ndzte nieznanych łnron Ludzie bezdomni. Xlo-srardzi, włóczędzy, pa-ao&ci? Ludzie z 'pogmatwanymi żydorysa -świadomi i nieświadomi swego losu, charakteropaci. Nie są w stanie, me potrafią stawić czoła przeciwnościom Mieli swoje domy. ale z Jakich® powodów odetół z nich. porzucili. Wybrali życ;c z dn> na dzień, tycie na krawędzi samounicestwienie x własnej woli.
Nie skarżą się na niedostatki, Jakie <4 Ich codziennym u-dzialem. Nie czynią nic. co mole ten byt polepszyć. Biernie ulegają okolicznościom losu. Ale mają też swoiste poczucie wolności, godności, niezależności. Bywa te nawet własny moralny kodeka albo namiastkę kodeksu. Dlatego odrzucają p*-snoc x przymusu, uciekają z domów opieki społecznej, noclegowni, szpitali. Wraceią na dworzec, na wysypisko 4m1eć«, do walącej się rudery, do odludnego miejsca, gdzie rJe muszą podlegać rygorom, gdre n.# muszą aię do nich oray-zwyczajać. me muszą wypełniać poleceń.
Żyją tak od lal kilku, kilkunastu — niektórzy naw.-t od 30 lat. Wywodzą się z bardzo rótnych środowisk. Są wśród nich inteligenci. ludzie w przeszłości piastujący znaczące stanowiska, artyści, lekarze, kombatanci, robotnicy, a to-a* postacie urodzone i wyrost* na społecznym marginesu. Tutaj nie m» reguł, nie ma irao-łbnu. Są karykaturalne twory o twarzach pokryi^h bl^/na-#ml, obłąkańczych spojrseu^ch. zachrypłych głosach, zawszonych wiórach, obrzmiałych, o-wrzodzonych dalach, o dłoniach z ropiejącymi etrupami, w :epV.łch cd brudu i palu ubraniach, które trudno ubraniami nazwać. Ale są też postacie, rzec by normalne, przeciętne, ginące w tłumie- A Jednak do tego tłumu nie należące.
Egzystują w atmoolcrze stałej nieufności — do ludzi, do otaczającego ich świata. Pm-V:o kiedy bywają agresywni Bronią slą tą swoją .Innością — albo prieclęutosclą. Ct ęńwwA odstraszają ubtoratn. wyglądem zewnętrznym, brudem. Ta Inność, ten brud mają osłaniać ich przed Interwencją wrogiego świata. Cl drudzy wtapiają aię w bezbarwny tłum. prowadzą grę pozorów, bo potrzebują mfk2ącej akceptacji Unikają represji.
O byt waletą minimalnym nakładem siL O biologiczne przetrwanie. Najczęściej żywią su* odpadkami, resztkami z cudzych talerzy. Żebrzą, zbierają butelki, makulaturę. szmaty; kradną. Wielu z nich sięga pc alkohol. Alkohol daje zapomnienie, przyśpiesza czas teraźniejszy, oddala czas rolmony; pozwala łatwiej żyć. Ale ten sam alkohol odradza czynny bunt. uczucie poniżenia — radzi agresję. Staczają się na samo dno.
Widujemy ich niemal codziennie. W dużych samoobsługowych barach, gdzie czyhaj* na ochłapy; na dworcach. tdfl# szukają schronienie, śpią: na
ulicach, w parkach. «ramwa-Jach. Zwra-nla n?irą uwagę, lecz zararem budzą niepokój.
wstręt a w końcu 1 pytanie* dlaczego? Przecież nikt nie rodzi etę kloszardem. Ale może nim się stać. Dlaczego? W takich razach chciałoby się u-prośclć sprawę, odtrącić wszelkie wątpliwości, stwierdzić: „włóczędzy**, „pasożyci**, „nieudacznicy*. Potem łatwo jut dać Jakąś pro*tą, ikuteciną recepturę na *o bv fch nfe było. Lecz on! tą. Dlaczego?
