„dobrzy ludzie"? Rozmyślam przy długiej Krótkiej 5 na przedpolu smutnej osady Wesoła pod Warszawą.
— Wieprzowe tak, ale nie wołowe — przemówiła jejmość do jejmości. Jestem świadkiem. Tym, który pokazuje lustro, pisze. Moje poglądy? Zawsze przeciw! Bo przecież lustra nie stawia się za — tylko naprzeciw...
Deszczyk, więc dalsze myślicielstwo w obszernym kesonie budowlanej peleryny. Pod okapami słychać nienaoliwione ptaszki. Przystaję, zamykam oczy: a gdyby tak bez rzeczy, i ich cieni, rzeczowników? Mliii..nisko, z odklejaniem. Otwieram: samochodowe, mokre, asfaltowe, albo roweru je. Teraz coś piii, szszsz... Nie, niewygodnie. Bóg stworzył rzeczowniki: niebo, ziemię, rośliny, zwierzęta, ludzi. Nie stworzył osobno czasowników, co robi? Rośnie. Co robi? Je. Co robi? Spi. Dopiero dalej w Starym Testamencie okazuje się, że sam Stwórca nie był Rzeczownikiem: był rozbudowanym Zaimkiem. Jahwe znaczy tyle co „Jestem Który Jestem".
Korkową do wiaduktu, z którego. ogarnia się Warszawę w dole. W dole i dalej żmijowato wiją się różne asfalty. Schodkami do przedmieść w górę szczelna piramida architektury z iglicą Pałacu Kultury na czubku. Ale jest, jest szczelina, i ja mam do niej w kieszeni płaski klucz. Sześć przystanków autobusem 115, zaraz tam będę, rozszerzę. Zamieszkam. *
ZOO
— Tato, czy flamingi umieją chodzić do tyłu?
— Dlaczego do tyłu?
— Eo mają kolana do tyłu! A my do przodu.
Julia sięga za niski plotek po różowe piórko. Tłumaczę jej, do czego używano kiedyś takich piórek. — Łaskotali się, żeby wyrzygać? — Brwi uniesione, ze wstrętem skrzywione usta.
Ania czyta: — puchacz, „Bubo-Bubo”. Co to znaczy „bubo"? — To po łacinie — mówię. — „Rozelka Blada". „Sekretarz Wężojad". Patrz jak mu się wije ta szyja! Na pewno zjadł węża.
Kaczki. — Taś, taś, taś! Tato, a jak się woła na łabędzie? Czy z wszystkimi zwierzętami można rozmawiać?
Słoń. Julia: — To jest polski słoń, prawda? — Dlaczego polski — pytam. — Bo on ma takie małe uszka.
Ania: — A są tutaj woły? Woły i bawoły, ser i deser, wełna i bawełna — układa wyliczankę. — Ryś! I popatrz, malutki rysiek! — roztkliwiona robi z ust dzióbek.
Upał. — Już mi nogi posłuszeństwa nie dają — Julcia opada na ławkę. — A mogę sobie to piórko włożyć do buzi? Patrz, jakie ono mięciutkie...
— Adam i Ewa byli małpami czy ludźmi? — rozmyśla na głos Ania. — Coś ty! — Julia odzyskuje energią. — Pan Bóg ich stworzył na swój obraz (ulubienica siostry Magdaleny). Ryzykują: — A może Pan Bóg ich wcale nie stworzył? — Julia się zaperza: — A siostra mówi, że stworzył! — Może... urodził? — To już chyba Bozia — pomaga mi Ania (żeby zrobić na złość Julce).
Podnoszę liść. — Patrz Julciu, jest żywy czy nieżywy? Julia bada, miętosi w paluszkach. — No, zrobiony, czy urodzony? — No, ale kto by jego urodził. Pana Boga? — pojednawczo zastanawia się Julia.
— Mama i tata — Ania wzrusza ramionami. Proste. Ścisłość i wynikanie. W szkole umysł rachunkowy. Jednak Julia nie daje za wygraną: — No, ale na samym początku, na samym początku: co było?
Głowimy się razem:... Może nie było żadnego początku? Żadnego poniedziałku... Może od razu był Wtorek?
Maciej Cisto