s
12. V - „GŁOS POLSKT - 1929
N r. i to
BERNARD SHAW
Ody się zapylamy jakie środki nuifc iej siuźą do racjonalnego wychowań a dzieci słyszymy zdatnie Mająca naiwne odpowiedzi.
Mówią powszechnie, żc nie należy dzieci upomnieć słowy; .uspokój się nareszcie* lecz mó-w ć trzeba doń: .nie bądź nie* gr.eczny*.
I akie wychowanie bluźui przeciw Bogu a fakt. że wychowaw-czynie dzieci ciągle powyźszemi słowsmi się posługują nie usprawiedliwia faktu, zc się gwałci psy chixę dziecka.
Przypominam sobie jedną służącą, która zwykła mi mówić, te gdy nie będę uczciwym, (1. zn. że gdy me będę jedynie i wyłącz nie dostosowywał mych postępków do jej osobistej przyjemności) zleci nodół kogut t komina. Mniej bogaci w fantazję, lecz tak samo nieuczciwi ludzie, mówili mi, że dostanę się do piekła, gdy nic będę im dogadzał.
Użycie cielesnej przemocy jako normalny skutek porywczego
gniewu, nie moż-: lak bardzo zaszkodzić dziecka, jak taki sposób nabożnego łudzenia i straszenia. Fizyczne okrucieństwo ma swoje prawne i ludzkie granice.
Sprawne społeczeństwo pociąga do odpowiedzialności tych rodziców, którzy swo e dzieci katują, Ciężką pracą obarczają, głodzą l co się jeszcze częściej zdarza, napędzają Im strachu Takich rodziców traktuje się jak przestępców i z w.elkn trudnością potrafi ich policja obromć przed lynczem. Bezbronne są jednak dzieci tych ludzi, którzy popełniają najgorszy i naiokrutnleiszy błąd. BłęJem tym jest naprowadzenie dziecka na tę drogę, po której kroczyć powinno. Tej drogi bowiem nikt nie zna!
Wszystkie dotąd odkryte drogi prowadzą do ohydnych dziwolągów naszej cywilizacji. Te dziwolągi słusznie Russo nazywa gromadą ludzkich robaków, bijących się między sobą o odpadki jadła.
Nabożne łudzenie jest usiłowa
niem zamienienia sumienia dziecka, tego drogiego i świętego dobra, w miłe nam narzędzie. Chcemy zmuszać dziecko do naostrzenia naszej wlasnei siekiery.
A nabożne łudzenie jest takim grzechem, jak kradzież ognia z z oltjrza, grzechem, Którego się z takim bezwstydem dopuszczają ro dzice i wychowawcy, że doprawdy nie możemy się spodziewać po dręczonej piastunce, aby się do patrzyła wielkiej niesprawiedliwości w' kradzieży kilku kawałków węgla. Strasznie jest spoglądać w najczarniejszą głębię zgwałcone] duszy dziecięcej. Ojciec, raatKa, nauczyciel, których tortury znaczą ukrytą i wstrętną radość, zastawiają sidła na dziecko, w które musi się ono zaplątać; potem mogą wychowawcy dowolt znęcać się nad niem.
Jednego razu napisał ktoś o-twarcie do mnie, w najlepszej wierze w swó! rozsądny i szlachetny sposób myślenia, że karci swoje dzieci tylko w dwu wypadkach.
A mianowicie; gdy wykraczają przeciw absolutnemu posłuszeństwa i przeciw absolutnej szczerości. Przy tych dwuch punktacli musi obstawać.
Uwzględniwszy to, że pierwszy bynajmniej nie jest żadną cnotą, drugi zaś Jest atrybutem Boga, można sobie łatwo wyobrazić, jakie życie miałyby dzieci, gdyby 0|cu się udało przeprowadzić wszystkie swoje dziwaczne i id otyczne zachcianki. Nadto mógłby on przesłać swó) list do .Timesu*, bez narażenia się na osadzenia w domu obłąkanych, a nawet bez obawy utraty swej reputacji, skoro wykonywa swe obowiązki z ,oj-cowskiego* punktu widzenia. Jego stanowisko me uchodziłoby ani za niskie, ani za niegodziwe... Bezwzględne posłuszeństwo dziecka...
