polska na koloniach







Polska na koloniach








Focus Historia - 07/05/2008

 Piotr RogalaPolska na koloniach





  Polski Kamerun czy Angola wydają się być
pomysłem rodem z książek historical fiction. Nic bardziej błędnego. Polacy przez
lata podejmowali szereg inicjatyw kolonialnych. Nie tak wiele brakowało, aby
naszym głównym celem wakacyjnym była... Liberia



 Kiedy w XV w. rozpoczęła się gorączka
kolonialna, w szranki stanęły w pierwszej kolejności Hiszpania i Portugalia,
zaraz potem dołączyli inni. Rzeczpospolitą zamorski zapał ogarnął nie mniej niż
zachodnie królestwa. Z zachwytem głoszono, że został odkryty "nowy świat, czyli
India, Japonia i insze wyspy i krainy", i że jest on "także prawie wielki i tak
szeroki, jako i ten" - wierzył w to choćby kanonik gnieźnieński Hieronim
Powodowski w 1584 r.



Modne stało się wśród polskiej magnaterii
posiadanie czarnoskórego służącego. "Maryna Mniszech, żona Dymitra Samozwańca,
po konieczności wycofania się z Moskwy, najbardziej biadała nie nad utratą
klejnotów, ale przybocznego Murzynka, którego jej odebrano. Jerzy Ignacy
Lubomirski w XVIII w. trzymał na swoim zamku czarnoskórą, w więc modną służbę.
August II Mocny Sas miał nadworną kapelę złożoną z Murzynów". Pisze o tym Marek
Arpad Kowalski w swej książce "Kolonie Rzeczypospolitej".



INICJATYWY LENNIKÓW











W błędzie jest jednak ten, kto myśli, że
czarnoskóry grajek to kres polskich kontaktów z "nowym światem". W tekście pacta
conventa z 1573 r. przygotowanych dla Henryka Walezego znalazł się zapis, że
szlachta polska może osiedlać się, zakładać majątki oraz uzyska prawo handlu na
terytoriach zamorskich należących do Francji. Skończyło się jednak na samym
zapisie, bo król Henryk po roku panowania potajemnie zbiegł do swej ojczyzny.
Rzeczpospolitą zamorskie wojaże wówczas mało interesowały, toteż sama nie
wysuwała projektów kolonialnych, przy czym nie przeszkadzała tego robić swoim
lennikom. Jakub Kettler, książę niewielkiej Kurlandii, szanse na wzrost
znaczenia swojego dominium upatrywał w zamorskich podbojach. Działania rozpoczął
prężnie. W pierwszej kolejności zwrócił się do Władysława IV, by zawiązać spółkę
handlową i skierować wysiłki ku Indiom. Był to jednak 1647 rok i król Władysław
chorował, toteż projekt upadł. Kettler postanowił zatem coś osiągnąć własnymi
siłami. W 1651 roku jego statek dobił do brzegu w okolicach dzisiejszego Banjul,
stolicy Gambii, którą nabył (jak również kilka innych terenów w tamtej okolicy).
Książę chciał następnie wciągnąć króla Jana Kazimierza i kupiectwo do spółki
handlowej, a równocześnie rozszerzyć dotychczasowe posiadłości afrykańskie i
rozejrzeć się za innymi ziemiami do kolonizacji. Kettler zamierzał także przy
poparciu polskiego monarchy i papieża Innocentego X zorganizować flotę złożoną z
40 okrętów, aby uzyskać tereny w Ameryce Północnej.



Plan zakładał, że Rzeczpospolita otrzyma tereny
bezpośrednio na północ od równika, czyli mniej więcej obszar dzisiejszej Gujany
i północnej Brazylii; Kurlandia tereny bardziej na zachód (Wenezuela i może
północno-wschodnia Kolumbia), Innocenty X - tereny na północ od polskich
kolonii. Nigdy nie doszło do realizacji tego ambitnego projektu. Dlaczego? Otóż
Polska była uwikłana w wojnę z Kozakami, a niedługo potem rozpoczął się "Potop
szwedzki". Kto by miał głowę do zamorskich kolonizacji? Najazd Szwedów
zainspirował jednak kolejny projekt. W 1671 roku Zbigniew Morsztyn zaczął badać
możliwości osiedlenia na Cejlonie sprzyjających najeźdźcom polskich arian. Ten
pomysł również nie wyszedł ze sfery projektu.



