru wykręcały, żeby z podwietrznej lepiej ma-gunom z solą stać było.
,T) martynhik—(rozprza Marcina) drążek pod bugszprytem, rozpierający liny trzymające bugszpryt z dołu.
,,ł) bugszpryt — pochyły maszt na samym dziobie okrętu.
'“) maszynka kotwiczna — przyrząd zrzucający kotwicę do wody.
20
szkwał — raptowny i silny poryw wiatru.
,0) tambucza — budka wchodowa pod pokład z nasuwaną przykrywą.
“) koją—łóżko, przymocowane do burty. lub przegrody krętowej.