W każdym razie lest słuszniejsze mniemanie, aby nauczyciela uprawnić do bicia, jeżeli wymyśli jakieś pytanie, na które dziecko nie może odpowiedzieć. Wybiela bowiem niepotrzebnie swe ttzycz ne okrucieństwo przez moralne okrucieństwo i przez rzekomy wstręt do kary. Ciemięzca musi mówić: .ta kara bod mnie więcej, niż cłebie*. Obłuda idzie bowiem w parze z okrucieństwom. Krzywda wyrządzona dziecku byłaby mniejsza, gdyby sadysta otwarcie się przyznał: .Katuję dę, gdyż sprawia mi przyjemność to katowanie I będę dę katował, jak długo nasunie mi się jakikolwiek pozór do kary*.
Wszakże ta wstrętna rozpusła. by wmówić w dziecko, że wszystkie okrucieństwa wychowawców to dobrodziejstwo Boże, jak to zwyale czynią nasi ciemięzcy, oznacza tylko pomnożenie cielesnej kary (którą przynajmniej .wychowawcy* się rozkoszują) o znie-prawienic i okaleczenie duszy dziedęcej.
Oto zło, które każdego wstrętem przejąć musi!
Tłum. wL
KAROL CAPEK
.Chcę wara opowiedzieć to, co nam się tego lata zdarzyło*, począł przy stole stary ogrod nik Holan opowiadać swym przyjaciołom.
.Pan mój mioł w swych ogromnych oranźcrjaob wiele nader cennych I pięknych kaktusów. Po pewnym jednak czasie zaczęły one w jakiś tajemniczy i dziwny sposób znikać. Ginęły kolejno najstarsze i najlepsze unikaty Europy, sprowadzane z najdalszych stron świata.
Sprytny złodziej musiał być nielada znawcą. Stary, spokojny zwykło pan mól wściekał się i klął straszliwie. \V złości krzyczą! i rzucBł się; nakazał mi wyrzucić natychmiast wszystkich strażników, przyjął na ich miejsce nowych, zaalarmował całą policję i ogłosił nagrody za przyłapanie bezczelnego śmiałka.
Lecz ja nie mogłem przy każdej z 179 doniczek postawić, specjalnego dozorcy. zwołałem wiec do siebie dwuch rewirowych inspektorów policji, zmieniłem ogrodników I... znów zginął cenny okaz wielkiego kaktusa. Wówczas postanowiłem wreszcie sam przyłapać zręcznego prze stępcę-.
.Po kilku dniach ukazała się we wszystkich gazetach następująca notatka: .Światowe) sławy zakłady Hobcnsa zagrożone. Ekspertyza kilkunastu profesorów wykazała, że wszystkie bez wyjątku są zarażone mikrobami, przywleczonemu widocznie aż z odległej Boliwji*.
.Po tygodniu ukazała się w dziennikach uwaga: .Słynny pro
fesor uniwersytetu w Kew wyuaiaz! niezawodny środek na chorobę słynnych kaktusów Holbensa. Płyn można nabyć w jego oranżeriach, u ogrodnika".
Po dwuch niespełna godzinach trzymałem jut silnie za kołn.crz małego człowieczka, który się rozpaczliwie bronił i gorączkowo protestował przeciwko podobnemu rozbojowi. .Ależ*, krzyczał „ja chcę tylko kupić lekarstwo".
„Wiem o tem, lecz wiem
takie, że to wy ukradliście cudne kaktusy mego pana. Niema żadnego płynu i niema żadnej choroby*.
.Dzięki Bogu*, przerwał mi niespodziewanie chłopiec .dziesięć nocy me spałem, trapiąc słę ciągle myślą o tej nieszczęsnej chorobie kaktusów".
