czekajmy i szukajmy. A kto wie któregoś dnia odezwie się pukanie do naszych drzwi. Może zresztąjuż za nimi stoi. Panna Nadzieja.
Tu przytoczę piosenkę z lat 70., przeoczoną w pierwszym tomie. Nawet teraz nie mogę nigdzie znaleźć jej tekstu, przytaczam więc go z pamięci. Należała wśród moich produkcji do utworów szczególnie tępionych — nie wiem, dlaczego. Niezgłębione bywały motywy kontroli.
Chociaż raz pamiętam, kiedy zmęczony walką z cenzurą napisałem wiersz liryczny i zaniosłem mając nadzieję, że tym razem przejdzie, załatwiono mnie krótkim sformułowaniem: „Za szczere”! Chyba sobie wiadomym sposobem cenzurowano mi duszę. Tytuł piosenki wziąłem bowiem z wyjątkowo podłego artykułu relacjonującego proces, bodajże „ taterników” —
Milcz albo kłam
(muz. Jerzy Andrzej Marek)
Co przyniesie nam zakręt ulicy, czym powita nas brama i próg, czyje ręce w swe dłonie pochwycisz, czyje usta przytulisz do ust?
W jakim oknie pojawi się Julia, które niebo ci wpadnie do rąk, co jak bajka rozpryśnie się złudna, jaki patyk rozwinie się w pąk?
Powiedz, powiedz, niech rzeczy się dzieją Nadziejo, o Nadziejo!
Powiedz, wyznaj, co zdarzy się nam —
Jeśli dobre.
Gdy złe — milcz albo kłam!
Tu dotkliwa luka w pamięci, udaje mi się przypomnieć dopiero końcówkę:
W którym miejscu gwałtownie staniemy,
Zaplątani wśród czynów i słów