Jeat czujny niczym d:lW# zwierzę. Płochliwy. Nie patrzy w talerz. Chce widzieć wszystkich i każdego z osobna. Rozbieganymi oczyma kontroluje całą salę. Gdy ktoś wstaje od stolika, on pręży s.ę — gotów do skoku, do ucieczki. Nie siada Chwyta naczynie z niedo-;edxoną strawa i tyłem wycofuje się w bezpieczny kąt. J# szybko. Palcami. Połyka pokarm bez gryzienia, bez patrzenia na ręce miażdżące o-styglego ziemniaka.
— Trzeba Jeść. Trzeba <cfć. Jeść. Przy/drl* mróz I wielki ogień. Sit bidzie Chleba, nie btdzlt. Zapomnicie smak chicha. Będziecie płakać za Chlebem. Trzeba Jeść, Jeść_
Chylkl-m dopada odstaw .one-go talerza, zabiera ogryzione żeberka Zawija je w wym»ęiy papier. Uśmiecha się. Chciałby mieć skrawek kotleta :e stolika pod oknem. Ale waha s.ę — obok siedzą ludzie, patrzą na niego. Nie, nie weinue. Kiwają palcom. Podsuwają kanapkę z kiełbasą. „Cfiodi, izez
— fo dla dębię".
— Sit chcę. r.le chcę. Trucizna. To trucizna. WUiclćrko. Jadłeś kiedy icUtcIorkę* A Jo jadłem wiewiórkę. Styczeń. faszyści. wie było Jedzenia. Zwierzaki orzeblę u> rUmi. My też orzebali. Wletciórka. Płaszczem jq nakrył. Zadeptał — na śmierć* Mięso-
Teraz Jasi syty. W kieszeniach ma ogryzione tcb**r<;' Dotyka brzucha. Przyjemni-być sytym. Poklepuje wypchane kieszenie. Nikt nie wstaje, można \4Ć na ulicą. Staje w drzwiach, cofa się.
— Kto jesteś? Pokaż kennkar-tą! — uspokaja się. — tdi przodem, bfde osłaniać. Ty tdz przodem, ja mom pełny brruc*
— ale mogę. Pottrzal. Patrzał w bebechy I koniec. No, idi. osłaniam^.
Przebiega ulicę. Kryje stę w bramie. Ulicą Jedzle ciężarówka, przepełniony tramwaj, dwaj towcrtyicL
— Zatrzymaj ich9 Tom łapanka. Budy jadą no łapan*:c. Wyjrzyj. Sic ma patrolu? A granatowi? To dobrze, to dobrze. A może tu kłamiesz? Może Jesteś zdrajcą? Przyzna i się. ie Jesteś zdrajcą! Co nó^*?* W porządku. moim rx'oć Zobacz czy przejechał!. Skacze-myl
Przemyka do parku. Co kilka kroków odwraca się gwałtownie. Ciężko opada na ławkę To serce — coraz słabsze, coraz mniej pozwala Oddycha z trudem. Twarz pociemniała
wykrzywiona grymasem bólu. Głębokie zmarszczki na policzkach, na brodzie, pod oczam: Brudne, posklejane włosy. Drżące ręce.
— Mam 26 lat. Sie wierzysz* Oni ml ni# teuerzę. Mom 26 lat Co tak kiwasz ołoioą? O-siemnasty rocznik. Jlej. hej, komendancie wodzu kocham/ — nucL — Pójdziem razem do twyclęsuoa do zwycięstwa, poprzez trud i znój. poprzez trud i znój. He) hej, komendancie miły wodzu mój. Damy Polsce wieczna wolność, wieczną wolno# 1 wolne stany I tcołne stany. Hej. hej, komendancie teodzu kochany — kaszle. — Tu, odłamek — rozchyla poplamioną koszulę, ma na piersiach trzy ciemne blizny. — Piątek to o-
czy. Ta*<4 gorący piasek t nic nie słychać. — n»o:cra sił — Poczekaj.* Trzeba schować żarcie. Uważa)!