.WsaJziłern go szybko do auta i pojechałem do jego mieszkania. — Podobnego zbioru jeszcze w mem życiu nte widziałem. Chłopiec zamieszkiwał maleńkie poddasze, szerokości czterech metrów'. St.ił tam u niego jedynie Krzywy stolik i jedno kulawe krzesło. Reszta ponojn była literalnie wypchana kaktusami, io były dopiero egzemplarze. To był dopiero porządek: Chłopiec drżał na calem. ciele i połyka! łzy. Zaczął stawiać kolejno może ośmdziesiątkę naszycn doniczek. Nie wiedziałem nawet że nam tyle brakuje. Jednak krzyknąłem głośno, niby rozgniewany: .Co, tylko tyle, dalej daw^ć tul"
Z trudem wstrzyinu ąc łzy,
napierające aię gwałtem do jego czarnych, pięknych oczu, dodał śnieżno-biały, świeżo rozkwitły kwiat.
.Teraz", dorzuciłem .chciałbym koniecznie aię dowiedzieć, jak to wszystko mogło bvć za-brane!*
.Ja.. ja... wdziewałem suknię.. kobiecą suknię. Dlatego... dlatego, że żadnej kobiety nikt., nikt nte podeirzcwal o... o podobną kradzież. Kobiety mnją mają wiele kaprysów, ale... ale manji zbierania kaktusów nie posiadają. Tylko mężczyźni mogą być gorliwymi zbieraczami. Boże, gdybym był bogaty! Wie pan. że" wychodowałem nowe gatantcl kaktusów? Ja marzę bezustannie o kaktusie, Któryby miał złotą, błyszczącą koronę kw itu, i liście pięk -.e, niebieskie, jak morze.
Nazwałem go już nympha aurea mewe — ja s:ę też nazywam Mówe Ja. .*
.Ależ powiedzcie*, 2nów mu przerwałem Jak 2nosillśce skradzione kaktusy?*
„Pod marynarką*, odpowiedaiła
zawstydzony. Kolce ranie często do krwi kłuły w piersi.
Nie miałem już serca odebrać mu kaktusy, azybko zaprowadziłem go do mego pana. Całą noc zostali obaj razem w oran-żerji.
Po miesiącu wyjechał do Meksyku, aby tam zebrać dJa tnego pana nieznane jeszcze gatunki kaktusów. Oba) bowiem święcie wierzyli, że tam znajduje się nympha aurea mewe.
Po upływie roku otrzymaliśmy wiadomość, żc zginął piękną śmiercią. W jednej zapadłej wiosce wynalazł piękny kaktus, któremu indjamo oddawali cześć boską. Młody przyjaciel mego pana chciał go zabrać, a Indjame za karę nasadził: go na kaktusa o zatrutych kolcach.
Zył i kradł z miłości dla kaktusów i przez swą miłość zmarł na kaktusie. TL Rb.
Wysoki l chudy Pat jest o dziesięć lat starszy od niskiego, okrągłego Patachona.
Urodził się w Kopenhadze, gdzie ojciec jego zajmował się blacharslwcm.
Większą część swych szkolnych czasów spędził w Chicago. Tu przeżywał najcięższy okres swego życia
Wkrótce potem rodzina jego wyjechała do obcego miasto, gdzie spotkał ją wielce bolesny cios: oj dcc został przejechany przez
tramwaj.
Matka więc musiała dbać teraz o utrzymanie całej rodziny, której stan był opłakany. Niedługo jednak po tym wypadku zaświtał promyk szczęścia.
Rodzinie Szenslreinów (Pata) wypłacono dość znaczną sumę joko odszkodowanie, poczcm cala rodzina 2nów powróciła do Danji. Tutaj wstąpił Karol do introligatora, gdzie uczył się zawodu.
Nieprzeparty jedmrk pociąg do teatru rósł w sercu coraz więcej t wkrótce udało mu się wstąpić do .catru Norrebro
Tam grał przez szereg lat ale drabia! minimalnie.
Przez dłuższy czas O trzy mywa gażę: 50 koron miesięcznie." W roku 1910 wstąpił Szenstrem do wytwórni Nordisk Film, gdzie stał się wkrótce aktorem poszukiwanym niemal przez wszystkie przedsiębiorstwa filmowe.
