http://wvborcza.pI/l.76498.10070363.Odpowiedz neoliberala .html
Odpowiedź "neoliberała"
Zeszłotygodniowy tekst profesora Andrzeja Szahaja "Posprzątać po neoliberalizmie" jest dowodem na to, że nawet wybitny naukowiec ma kłopoty z utrzymaniem dyscypliny słowa i myśli, gdy wchodzi na pole publicystyki politycznej.
Witold Gadomski
Profesor posługuje się pojęciami niezdefiniowanymi, chętnie stosuje podmiot domyślny, nie unika wielkich kwantyfikatorów i wypowiada kategoryczne twierdzenia o sprawach nieoczywistych, wymagających namysłu i badań. Przede wszystkim zaś nie przejmuje się faktami, zwłaszcza jeśli nie pasują do przyjętych tez.
Zacznijmy od pojęcia "neoliberalizm". To tylko pozornie określenie szkoły myśli ekonomicznej. Nie znam ekonomisty (przynajmniej w Polsce), który mówiłby o sobie - jestem neoliberałem. Owszem, znam liberałów.
Neoliberalizm to etykietka, którą przylepiają przeciwnicy rozwiązań wolnorynkowych tym, którzy uznają realia rynkowe. Jak każde pojęcie zbyt szerokie i nieprecyzyjnie zdefiniowane jest nieprzydatne w dyskusjach naukowych, a za to bardzo poręczne w polemikach ideologicznych.
Profesor wrzuca na przykład do jednego worka Miltona Friedmana i Friedricha Hayeka -ekonomistów w istotny sposób różniących się - co jest efektownym chwytem, ale nie pozwala zrozumieć poglądów wielkich ekonomistów.
"Dominujący przez ostatnie 30 lat paradygmat neoliberalizmu wpędził sporą część świata w ślepą uliczkę. Ustanowił bowiem sieć relacji ekonomicznych i społecznych, które muszą prowadzić do potężnych napięć zarówno w obrębie państw, jak i w stosunkach międzynarodowych. Zarazem też unieważnił większość tradycyjnych sposobów ich rozładowywania - takich jak nadzór państwa narodowego nad gospodarką" - twierdzi profesor Szahaj.
Miałem przyjemność dyskutować z profesorem przed dwoma miesiącami w Toruniu. Mówiłem wówczas, że kryzys zadłużenia - w który coraz głębiej grzęźnie zarówno strefa euro, jak i Stany Zjednoczone - to przecież nie efekt "paradygmatu neoliberalnego", ale jak najbardziej "nadzoru państwa narodowego nad gospodarką". Moja teza jest łatwa do udowodnienia. To nie rynki finansowe zmuszają państwa do zaciągania długu, ale politycy i urzędnicy. Jeśli nie mam racji, to chętnie wysłucham argumentów przeciwnych, ale profesor, zamiast odpowiadać na argumenty, woli powtarzać własne tezy. "Żyjemy przecież w kraju, w którym ideały neoliberalne wprowadzano w życie ze szczególnym entuzjazmem, łącząc je z technokratyzmem i paternalizmem" - twierdzi profesor Szahaj. Znów teza gołosłowna, którą naukowiec uważa zapewne za tak oczywistą, że nie zamierza jej udowadniać. A wystarczy spojrzeć na plan polskiego budżetu lub na rocznik statystyczny, by stwierdzić, że teza jest wzięta z kosmosu. Czy kraj, w którym połowa gospodarki wciąż jest w rękach państwa, można nazwać neoliberalnym lub choćby liberalnym? Czy wydatki publiczne, wyraźnie wyższe niż średnie w krajach OECD, to przejaw neoliberalizmu? Czy fakt, że przez 20 lat mieliśmy w Polsce najmłodszych emerytów i najzdrowszych inwalidów, to neoliberalizm, czy raczej przejaw marnotrawienia zasobów społecznych?
18