Rozgrzebie ziemię pod niskim świerkiem,
— Oni tu byli! Znają kry jówkę. Zabrali.-
Został tylko podarty kawałek papieru. Wyraźni# widać ślady pazurów. Psy musiały poczuć mięso. Dokopały się do ukrytych ochłapów. Ale dis niego kryjówkę odkryli -oni". „Oni* są wszędzie. Na pewno depczą mu po piętach. Jest o-sączony, lecz nigdy nie podda się. Chyba że serce...
— Kocioł! Pryskamy ta lory Przebić się. wyjść/
Obok nasypu kolejowego tą zarośla. To Jego punkt obserwacyjny. Stąd zbiera informacje o ruchu transportów. Zadanie Jest bardro niebezpieczne. Dywersja na tyłach w-oga Gdyby ^onl** dostali go w swoje ręce...
— Widzisz słup? On był tc> jak len słup. Sie spodziewa* się. skurczybyk. Kurzył Przymierzyłem i trrrach! Tu dostał miedzy oczy — pokazuje gdzie tamten dostał. — Koricałśło łeb. Hełm mu tak latał — pokazuje Jak tamtemu latał hełm. — Sa miazgę/ Krwią pryskała I mózg. Na miazgęf Ścierwo! Zegarka nie miał. Tylko automat i to — wyjmuje coś ze skórzanego woreczka — Siołu fakt lo go bido widać — na dłoni leiy pożółkły ząb. — Reszta na miazgę!
Przerywa. Kładzie atę na mokrej ziemi, przykłada do niej ucha Słucha. Teraz drugim uchem.
— Jest! Ciężki skurczybyk W poirietrze akurerybaka/ Nie-doczekanie wasze, wy.^ -grzmoci pięścią w mokrą ziemię.
Przejeżdża towarowy. Ciągnie skład r. cementem. Umorusane wagony bez drzwi, z tekturowymi przegrodami Ziemia drży.
— Jutro. Jutro o o wykończymy. Sie wierzysz? Sie wierzysz mi? Zapyta) chłopców Wszycy ct powiedzą, że Ar+s?c jest spec od bum-bu/p. Aloszo gołymi łapami wysadzi skurczybyka. Jak nie tak, !o tak. Sie ma cwaniaka no Ałoszę. Rozkręcimy tam, za urinWem
— to dobre miejsce. Dostawie buty od Aloszy. Sam sobie icężmtczz. Całkiem nowe buty. Oni dostają notce buty ne jront. Ściągniesz sobie.„
Idzie na szkolne boisko. Muli chłopcy kopią piłkę. Staje za drzewem. Uśmiecha się. Pi! ka wpada na trawnik. Alosza n.e wytrzymuje. Kopie t całych fil ! traci równowagę Chłopcy śmieją się. pomngnją wstać.
— Alosza, jak to było z turni mrówkami? Powiedz Alosza, powiedz.
— Z mrówkami... Ano *-yto rak — lubi klęły słuchają go
— Wkopali my go — tego żandarma ma się rozumieć — prawie w mrowisko. Duże cze-u o-ne mróttkl. Pruł gębę no cały la•. ale nic mu nie pomonlo. Żarły go na gębie i całego fez żarły. Sajtotnpferw wykuły mu ŚIcpta t iopieprzyły nos. Wlazły do łba I tarły mu środek. Ryc;at jak Jc*:a kratej 1 f# na śmierć go zczarły. Do gołej czachy.
— A mótefleś, żalcie go dobili
— To nie tego. Innego my dobfll.
— Esc. bujasz Alosza.
— Co, Ja, ie bujam?! Gnojki!
Twarz Aloszy staje się purpurowa. 7. kącików ust płynie ślina. — Wojna, wojna, zttarły 0o!~
— Ałoe^r. śnieg był do pasa, a ty żyto kosiłeś — pokpiwają chłopcy. Uciekają na bezpieczną odległość-
Alosza d«ka kamieniami.