Gdy reżyser Lan Lauricen zaczął pracować samodzielnie, Szenstrem łilmował pod jego kierownictwem już wespół z Pata-chonęrn.
Ten mając 4 lata był z ojcem swym, szewcem, pierwszy raz w cyrku. Tam występował podówczas błazen z zabawną świnką. W pewnej chwili wkroczył mały Harald (Patachon) na arenę cyrkową i spytał błazna czy chce wspólnie z nim występować.
— Nie — odrzekł błazen — zbyt młody Jesteś.
Mając 7 lal trenował Harald kozła i zamierzał z nim występować na ulicach miusta.
Po konfirmacji nauka go nie
(zajmowała, natomiast centralnym punktem jego zainteresowań był cyrk.
Pewnego dnia pobiegł do dyrektora budy cyrkowej, stawał przed nim na rękach, na głowie, fikał koziołki i wreszcie ku ogromnemu swemu zadowoleniu został przyjęty.
Tu rozpoczął młody Harald
swój bieg życia w cyrku. Występował jako człowiek-żmija i ucho-jdził na owe czasy za nojznokomit-jszego błśzna.
Pewnego poranka otrzymał • korzystne engagement do wy Jtwórni filmowei, w której pracował Pat.
Od tego czasu jeden jedyny raz Karol Szenstrem i Harald Mndsen nie był: Patem i Pala-chonetn.
W powyższym bowiem filmie Pat grał Don Kichota, zpś Patachon Sandro Pansę. Tutaj wykazcł Pat więcej niż w innych rolach swoje zdolności aktorskie.
Nie ulega najmnie szej wątpliwości. że łagodny i budzący śmiech swoją komiczuą postacią Patachon w wymienionym wyżej filmie był godnym •• rlnerem długiego Pata.
Spolszczył HES.
HERMAN HESSE
W cichym zakątku Włoch
(Wrażenia x podróży)
Pachnąca, wiecznie świeża, budząca się do nowego życia, wieczna wiosna znów zwabiła mnie w krainę niebotycznych gór.
Wędrowałem starym, pięknym, znanym mi dobrze szlakiem za cłiwycającej Bolonji, boskiej Flo reucji 1 Arecca. Przybyłem wreszcie do jakiegoś spokojnego miasteczka.
Ostry mroźny wicher począł szarpać mą odzież, lecz przejmu jący, cudny widok wynagrodził me wszystkie trudy.
Pod slaroiytnemi marami, ookrytemi jasno-zieloną patyną, rozciągały się góry obleczone nieskazitelny bielą czystego śniegu, wysokie niebosiężne, tworzące wraz 2 kwitnącemi sadami i polami niskich dolin niezapomniany nigdy krajobraź.
Każde spojrzenie ukazywało sławne stare miasta, ozdobione rzeźbami i malowidłami nieśmiertelnych mistrzów; wokoło miast rozciągały się mniejsze malownicze wioski, klasztory, romańskie katedry i warowne zameczki. Leczl niebo iest pokryte ciężkie::-.':,;
gęsteini zhmurami — zdała grzm nawet piorun nadciągającej, ulewnej burzy wiosennej.
Ujrzałem także w jednym z większych kośdółów romańskich coś, czego nigdy nie zapomnę. Była to piękna, młoda zabalsamowana księżniczka florencka z XV stulecia. Przyorana ona jest w piękną, wyszywaną złotem suknię, tylko świeże, niezmienione dotychczas rysy bladej, słodkiej twarzy czynią na widzu straszne, niesamowite wrażenie; wydaie się, że jest ona pogrążona w głębokim śnie. Lecz jest to sen niebu-dzęcej się nigdy wieczności. Ciało iej, dało kobiety-dziecka jest troskliwie ukryte za wielu drzwiczkami pod ołtarzem. — Dzięki icdncmu dobrodusznemu księdzu udało mi się tam dostać. Tuta|, w ukryciu śpi ona całe wieki, straszna, a jednak pełna dziwnego, uroczystego spokoju tajemniczego zaświata i grobu. O jej nazwisko się nawet nie pytałem.
Pełen smutku i jakiegoś okropnego bólu, uciekłem prędko do swego nędznego hotelu.