czterech pancernych i psa. Gdzieś z początkiem lat siedemdziesiątych puścił mi się górnośląski jeżyk i przyrosły złociste okularki. Z czasem jednak, miałem dość tych gierek — język się wysiepał, a okularki zmatowiały. Macie pojęcie, ile mogłem załatwić dysponując takimi twarzami? Gorzej, że Edek nie był już aktualny kwartał, a nie chciał zleźć mi z twarzy nawet przy pomocy pumeksu. Po 13 grudnia musiałem zejść do podziemia — sumiasty wąs bez przerwy mi odrastał, a Matka Boska przyrosła do serca i święciła nawet przez potrójną warstwę odzieży ochronnej. Ale teraz? Co porobiło mi się teraz? — Co to za ryj? — zastanawiałem się przypominając sobie znajomych artystów i rzeczników. Daremnie. Niewolnica Isaura? Rak z ciernistym krzewem? Nie! Może Redaktor Tumanowicz? Za inteligentny. Może Gargamel? — Zbyt zielony.
Potem spróbowałem przeglądać się w paru lustrach równocześnie. Raz nawet zdarzyło się, że wyglądałem jak japońska fotografia, patrząc od lewa — Miodowicz od prawej Wałęsa. I naraz przyszła mi myśl. A może to ja? Ja sam, osobiście, w całej okazałości? Korzystając ze swobody ujawniłem prawdziwą twarz. Tylko, do cholery, po 40 latach kamuflażu ja sam już nie wiem, jak ta moja twarz miałaby wyglądać.
Pozostaje świecenie mordą i udawanie, że jest to światełko w tunelu.
Dla jakiejś innej przelotnej gwiazdki, która w tym czasie błysnęła na firmamencie naszego kabareciku popełniłem piosenkę dość znamienna dla facetów koło czterdziestki (z muzyką Władysława Igora Kowalskiego)
Kiedy wy wreszcie dorośniecie
Marzenia, chłopców to ostoja,
Matecznik pragnień, czarny rynek...
Tam „ Velo ” format ma „Playboya”
Pełnego seksu i blondynek.
Marzenia chłopców o potędze,
Wspaniałych autach, dobrych wódkach,
Gdzie drań ponosi zawsze klęskę,
A miłość mocna jest i krótka.
Kiedy wreszcie dorośniecie,
Aby rozróżniać maj czy grudzień,