Wojna północna położyła kres kolonialnym
mirażom Kurlandii, ale na arenę wkroczyły wówczas Prusy Książęce. Wielki Elektor
Fryderyk Wilhelm Hohenzollern zaproponował powołanie kompanii handlowej, w
której udziały miałyby także Gdańsk, Elbląg i Toruń. Patronem przedsięwzięcia
miał być Jan III Sobieski. Polski monarcha tej idei nie podchwycił. Być może był
zbyt skupiony na niebezpieczeństwie tureckim, a może nie ufał Hohenzollernowi -
wszak chciał zrzucić Fryderyka Wilhelma z książęcego tronu Prus...



NIE CHCĘ, ALE MOGĘ











Królowie Polski do końca XVII w. otrzymywali
propozycje kolonialne, gdyż Rzeczpospolita była mocarstwem. Mimo że kolonie
dodawały powagi i znaczenia, żaden z projektów nie znalazł uznania. Dlaczego?
Przede wszystkim siły potrzebne były w Europie. Jak powiedział Stefan Batory:
"Nie zazdrośćcie Portugalczykom czy Hiszpanom obcych w Azji i Ameryce światów,
są tu w pobliżu Indie i Japony w narodzie ruskim". Poza tym wyprawa na "drugi
koniec świata" to przedsięwzięcie wymagające dużych nakładów finansowych, a
Rzeczpospolita miała zbyt mało zasobny skarbiec. Zachodnie państwa ruszyły za
ocean, bowiem w ich krajach brakowało miejsca dla wyżu demograficznego
arystokracji. Polska szlachta kierowała się natomiast na ukraińskie Dzikie Pola.
Ponadto uważano wówczas w Rzeczypospolitej, że rozległe terytoria bez styczności
z macierzą osłabiają państwo, którego siła tkwi w liczebności obywateli, a
zasiedlanie kolonii powodowało przecież odpływ ludności. Same łupy zaś przynoszą
jedynie rozleniwienie narodu i marnowanie bogactw. Sarmaci wyciągali te wnioski
na podstawie przykładu Hiszpanii i Anglii, których handel, krajowe rzemiosło i
rolnictwo rzekomo upadały. Sama szlachta, z rozmaitych względów, też nie
sprzyjała kolonizacji. Tymczasem dostęp do egzotycznych dóbr zapewniał Gdańsk.



Po utracie niepodległości z inicjatywami
kolonialnymi występowały jednostki. Zajęcie jakiegoś zamorskiego terytorium
miało pomóc w stworzeniu państwowości. Teren oddalony od wrogów umożliwiałby
swobodne organizowanie się, a także zapewniłby przyczółek dla kultywowania
tradycji, historii i ewentualnego odbicia ojczyzny. Inicjatorem takiego pomysły
był niejaki Piotr Aleksander Wereszczyński, notabene kurlandzki szlachcic. Nowa
Polska miała powstać w Nowej Gwinei, Nowej Irlandii bądź Nowej Brytanii - czyli
na wyspach Melanezji. Na początek wystarczyłaby niewielka osada
rolniczo-handlowa, a akcja zakrojona na większą skalę rozpoczęłaby się po
uzyskaniu przychylności Wielkiej Brytanii lub Francji. Wereszczyński zakładał,
że Nowa Polska będzie republiką, w której zamieszkają Polacy-katolicy.
Ewentualnie osiąść mogliby tam także Czesi, Słowacy, Belgowie i Szwedzi.
Kategorycznie wykluczał Niemców, Rosjan i Żydów.



Realizacja projektu miała pochłonąć
niebagatelną sumę 227 tys. rubli, z czego sam pomysłodawca dysponował jedynie 70
tys. Wereszczyński próbował uzyskać wsparcie u księcia Władysława
Czartoryskiego, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Aleksandra Kuntza i Karola
Forstera - jednak wszyscy odrzucili jego pomysł. Pisma odmawiały publikacji
tekstów promujących ideę, a w Toruniu, podczas uroczystości 400. urodzin
Kopernika zakrzyczano odczyt Wereszczyńskiego. Poparcia nieoczekiwanie udzielił
Julian Horain, wydawca polskich gazet w Chicago i Nowym Jorku. Obiecywał
przychylność wpływowych i majętnych członków Polonii amerykańskiej. Okazało się,
że chodziło o dr. Henryka Korwin-Kałłusowskiego i Sygurda Wiśniewskiego.
Pierwszy pełnił wysokie funkcje w administracji federalnej, toteż znając
praktykę USA w kwestiach polityki zamorskiej, zaproponował pewne korekty planu.
Mianowicie zamiast poparcia USA doradzał ubieganie się o protektorat i
poprzestanie na autonomii w ramach Stanów Zjednoczonych, a zamiast wysp
Melanezji... Kalifornię. I na tym sprawa upadła, bo żadna ze stron nie chciała
pierwsza wyciągnąć portfela.



