0221

0221



m

motności wiejskiśj dzienniczek, nie dla świata, bo go ukrywała, ale: „Kiedy mnie nie będzie (pisze), które z moich dziatek gdy znajdzie, może przeczyta ten dzienniczek i westchnie za mną, bom zasłużyła na to; a czule, bom dużo cierpiała! Lękam się zimy, tych długich samotnych wie-

troskami zorane. Teraz przywiedzieni ustęp z powieści „O życiu poety’’ Józefa Dzierzkowskiego, jako bliższego świadka dalszych lat życia Magnuszewskiego.

„W lat kilka po pierwszem poznaniu naszem, odwiedzałem go w tymże samynfZałuczu. A było to na wiosnę; urocza tej okolicy przyroda jaśniała wszystkiemi barwami najpiękniejszemi, wpośród zieloności ogrodu opłukanego wodami Prutu, które zdawały się jęczeć jeszcze pamiątką zimowej niewoli, wśród woni wiosennej, wśród śpiewu wesołego ptaków, owiani powietrzem, które nam z gór przypływało wolne i świeże, staliśmy naprzeciw! siebie smutni, jednym smutkiem, smutkiem który chylił czoło jego ku ziemi. Jakże był zmieniony! Ni wesołej swobody na czole, ni uśmiechu na twarzy, oczy tylko jego łyskały promieniem, w którym walczyło natchnienie z przeczuciem, ogień życia, z gorączką choroby. To przeczucie kamieniem mu ciężyło na sercu, — nie, by życia żałował, które już wtenczas było skrzywione, ale był to żal niekażdemu pojętny, żal poety za pieśnią, którą dośpiewad już nie ma siły, za natchnieniem zamierającem w piersi. I później gdy to cierpienie w coraz większe rosło bóle, wymowniej niż jabym zdołał, opisał on łzami serca to cierpienie poety umierającego w pół drogi. Czytaliście zapewne tę pogadankę, której nadał nazwę Herbata. W niej to ostatkiem sił swoich zapłakał nad niedawno zgasłym Józefem Borkowskim; a malując bolesne uczucia poety, któremu tchu do śpiewu brakuje, cierpienie autora, któremu czasu już nie staje, by całe w myśli już wyrobione dzieło wyrzucić z siebie dla pożytku ziomków,—płakał on nad sobą, malował własne uczucia i cierpienia. I długo go wówczas pytałem; z jego milczenia, z jego niechętnych, urywanych odpowiedzi i z przyszłych dopiero wydarzeń, zrozumiałem, dla czego całe jego życie było skrzywione, wówczas już kiedy zdało mi się, że go otacza spokój i szczęście. Ktoby mógł pomyśleć, że w środku najszlachetniejszej z ludzkich cnót, która była najpiękniejszą jego zaletą, może się ukrywać zarodek złego? A przecież z jego nieograniczonej chęci poświęcenia się dla drugich, wywinęło się to złe, które miało tyle wywrzeć wpływu na przyszłość jego. To poświęcanie się jego w przyjaźni i w innych uczuciach, wypieranie się samego siebie we wszystkich związkach i stosunkach życia, było w jego ezystej, poetycznej, wszelkiemu zapałowi otwartej duszy, posunięte do takiego stopnia, iż z zalety stało się wadą, z cnoty stało się występkiemjjpio-ralnego samobójstwa i przyprowadziło nań zgubę. Znalazłszy przytułek fizyczny, spokój po niewygodach wędrówki, czułą twarz matki namiętnie przywiązującej się do niego, miasto twarz obojętnych, zdało mu się, iż za te tyle darów i uczuć dające mu ustronie, powinien odpowiedzieć bezgranicznem poświęceniem się tej, która mu najkosztowniejszy dała klejnot uczuciowy,—serce matki.— I stosunek ten cały, pojął w poetycznem znaczeniu, a wdzięczność stopniował w swej sprawiedliwości exaltowanej aż do entuzyazmu. I nie miał swej woli naprzeciw woli przybranej matki. Zacna ta ze wszechmiar niewiasta, pokochała go z tern silniejszą namiętnością, im niespodzianej zdybało ją przy końcu życia to przywiązanie dziecinne. Jej przywiązanie matczyne, było prawdziwą namiętnością: ona zazdrościła książce, którą czytał, przyjacielowi którego uścisnął, towarzyszowi z którym rozmawiał, pokojowi w którym się dla pracy zamykał. A bojąc się o słabe zdrowie jego, pieściła go i pielęgnowała z całą nieodstępną troskliwością matki, czuwającej nad matem dzieckiem. Wszystko ją straszyło: praca, by go nie zamęczyła, samotność, by go nie znudziła, przechadzka swobodna poety, by go nie oziębiła. Dreszcz natchnienia, brała za dreszcz choroby, rumieniec zapału, za rumieniec gorączkowy. Biedny poeta mniemałby być niewdzięcznym, gdyby się jej sprzeciwił: więc odrywał się od zaczętej pracy, by się obojętną męczyć rozmową; porzucał samotność z calem bogactwem obrazów, jakie w niej gromadziło natchnienie i wyobraźnia, by się nudzić sęsiedzkiemi wizytami, okładającemi umysł jego rozpalony, lodowemi kompresami; z przechadzki która mu piersi do życia otwierała, wracał do dusznych pokoi; zdrowem ciałem kładł się nieraz do łóżka, by osłabić duszę. Skutki tego stosunku nienaturalnego, postępowały pomału, nieznacznie, ale postępowały ciągle. Spokojne schronienie jakie znalazł, stało mu się więzieniem; wygodne i pieszczotne otoczenie rąk macierzyńskich, stało mu się klatką; przywiązanie święte, przywiązanie wdzięcznego dziecka, stało mn się łańcuchem przykuwającym go do kobiety kochającej, dobrej, ale nierozumiejącej w swem ślepem uczuciu potrzeb i życia poety. W tym właśnie czasie wyjechał Wójcicki, a on został sam jeden z matką, która w krótce owdowiała; i wszystkie odtąd uczucia swoje niepodzielone, a zwiększone smutkiem szukającym pociechy, przeniosła na niego. Walka ta ciągła, musiała niszczyć zdrowie jego i stawała zawadą pracom umysłowym. Zesmutniał, pochylił czoło, lecz z każdej wolnej chwili korzystał, i mimo przerw wielu, wyrzucał dalej z piersi swojej, porozpóczynane a żyjące w tej piersi