Za rogiem ulicy jest uliczny zdrój. Tam Alosia pije wodę Nadstawia złączone dłonie >od zimny strumień. Pij# t dłoni Woda kapie po brodzie, moczy brązową koszulę.
Jodzie samochód z kogi*em To wóz energetycznego pogotowia. D:a Aloszy każdy taki samochód, to „oni*. Nie t Jążyt wytrzeć twarzy. Uskoczył w bok, na podwórze, na imietn k, potem na dach komórki U-cicczka. „Oni* tą wszędzie ..On)** chcą go zamknąć, uu»e-zić. torturować. Kiedyś -oru* zabrali go do samochodu ? kogutem. Nia uskoczył, a mora n!e zauważył „!ęh". Boi sio Bo Alosza był w Izbie wytrzeźwień. Zabrał! go zwyczajnie. x ulicy. Myśleli, ie pijae — taki brudny, zarośnięty. Ale Alosza nlo pije. Alona lub* śpiować. lecz śpiew* ot tak sobie — nie po wódce. W Izbie wykąpali Aloszą, ogolili, uczesać Dali mu jeść. Nie Jadł Bał się, że chcą go otruć. Po raz oltrwczy od wielu dm zasnął nłodoy. Rnno chcieli, żeby zapłacił rachunek. Tylko że Alorza nie ma pieniędzy Nie są mu potrzebne. Telefonowali do schroniska, do urzędów. ab nikt nie wiedzidł en z aim zrobić Nikt go nic chciał Porzeił tobie...
Wrócił do siebie. Do bębnowego kre.ęu. Tutaj ma swój dom. swoje legowisko zrób len* ze słomianych *nnt l strzępów styropianu. Tutaj śpi.
— Możesz zostać. Będziesz stać na uarcie. Nie śpij/ To rozkaz! Alosza rozkazuje stać na warcie1
Budn się o świcie Odrzuca wylonlale maty. Idrlę jeść
— Trzeba Jeść. Trzeba jeżć. jetć. Przyjdzie mróz i w cKś ogień. Sie będr e cMcbc, nie będzie. 7aponn1cie smok cn!e-ba. 8cdrlcrte płakać za rMc-bem. Trtcbe Jeść, je.ść_
W dworcowym borze jest ruch t ludziom śpieszno ! prawic nikt nie dostrzega tych dwóch postaci. Mogą uchoazić za statystycznych podrótrych — ciemne, z lekka wymięte u-brania zmęczone oblicza, rek-Wizji lu najistotniejszy: brąio-wa walizka jakich vv.cle.
W dworcowym borze nic siedzi się godzinami nad filiżonką kawy czy kieliszkiem koniaku Nie czas I nie miejsce, by rejestrować deule. Ojciec l Syn muszą to wiedzieć. Tak, na pewno to wiedzą, bo tylko oni me mają powodu by się <p:e-szyć, lecz mają powód żeby wtopić się w tło. Wtedy tylko nie rna ich, nie istnieją, ni# drażnią.
Ojciec l Syn. Ojciec szpakowaty jegomość w rogowych o-k u larach, szarym garniturze, flanelowej koszuli ood krewni Syn: zamyślony oan w prochowcu. Walizka.
Są punktualni. Codziennie Wchodzą w lej samej kołelnot. ci: Ojciec, za nira Syn. Mają twój stolik — trzeci od lr?x?j. Tam siada Syn. Czeka aż Ojciec przyniesie jedzenie. Dziś będą ziemniaki. Liścika, buraczki. Ojciec zebrał cztery talerze. Na dwóch były nietknięte buraczki. Praclożyl na Jeden. Focoikł nie zjadło kapryśne dziecko- Przełożył. Jeszcze ziemniaki Tutaj ktoś nie wypił kompotu, lam została oranżada — prawi o pełna butelka. Nic. brudnych widelców n:e weźmie. Przyniesie czyste — prosto z bufetu. I serwetki. Syn fol je. Ojciec zgomla na twój talerz: bigot, chlcb, cyna-derki. Sztućce z bufetu.