PRUS PODBIJA KAMERUN











Nie wszystkie starania Polaków kończyły się
wyłącznie na papierze, rozmowach czy zwykłych fantasmagoriach. Stefan
Szolc-Rogoziński w latach 80. XIX wieku postanowił zorganizować ekspedycję
badawczą do Kamerunu, który jako jeden z niewielu terenów afrykańskich nie był
zajęty przez mocarstwa. Badania miały stanowić przykrywkę dla kolonizacji. Plan
Rogozińskiego przewidywał, że statek dostarczy król Belgów, w czym pomoże
wstawiennictwo Towarzystwa Geograficznego w Petersburgu. Pieniądze chciał
uzyskać z rodzinnej fabryki, a dodatkowe od Włochów, z którymi współorganizował
wyprawę. Rogoziński rozpoczął przygotowania od wysłania odezwy ze swoim planem
do redakcji tygodnika "Wędrowiec". Redaktor naczelny pisma Filip Sulimierski
stał się wielkim zwolennikiem pomysłu. Pojawiali się ochotnicy, darczyńcy i...
przeciwnicy. Jednym z najbardziej zajadłych był Aleksander Świętochowski. Ale
Rogoziński nie był sam, miał za sobą "Wędrowca", a ten zatroszczył się o
wsparcie. Za ideą Kamerunu stanął nie byle kto, bo sam Henryk Sienkiewicz, a
potem dołączył do niego także Bolesław Prus. Obaj panowie sprawnie odpierali
ataki Świętochowskiego, który między innymi wyśmiewał polskość wyprawy. Właśnie
narodowy charakter przedsięwzięcia przyczynił się też do upadku pomysłu
uzyskania wsparcia od Towarzystwa Petersburskiego. Bo niby dlaczego Rosja
miałaby wspierać wyprawę nie tyle nawet Polski (bo jej nie było), ile Kraju
Przywiślańskiego? Na dokładkę zerwano współpracę z Włochami, którzy nie
planowali wywiązać się z umowy. Ostatecznie dziury w budżecie udało się załatać
i 17 grudnia 1882 r. wysłużony trójmasztowiec "Łucja Małgorzata" odcumował z
portu Le Havre i obrał kurs na Kamerun. W kwietniu 1883 roku Rogoziński stanął
na lądzie afrykańskim i po wstępnym rekonesansie założył bazę na małej wyspie
Mondoleh na środku zatoki Ambas. Zalążek polskiej kolonii w Kamerunie kosztował
10 sztuk materii, 6 fuzji skałkowych, 3 skrzynie dżinu, 4 kuferki, 1 tużurek
czarny, 1 cylinder, 3 kapelusze, 12 czerwonych czapek, 60 słoików pomady do
włosów, 12 bransoletek, 4 chustki jedwabne. Do połowy grudnia 1884 r. Rogoziński
wędrował po lądzie, nawiązując liczne kontakty z okolicznymi plemionami. Polski
stan posiadania w Afryce osiągnął... 30 km kwadratowych.



Niedługo potem na teren Kamerunu swoje statki
wysłali Niemcy. Rogoziński szybko dogadał się z Brytyjczykami i znalazł się pod
protektoratem Wielkiej Brytanii, a stan posiadania Polaka rozrósł się do 100
kilometrów. Nie na długo, bo w grudniu doszło do walk między tubylcami a
Niemcami, które przerodziły się w konflikt niemiecko-angielski. Na mocy ugody
Anglicy oddali Niemcom podległe im tereny Kamerunu. Rogoziński nie miał już
czego tam szukać. Wszystkie pieniądze utopił w plantacji kakao w Afryce, potem
trafił do krakowskiego zakładu dla nerwowo chorych. W końcu w Paryżu przejechał
go konny omnibus...



