134
— A zatem proezę panów.
— Wszyscy poszli do pokojn zmarłego hrabiego i opieczętowywali jeden przedmiot po drugim. Pisarz zaś spiaywał protokół. Następnie udali się do reszty pokojów, wszędzie kładli pieczęcie nietylko na mebla ale nawet i na drzwi.
— Od jak dawna jesteś pan w służbie pana hrabiego zapytał komisarz policyjny Honoryusza.
— Od dwudziestu pięciu lat.
— Czy nic ni* każe panu przypuszczaó, źe zmarły hrabia napisał swą ostatnią wolę.
— Zdaje mi się, źe tego nie zrobił, gdyż pan da Challins przepatrzył wszystkie pakoje i przetrząsnął wszystko, co miało styczność z zmarłym hrabią i nic nie znalazł.
— A wiesz pan, którzy są sukcesorowie zmarłego?
— Pani baronowa de Oarennes, jój syn i pan wicehrabia Rani de Challins.
— Nikt więcój ?
— Nie znam nikogo więcśj.
— Któż pielęgnował zmarłego podczas jego choroby ?
— Pan Raul de Challins.
— O tem wiemy, ale przecież go lekarz jaki musiał odwiedzać?
— Nie, nie odwiedzał go żaden, bo zmarły hrabia sobie tego nie życzył.
— Jakte, więc pan Rani leczył zmarłego?
— Lekarstwami domowćj apteczki.
Honoryusz ani .się domyślał, co za straszny los
spotkał Rauta. Dziwił się i niepokoił, że Raul tak się długo nie pokazywał, ale wytłómaczył to sobie /
w końca w ten sposób, że Raul wynajął sobie mieszkanie gdzieindziej i powróci, jak sąd pieczęcie pozdejmują z mieszkania. .
A teraz kochany panie Honoryuszn, mianujemy cię nadzorcą pieczęci. Znasz pan prawo i wiesz, jakie na pana ciążą teraz obowiązki. Weź i podpisz więc protokuł — rzekł komisarz.
Honoryusz trzęsącą ręką protokuł podpisał.
Urzędoisy odeszli, zostawiając służących zaniepokojonych, nie pojmujących niczego, co się w około dzieje.
XXIV.
Opuszczając cmentarz w Compiegne i udając do stacyi, Filip szepnął tylko te słowa do matki swój:
— Miliony do nas należą.
— A prawa córka...
— Ja się nią zajmę.
Podczas drogi z Compiegne do Paryża matka z synem nie zamienili już ani słowa ze sobą. Oboje byli pogrążeni w myślach. Każdy z nich naturalnie miał inne myśli. Nareszcie dojechali do Paryża. Filip matkę odprowadził do mieszkania i przyrzekł przybyć do niój wieczorem, gdyby okoliczności tego wymagały.
Noc zapadła.
Julian Yandame, spostrzegłszy przez okno swego pana zdaleka, zbiegł na dół, otworzył Filipowi drzwi, który z pospiechem udał się do swego gabinetu. Filip zaczął chodzić wdłuż i wszerz szerokiemi krokami po pokoju.
— Pan baron robi minę, jakoś okropnie zadą-