W lokalu decyduje Ojciec: co brać. skąd brać, po kim brać. Syn ma siedzieć I czekać Nic więcej. Kiedyś było inaczej.
Jadali w barze. parę kroków
stąd. Dobry lo bar: ruchliwy, gwarny. DziaUU tu własną rękę. każdy sobie. Rok prawie Jadali w tym barce. Ala pewnego dnia Syn popełnił błąd. JakU gość ielwie tknął damc a JuJ jo odstawił. Tak przynajmniej sądził Syn A danie było prccdnlo V mięsne. WzląL Atoli po Chwili noi-ć wrócił Przyniósł sól, bo wialnie chciał.. No l wybuchła awantura. Wynucono ich obu: Ojca l Syna. Było dużo krz>-ku. obelgi, szyderstwu. Już ntg-dy tam n.e pójdą. Nigdy, prre-nlgdy!
Kończą posiłek. Milczą. Butelki Ojciec odnosi do baru żeby dostać zwrot kaucji. Wychodzą. Idą przez miaito zgodnym# równym krokiem. Ida do muzeum. Ojdec kupuje dwa bilety. Biteterka:
Znam tych dwóch. Ostatnio przychodzą tu codzienni# — ploty czy szóstu rcz. Poznają ich. bo ten srorzzy chotca oże-ntądze w bucie. Jak kupuje bilety, to zdejmuje bufy I tay-treaza drobniakt Oni tu agia-rfaja u?arve^co po kolei — ?ak dokładnie, te nikt tak nie o-gląda. Ale niczego nte rnoioia—
Po wyjściu z muroum wracają na dworzec. Punktualnie zjawiają się w „swoim" barze Jedzą Potem zależnie od pogody. idą na dłuai spacer albo do kina. Btleterka z kina:
Tych dicóch? Tak, przychodzą czasem. Po czym pozna#? Po tym bucie. W zeszłym tygodniu płacił takim zbiuuda-łym banknotem wyciągniętym z buta. Wstrątny!~
Wieczorem znowu tdą na dworzec, alo ni# do baru. Ojciec kupuje dwa kolejowe bilety — najtańsze, do naibllż-tiej stacji. Taki bilet *e*t lepszy niż peronówka. Tiki bilet lo azyl, to gwarancja spokojne) nocy Taden dworcowy patrol nie wyprosi stąd człowieka z biletem. Trzeba mówić, źe czekają na pociąg. Ie są zmęczeni podrótn 1 dlatego rasnęlL Sprawd zona meto Ja. No I ta walizka — Jakże ona pomaga. Jak rozwiewa wszelkie wątpliwości. Śpią więc Jak podróżni. Śpią na ławkach, śpią tnem spokojnym, bo azyl mają w kieszeni, a cały swój skarb głęboko na dnie buta
W piątek rano myją dą w parku przy fontannie Zm-enla-Ją koszule. Brudna odzież chowają do walizki 1 nioią do pralni. Pani z pralni:
— Tych ponóte mam w spisie. Tylko ie oni ta jacyś tacy dziumL No bo chyba maja tylko po dwie koszule t leszcze fałd# miwercme. poprzecie-ranę. te aż wstyd. Pień lad ze
chowają w butdch. Nie mam pojęcia co to za jednia
W piątek, po obiadzie w dworcowym barze, wsiadają do niebieskiego sutobusu. Wracają w ponledrinłek. Zaraz też idą do ..swojego- baru. Potem Jest spacer, kino bar...
Nikt nie wie. skąd przybyli, ani też od Jak dawna tutaj są. Nikt Ich nie zna. Nikomu się nie kłaniają.
