m
troskami zorane. Teraz przywiedzieni ustęp z powieści „O życiu poety’’ Józefa Dzierzkowskiego, jako bliższego świadka dalszych lat życia Magnuszewskiego.
„W lat kilka po pierwszem poznaniu naszem, odwiedzałem go w tymże samynfZałuczu. A było to na wiosnę; urocza tej okolicy przyroda jaśniała wszystkiemi barwami najpiękniejszemi, wpośród zieloności ogrodu opłukanego wodami Prutu, które zdawały się jęczeć jeszcze pamiątką zimowej niewoli, wśród woni wiosennej, wśród śpiewu wesołego ptaków, owiani powietrzem, które nam z gór przypływało wolne i świeże, staliśmy naprzeciw! siebie smutni, jednym smutkiem, smutkiem który chylił czoło jego ku ziemi. Jakże był zmieniony! Ni wesołej swobody na czole, ni uśmiechu na twarzy, oczy tylko jego łyskały promieniem, w którym walczyło natchnienie z przeczuciem, ogień życia, z gorączką choroby. To przeczucie kamieniem mu ciężyło na sercu, — nie, by życia żałował, które już wtenczas było skrzywione, ale był to żal niekażdemu pojętny, żal poety za pieśnią, którą dośpiewad już nie ma siły, za natchnieniem zamierającem w piersi. I później gdy to cierpienie w coraz większe rosło bóle, wymowniej niż jabym zdołał, opisał on łzami serca to cierpienie poety umierającego w pół drogi. Czytaliście zapewne tę pogadankę, której nadał nazwę Herbata. W niej to ostatkiem sił swoich zapłakał nad niedawno zgasłym Józefem Borkowskim; a malując bolesne uczucia poety, któremu tchu do śpiewu brakuje, cierpienie autora, któremu czasu już nie staje, by całe w myśli już wyrobione dzieło wyrzucić z siebie dla pożytku ziomków,—płakał on nad sobą, malował własne uczucia i cierpienia. I długo go wówczas pytałem; z jego milczenia, z jego niechętnych, urywanych odpowiedzi i z przyszłych dopiero wydarzeń, zrozumiałem, dla czego całe jego życie było skrzywione, wówczas już kiedy zdało mi się, że go otacza spokój i szczęście. Ktoby mógł pomyśleć, że w środku najszlachetniejszej z ludzkich cnót, która była najpiękniejszą jego zaletą, może się ukrywać zarodek złego? A przecież z jego nieograniczonej chęci poświęcenia się dla drugich, wywinęło się to złe, które miało tyle wywrzeć wpływu na przyszłość jego. To poświęcanie się jego w przyjaźni i w innych uczuciach, wypieranie się samego siebie we wszystkich związkach i stosunkach życia, było w jego ezystej, poetycznej, wszelkiemu zapałowi otwartej duszy, posunięte do takiego stopnia, iż z zalety stało się wadą, z cnoty stało się występkiemjjpio-ralnego samobójstwa i przyprowadziło nań zgubę. Znalazłszy przytułek fizyczny, spokój po niewygodach wędrówki, czułą twarz matki namiętnie przywiązującej się do niego, miasto twarz obojętnych, zdało mu się, iż za te tyle darów i uczuć dające mu ustronie, powinien odpowiedzieć bezgranicznem poświęceniem się tej, która mu najkosztowniejszy dała klejnot uczuciowy,—serce matki.— I stosunek ten cały, pojął w poetycznem znaczeniu, a wdzięczność stopniował w swej sprawiedliwości exaltowanej aż do entuzyazmu. I nie miał swej woli naprzeciw woli przybranej matki. Zacna ta ze wszechmiar niewiasta, pokochała go z tern silniejszą namiętnością, im niespodzianej zdybało ją przy końcu życia to przywiązanie dziecinne. Jej przywiązanie matczyne, było prawdziwą namiętnością: ona zazdrościła książce, którą czytał, przyjacielowi którego uścisnął, towarzyszowi z którym rozmawiał, pokojowi w którym się dla pracy zamykał. A bojąc się o słabe zdrowie jego, pieściła go i pielęgnowała z całą nieodstępną troskliwością matki, czuwającej nad matem dzieckiem. Wszystko ją straszyło: praca, by go nie zamęczyła, samotność, by go nie znudziła, przechadzka swobodna poety, by go nie oziębiła. Dreszcz natchnienia, brała za dreszcz choroby, rumieniec zapału, za rumieniec gorączkowy. Biedny poeta mniemałby być niewdzięcznym, gdyby się jej sprzeciwił: więc odrywał się od zaczętej pracy, by się obojętną męczyć rozmową; porzucał samotność z calem bogactwem obrazów, jakie w niej gromadziło natchnienie i wyobraźnia, by się nudzić sęsiedzkiemi wizytami, okładającemi umysł jego rozpalony, lodowemi kompresami; z przechadzki która mu piersi do życia otwierała, wracał do dusznych pokoi; zdrowem ciałem kładł się nieraz do łóżka, by osłabić duszę. Skutki tego stosunku nienaturalnego, postępowały pomału, nieznacznie, ale postępowały ciągle. Spokojne schronienie jakie znalazł, stało mu się więzieniem; wygodne i pieszczotne otoczenie rąk macierzyńskich, stało mu się klatką; przywiązanie święte, przywiązanie wdzięcznego dziecka, stało mn się łańcuchem przykuwającym go do kobiety kochającej, dobrej, ale nierozumiejącej w swem ślepem uczuciu potrzeb i życia poety. W tym właśnie czasie wyjechał Wójcicki, a on został sam jeden z matką, która w krótce owdowiała; i wszystkie odtąd uczucia swoje niepodzielone, a zwiększone smutkiem szukającym pociechy, przeniosła na niego. Walka ta ciągła, musiała niszczyć zdrowie jego i stawała zawadą pracom umysłowym. Zesmutniał, pochylił czoło, lecz z każdej wolnej chwili korzystał, i mimo przerw wielu, wyrzucał dalej z piersi swojej, porozpóczynane a żyjące w tej piersi