Poważnie tematyka kolonizacji zainteresowała
Polaków po I wojnie światowej. II RP miała w ręku wszystkie karty:
niepodległość, determinację oraz powołaną Ligę Morską i Kolonialną. Jedyny
problem stanowił fakt, że świat był już dawno podzielony. Polska postanowiła
mimo to coś ugrać. W pierwszej kolejności zwrócono uwagę na Angolę. Plan
kolonizacyjny był prosty: osiedlać tam emigrantów z Polski, a gdy ich liczebność
będzie znaczna, rozpocząć starania o odkupienie części terytorium od Portugalii.
Ewentualnie utworzyć obszar autonomiczny. 14 grudnia 1928 r. LMiK wysłała
ekspedycję, mającą zbadać warunki pod kolonizację. Po 5 latach "pierwszy
pionier-kolonista" Michał Zamoyski pisał wyraźnie: "osobiście nikogo na Angolę
nie namawiam". Warunki były trudne, a zyski niewielkie.



POLAK W LIBERII











W tym czasie Polacy swój wzrok skierowali
ponownie na Madagaskar. Ta wyspa u afrykańskich wybrzeży miała rozwiązać
emigrację osadniczą oraz tzw. kwestię żydowską. Jednym słowem chciano tam
przesiedlić Żydów. Francja od razu odpowiedziała typowymi dla siebie hasłami
tego okresu: "Nie chcemy polskich Żydów", "Madagaskar - kolonią polską? Nigdy!".
Obok Madagaskaru brano także pod uwagę Gwineę Francuską oraz Kamerun, odwołując
się do Szolca-Rogozińskiego. LMiK była organizacją niezwykle prężną. Swój wzrok
kierowała wszędzie, gdzie potencjalnie istniała szansa na ugranie czegoś dla
Polski. Jej uwadze nie uszła zatem Brazylia. Istniała tam rzesza ponad 200 tys.
Polaków, skupionych głównie w południowych stanach: Parana, Santa Catarina, Rio
Grande do Sul. Akcja osadnicza zaczęła się w 1933 r. LMiK zakupiła w tym celu
około 30 tys. hektarów w stanie Parana, Polskie Towarzystwo Kolonizacyjne
dorzuciło od siebie 50 tysięcy ha, a w Espirito Santo zakupiono przeszło 170
tys. ha! Na akcję o takim rozmachu rząd brazylijski podniósł larum, bo nietrudno
było się zorientować, że za jakiś czas macierz zechce się upomnieć o opiekę nad
Polakami i - kto wie? - może oderwać kawałek brazylijskiego terytorium. Brazylia
na domiar złego zaczęła wówczas politykę asymilacji ludności i pojawiły się
dekrety, ograniczające możliwości działań kulturalnych, gospodarczych i
społecznych. LMiK miała związane ręce, zwróciła się więc do MSZ, ale
ministerstwo nie podjęło działań, uznając wtrącanie się w tej sprawie za
niepożądane.



Ostatni z projektów kolonialnych pojawił się
nieoczekiwanie. Jesienią 1933 r. do Warszawy zawitał niejaki dr Leo Sajous,
nieoficjalny przedstawiciel Liberii. Ów kraj znalazł się bowiem w trudnej
sytuacji. Liga Narodów przyjęła plan pomocy dla tego afrykańskiego państewka,
który zakładał przekształcenie go z republiki w protektorat i oddanie pod
administrację jednego z członków LN. Powód? W Liberii w najlepsze kwitł handel
niewolnikami, wyzysk rdzennych plemion, praca niewolnicza itp. Polska tymczasem
pełniła funkcję sprawozdawcy problemu liberyjskiego w LN, i - jak sądzono w
Liberii - nie miała ambicji kolonialnych. Wybór protektora był oczywisty, a i
protektorowi bardzo to pasowało. Zatem 28 kwietnia 1933 roku zawarto umowę
gospodarczą między rządem Liberii a LMiK. Oryginał umowy nie został nigdy
ujawniony. Kopia mówi o wydzierżawieniu 50 polskim plantatorom na 50 lat minimum
60 hektarów ziemi. LMiK mogła utworzyć specjalne towarzystwo do eksploatowania
bogactw naturalnych, zaś polskim handlowcom i przemysłowcom gwarantowano
klauzulę najwyższego uprzywilejowania. Oryginał miał zawierać ponoć jeszcze
tajne paragrafy mówiące o tym, że Liberia będzie konsultowała z Polską swoje
poczynania wobec LN, a Warszawa ma prawo do zorganizowania żeglugi przybrzeżnej
i dostęp do strefy wolnocłowej w portach. Na wypadek wojny Polska miała otrzymać
100 tys. żołnierzy zwerbowanych z Liberii. Nie spodobało się to Stanom
Zjednoczonym, posiadającym w tym regionie największe wpływy. Rozpoczęła się
akcja dyskredytowania polskiej akcji plantatorskiej wobec rządu liberyjskiego,
także w mediach ("Pittsburg Fourier" z 15 lipca 1937 r. pt. "Liberia może być
pochłonięta przez żarłoczną Polskę"). W 1938 r. polskie MSZ postanowiło
zakończyć awanturę i rozwiązało delegaturę LMiK w Liberii, kończąc ostatnią z
prób kolonialnych Polski.