Szanowne* Dyrekcji, jck riicrAct i moim - dla debra inwettji-Ucr? Pi«l! I co? I nic! Odebrał cement * gminy. 1uż jur mrozy chwytały. no to zalał fundamenty dopiero na wiosnę następ-
T ciężkich czasach zaczęli się Sobczakowie drugi raz budować, to i cię/ko im szło. Jak cholera! MaHter. co go już dawno zgodzili za sze*ćd*k»fąt tysięcy zażądał nagle sto dziesięć. A Jak nie. Innego niech szukają. Wszystko podrożało, mówi. u państwo, to 1 u mnie teraz cena nowa. Znaleźli drugiego.
Cementu z pierwszego przydziału też na długo nie starczyło, a następny— Jak przyjdzie, to będzie. Przecież wam nie urodzę, Sobcrak. Trzeba czekać.
Pieniądze ra wykup raz dwa materiały zjadły, majstrowie S robotnicy wzięli do kieszeni, te Jeszcze brakło, o resztę oszczędności musiał dołożyć. Tak książeczki wyczyścił, że ledwo parę groszy zostało. Usiadł więc znów do pisania I do banku podanie o kredyty złożył, no bo Jak tu budować, kiedy nie ma Już za co? Dom dopiero co widać z ziemi włazi, a gdzie budynki gospodarcze. gdzie studnia? Rzecz całą wyłożył. Tak. Jak Jest po prawdzie. No. ale w banku kształcone teraz ludzie, to lepiej wiedzą co gospodarzom trzeba I mówią, że owszem, kredy: dać musowo, pomóc człowiekowi, tylko że umiaru u Sobczaka to ładnego nie ma. Najpierw niech dom wykończy. I na to mu teraz. dają. a dopiero potem — za resztą się bierze. Albo Jak chce. może na oborę. Ale żeby naraz?-
I tok ze wszystkim. Prol pisz podania, błagaj, mato w rękę nie sałuj, jak niewolnik Jakiś, albo I co gorszego, że Już i żyć się odechciewa. A o swoje sic upomnij, to d Jeszcze na złość zrobią, bo mów-:ą, na «kargć 5**dt! do instancj*. Jakby stę na miejscu nie szło jakoś dogndać: trudne Jest konfliktowy. To przecież krew nagła może zalać us takie porządki. Dno. Po prostu — dno!
Gotuje Sobezakowa kluski na obląd, ale ©o sobie pomyśli. wi tyztko lei r rąk leci Drugi Już dzień siedzą o śwłcczce. bo z balowy 4 wi u tło odłączyli. Nie pierwszy ro ? zresztą i pewno nie ostami. Mąż %zyc!e rzudł. tylko po urzędach leźdił l załatwi*. Motor już zajeździł Na nowy nie majn Nawei rower tylko aby •!ą trzyma, a do pekaesu — n;# to. co dawniej — bite trzy kilometry. Tak samo I do sklepu, choć mieli za domem. Dobrze przynajmniej, że wozak, co po mleko przyjeżdża, codziennie bochenek Chleba przywiezie. I tak. te mu się chce, bo do Sobczaków to Już żadnej drogi Tyle* tylko co spyeh przejazd zrobił l to też musieli jeszcze poprosić. A woda tam — powyżej kostek, a glina Joką_
Placie Sobezakowa nad tymi kluskami, ba tycie jut Je] zbrzydło. Tu. na starym, wszystko się wali. psuje, mieszkają Jak nędzarze. a nowy dom Jeszcze het. w polu. Kredytu nie chcą dać. Ile potrzebo, budynki gospodarcze nie zaczęte, nawet studni nlo ma.
No bo weźmy tylko taką studnię. Ta starą (a Jaka ona stara, jak z pięćdziesiątego szóstego?) dAli przy wykupie słownie pięć tysięcy. Nową kopać — ponad sto. I to Jeat sprawiedliwe? W Jy-du? Oszustwo, zwykle oszustwo!
