element ceremonii. Może i tak, ale o tym zapomniała, a może to była prywatna inicjatywa księdza, poruszonego przedwczesną śmiercią Sebastiana. Otępiały umysł kobiety czepił się tego drobiazgu jak tonący podanej dłoni. To pozwalało jej nie myśleć o nieuniknionym. Że zaraz, właściwie już teraz grabarze ujęli liny, na których opuszczą trumnę w dół - zakopią Sebastiana w zimnej, rozmiękłej od odwilży ziemi.
- Tato - usłyszała szept Kamila - czy w niebie są transformersy?
Stała jak skamieniała, nie mogąc nawet drgnąć. Nie odpowiedziała, i Przemek też nie odpowiedział. Kiedy nad głowami żałobników popłynęły pierwsze dźwięki marszu pogrzebowego, granego przez wynajętego saksofonistę w profesjonalnej czerni, przemknęło jej przez głowę, że trzeba było wybrać inny utwór niż tę dętą i oklepaną ramotę Chopina.
Przynajmniej gra czysto, pomyślała Agnieszka i znów się rozpłakała. A po chwili, wbrew sobie, dała się otulić łagodnymi dźwiękami saksofonu. To mimo wszystko był piękny utwór, oddawał cały ten żal i tęsknotę, którą trudno było wyrazić słowami.
Nagle zawiał wiatr. Sieknął w twarz Agnieszki zimnymi igiełkami mżawki. Porwał dostojny marsz na kawałki i cisnął w uszy zgromadzonych zniekształcone dźwięki, kakofonię zgrzytającą fałszem, obcą, niepokojącą i budzącą przerażenie. Saksofonista próbował obrócić się plecami do wiatru, ale nic to nie dało. Wichura grała własnego marsza - wynaturzonego, karykaturalnego i strasznego - i muzyk wreszcie się poddał. Z przepraszającym wyrazem twarzy opuścił instrument.
Jeden z grabarzy także przegrał z wiatrem. Silny podmuch wytrącił go z równowagi. Mężczyzna poślizgnął się na rozmiękniętej ziemi, lina uciekła mu z dłoni. Trumna przekrzywiła się gwałtownie. Uderzyła o brzeg wykopu i pewnie spadłaby na dno grobu, gdyby grabarz nie pochwycił na powrót sznura. Nad głowami żałobników stojących najbliżej mogiły poniósł się przerażony szept, cichy, ale w uszach Agnieszki dźwięczący donioślej niż kolejne porywy wichury.
Krucyfiks położony przez księdza na trumnie zsunął się i zatrzymał dopiero na zdobionej krawędzi wieka, obrócony w dół. Grabarze patrzyli pytająco na Agnieszkę i Przemka, gotowi podnieść trumnę na powrót w świat żywych, by poprawić przekrzywiony krzyż. Agnieszka spojrzała mężowi w oczy i przeniosła przestraszony wzrok na księdza. Duchowny mrugał skonsternowany, jakby w nadziei, że to, co widzi, ulegnie zmianie przepłoszone ruchem powiek. Wreszcie przycisnął Biblię do piersi.
- Pomódlmy się jeszcze gorliwiej za duszę zmarłego Sebastiana - rzekł nieoczekiwanie mocnym głosem. Agnieszka prawie uwierzyła w moc jego wiary. Prawie. Stała dość blisko, by zauważyć, że ksiądz do końca ceremonii z obawą zezował na przekrzywiony krzyż.
15