Polski cesarz Madagaskaru







Próba zajęcia Madagaskaru to jedna z
najbarwniejszych historii polskich starań kolonialnych, a jej głównym bohaterem
jest hrabia Maurycy August Beniowski. Przygoda rozpoczęła się 12 maja 1771 roku,
kiedy Beniowski uciekł z Kamczatki (zesłany tam za udział w konfederacji
barskiej), po roku sensacyjnych przygód dotarł do wybrzeży Madagaskaru i po 2
dniach ruszył do Francji. Potrzebował wsparcia mocarstwa, a Polska już nim nie
była. Francja go udzieliła i w lutym 1774 r. Beniowski stanął powtórnie na
Madagaskarze. Założył port Louisburg (obecnie Maroantsetra) i kilka fortów,
nawiązał kontakty handlowe, podporządkował sobie tubylców i... rozeszła się
plotka, że jest synem córki ostatniego króla Madagaskaru Laryzona Ramini. 17
sierpnia 1776 roku hrabia Beniowski został obwołany ampansakabą, czyli władcą,
całej wyspy, a we wrześniu na Madagaskar zawitali już komisarze królewscy
Ludwika XVI z rozkazem aresztowania cesarza Maurycego Augusta. Ten jednak poddał
swój urząd dymisji, a komisarze musieli odpłynąć z niczym. Zaraz potem Beniowski
przeorganizował wojska plemienne, kraj podzielił na gubernie, wyznaczył wodza
naczelnego, po czym wyruszył do Francji. Wersal nie uznał jego władzy ani nie
chciał zawierać żadnych porozumień. Wyjechał więc do Ameryki. Na swą propozycję
przekształcenia Madagaskaru w amerykańska bazę korsarską nie uzyskał od Kongresu
odpowiedzi. Wrócił zatem do Europy i spróbował sił w Londynie, który
zaproponował mu jedynie stanowisko brytyjskiego gubernatora Madagaskaru.
Ostatecznie, zawarłszy spółkę z Jackiem Hiacyntem Magellanem i uzyskując
wsparcie kupców z Baltimore, ruszył na Madagaskar, który osiągnął w lipcu 1785
r. Niecały rok trwała władza polskiego cesarza, bowiem w maju 1786 roku na
Madagaskar przypłynął francuski "La Louise" z oddziałem żołnierzy. Wywiązała się
nierówna walka, którą zakończyła kula w serce cesarza Maurycego Augusta.



 Piotr Rogala

Historyk, dziennikarz, publikował m.in. w "Metropolu".


DARIUSZ KOŁODZIEJCZYK - CZY RZECZPOSPOLITA MIAŁA KOLONIE W AFRYCE I AMERYCE?









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bezposrednie formy partycypacji pracowniczej Polska na tle starych krajow Unii Europejskiej e5f
5 Polska na pograniczu wielkich struktur Europy
Kto i dlaczego mordował ludnoś Polską na Wołyniu
Polityka Polska na bazarze bydła podatkowego
Polska Na Bazarze Bydla Podatko Nieznany
Wyprawa rusko polska na Jaćwingów [latopis halicki]
PTM 011 (136) Bandera polska na równiku
Zabawy na kolonie
Polska jak kolonia
Msza Polska na motywach gregoriańskich
Ukraina będzie mieć szybkie pociągi na Euro 2012, a Polska – figę z makiem

więcej podobnych podstron