kolanem. — Jak ja byłam mała — mówi powoli Julia — to myślałam, po co ja tę ślinę połykam i po co ja oddycham. Ale wtedy w ogóle nie wiedziałam jak to się nazywa... Tato, a jak Już nie będę żyła to czy będzie mi się śniło? — Nie czeka na odpowiedź. — Szkoda, że nie mogę spytać dziadka, czy mu się śni w grobie...
Dla rozweselenia — lody. Skwar. Kobieta rozgrzany do różowości język trzyma w waflu nieruchomo. Obdarowane dzieci na psi sposób wywalają ozory do pół gęby. Kobieta — przecięta w pasie lustrzanym paskiem. Lustrem, powietrzem. — Tato, a czy ci się w życiu coś nie udało — woda lodowa ścieka Ani po palcach. — Bo mnie się wszystko udaje.
Przez okno zaleciało Szopenem, a potem w bocznej uliczce zagrał młot pneumatyczny. „Nie ma muzyki czystej’', myślę. „Wszystko w świecie się łączy, i wyspy dźwięków też. Sala koncertowa — to utopia i abstrakcja. U-topos znaczy „nigdzie". — Tak Aniu, cały czas mi się nie udaje. Nie udaje mi się być naraz skromnym i godnym, kochać tylko was i kochać wszystkie inne dzieci na świecie, mieć siłę i delikatność, dużo czasu — i dużo pieniędzy, być tu i wszędzie, mieć duszę człowieka i kota. Żeby wiedzieć jak to jest być kotem, albo psem, albo drzewem. Bo to przecież ciekawe, co myśli, lub raczej właśnie jak to jest być drzewem, prawda?
— Co to znaczy „etnograficzne"? (Ania).
— Ludoznawcze — mówię.
A czemu nie ludzio-znawcze?
— Eo ludzie na kuli ziemskiej dzielą się na lud i zwyczajnych ludzi. Lud uprawia pola i mieszka na wsi a ludzie mieszkają w mieście.
— To może w mieście powinny być ludoznawcze, a na wa ludzio-?
— Tata idzie na polowanie.
Idę. Ustrzelę chleb, złowię mleko. Owce, gdzie nie spojrzą, widzą potrawy. Trawy. A wilk musi się nabiegać. — Zjem cię! — mówi mama z uśmiechem, w którym świecą zęby. I już dziecko wie, że nie utodziło się w domu motylków.
Na Różyckiego miga jak na średniowiecznym obrazku. Fio-letowonosy od rana hebluje zielonym aparacikiem białą kapustę. W jatce jagnię, a tuż zaraz Baranek zmartwychwstały: buła w kramie i pisane patykiem ukradkiem zza pazuchy (bo patrole antyspekulacyjne). Sceny, apoteozy.
Rękawiczki komunijne, plastofagi gigantyczne, fortepiany na podpałkę, plezjantropy wypychane — okleina jest wolna od zobowiązań.
Handlarz gruby jak bety w trąbę słonia przez Betty całowany jest. „On robi nas w Kongo-Zambezi, a my jesteśmy od rozdziawiania naszych zdumionych portfeli...'*
Połów nabiałowo-warzywny. Zajeżdża czwórka i rozszerza czarne gumowe wargi w uprzejmym uśmiechu. Wchodzę. Zaciska. Pod oknem widzę na czarno do rymu kolorów zakonnicę. Czyta palcami różaniec, nabożne kipu.
Wysiadam. Dom. Wsiadam — bo dom też jest pojazdem: lata razem z globem między gwiazdami. Za oknem wiew przemieszcza masy liści; korony lip tracą i odzyskują ostrość. Widzę kogoś, kto dziwnie wysunął z ust język — zacisnąłem powieki — i już go mam, śmiesznego na wieki wieków. Żona schyla się i całuje mnie na dowidzenia. Sięgam — gołe pod sukienką udo. Chłodna kolumna. Dzieci idą do szkoły, ja do małego pokoju, bo w nim pracuję.
W podwórzu obok piekli się palnik spawacza. Zakaszlał starter fiata. Dzień jak co dzień.
SPRAWOZDANIE Z PODRÓŻY NUMER PIĘĆ
Meblowy, róg Siennickiej i Grochowskiej, ludzkość kłębi się wokół listy jak co dnia. W oknie urzędowa kartka: „Kolejki społecznej nie uznajemy”.
Podjeżdża piątka, wsiadam, wyciągam książkę, czytam. Przerywam — kanary w akcji. Pasażer do funkcjonariusza: — Pokaż pan swój numer! — Kontroler się posłusznie rozchyla, numer jest. dynda... Ale numer!
Czerwono-zielone, czerwono-zielone, jedziemy. Rzodkiewka--szczypiorek. Wskakuje dziewczyna, zdyszana, sfalowana od biegu — i sfalowana ogólnie. Miło. Bardziej niż pusty fotel zawsze sobie,ceniłem w tramwaju dobre oparcie dla oka.
Wisła jak lustro. Na moście chłopczyk, tyłem, w marynarskim kołnierzu, ślizga się oczami po wodzie — pewnie aż do morza. Wracam do Wawrzyńca Sterna: „...jakież bogactwo przygód może w krótkim urywku życia stać się udziałem tego, kto we wszystko wkłada serce i kto mając oczy otwarte na to. co mu czas i przypadek ustawicznie nadarzają po drodze, nie zaniecha niczego, na co może w godziwy sposób położyć ręce”.
Rzut oka na Sfalowaną: położyć ręce...
Dzwonki, „te budziki obudzonych”... Na następnym skrzyżowaniu ruch jest regulowany przez różowego jak blondynka żołnierzyka. Urękawiczniona dłoń — płynna gracja płetwy piersiowej.
85
I — Akcent