Cmtnt, Pową*k. T.I.    23


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
0006701 126 na wysoki grzbiet górski, z którego ukazał się imponujący, ale zarazem straszny widok.
0006701 — 130 — ków serów francuskich, w naszej szkole od lat wielu wyrabianych, wedle uproszczonyc
0006701 - /p    :"t" ■ : ■ f ■ L t J Turcy mają także swoich Hajduków,
0006701 cudotwórczą, twierdząc, że dusze ich już za życia zamieszkały w niebie. Dwie są najgłówniej
0006701 118 li cSemca. Nie można się dłużej ociągać, tr&* cąc zysk, osiągnięty pospiesznemi rob
0006701 UROCZY ZAKĄTEK,
0006701 — 128 — cukrowa przez Sycylią, i Hiszpanią do wysp Kanaryjskich, a ztamtąd do Ameryki, gdzi
0006701 128 PISTIS SOFIA Bądź. co bądź tak konstelacje na niebie zebrane u stołu zo-djakalnego ocze
0006701 122 dzono, złego unikano, aby przejąć się przymiotami pierwszego a uchronić od cech drugieg
0006701 130 domami, ale zasłoniła go gwardya o świcie piesza koronna, która pierwszy raz będąc w og
0006701 134 —    A zatem proezę panów. —    Wszyscy poszli do pokojn
0006701 43 43 T Ale skoro fortuna przyjdzie do odmiany, Drzwi jego i własne nań upadają ściany. Ci
0006701 XIX. PRZYWILEYMIASTA MŁAWY.In Nomine Domini Amen., Ad perpetuam rei memoriam. Nos Se* movit
0006701 60 prenobili italiana, przy kaplicy Jagielońskiśj tak wielkiej dościgły biegłości, że bez t
0006701 Korony *P olfkiey.    ff tWcbopufcj«:V a to fie macicy jnaYbuie ; pcfpolfltr
0006701 Ch. ( 90 ) Cli. dobra niesprawiedliwie nabyle. Comc-detis panem impietatis. Panis Ange
0006701 Pa. Pa. ażeby stosownie ilo dawnego zwyczaju wszystkie kościoły obchodziły uroczystość wiel
00067 I35ae0c7dd353712380fee2c8e18a15 66Hembree & Zimmer the overall State estimate is obtained

więcej podobnych podstron