A n:e dosyć na tym, że samJ oarukują. to jeszcze ludzi uczą. Bo tak: dadzą ten kredyt, dobrze, tle z kredytu majstrowi tylko dwa tysiące dać wolno. I ani grosza więcej. A kto za taką dniówkę przyjdzie dziś pracować? Sami by chyba ta tyle nie kopoli. No to Jak się kwitu nie' sfałszuje, można sobie tym kredytem.. I tak dalej. To Jak ma być dobrze? Komu — co uczciwie pracuje?
A najbardziej Sobczaków boi! to pismo, co im w sierpniu przysłali: „Okrągotro Dyrekcja Gospodarki Wodne) w Poznaniu powiadamia Obywatela o konieczności opuszczenia zajmowanych obecnie zabudowań, które stanowią własność Skarbu Państwa Konieczność to wynika z potrzeby dokończenia robót w tym rejo• nie przed spiętrzeniem zbiornika. Okręgowa Dgrefecjo prosi obywatela o opuszczenie zabudowań najpóźniej do końca października 1984 r. Po tym terminie Okręgotca Dyrekcja podejmie działania rmiertające do przeniesienia Obniratria w miejsce wskaże-zane przez naczelnika gminy w Pęczniewie*. I komentarz do tego. że wyrzucą gorzej niż Swlątaszczyka.
To *fui naprawdę trudno nawet nazwać. Traktują człowieka Jak pia. Wyrzucają z domu na zimę. A wiedzą, że nic ma dokąd Iść — z dobytkiem, z Inwentarzem. Wiedzą, o wszystkim dobrze wiedzą?
Wvkupfł! ra czterysta sześćdziesiąt tysięcy. Zaplaclb dopfero w osiemdziesiątym roku, bo wtedy im się nic upleszyło Dopiero tera* — na kb, na szyję. Kosztorys nowego domu też widzieli — wyrównają? Dlaczego ni# pomogli Jak był czas? Dlaczego tera* grożą? I
Do kogo Już Sobczak nie pisał o swej krzywdzie? Do dyrekcji, naczelnika, pierwszego sekretarza, wojewody, nawet do ministra k**; i n,c ~ ci%XŻL To tow pozostało mu już XS2J«/U*r ł*lel° ^ ale łak premier miałby osobiści# interweniować w tprawach Sobczaków, to kto bidzie rradził krajem?
Wieś Księża Wólka. Gmina Pęczniew. Wojewódrtwo sieradzkie.
To tu buduje się ten SobczaX z Slcdlątkowa, co go siłą spod zapory chcą wyrzucić. Buduje się 1u> c*wnrtv rok l wybudować nie może. A dom nawet ładny, tylko Jeszcze surowy. Aby ściany, dach I okna. Ani podMfl nfe mn. fo I ml w W feur?# ni* Idzie. Ale tam Joż mieszka Jeden. Rybarczyk mu. Zbigniew. Też rodak * Slcdlątkowa. Samotny.
Kiedyś mieszkał w mieści# Lodzi, al# Już t osiem tat Jak wróci! na ojcowiznę. T ydzict I dziadki w tym czasie mu pomarli, jedne zaraz po drugich, że I najgorszemu wrogowi nie tyczyć, a ehahipę po nich — budowa wykupiła. Tylko co z tego m* Rybo r czy k Zbigniew. Jak cala fors* leży gdzieś w depozycie, bo on aktu własności na ziemie 1 dom nie oot!adał7 Procesuje się teraz o te pieniądze. Ale czy wygra? Trudna sprawa. Mówi. że nie *t*ć «o na dobrego adwokata, bo tyle prawie ma. co na sobie i ten hektar gruntu, który obrabia. Bezdomny bvł. fo go Sobczakowie przygarnęli l tera? u nich w piwnicy na nowym mieszka — ber. wody. światła, ogrzewania, podłogi. Ściany sobie tylko pobielił Twardy jen. to mówi. f# słme pr?etr?rmx Też mrślt się kiedyś budować, ale skromnie, więc każdy grosz odkłada, a na razi# trzyma z Sobczakami, bo tak Jak oni. pewnego dnia tnalozł się na dnie.
ODGŁOSY 7