druga jest wyrazem niewiary, że ortodoksyjna kultura fizyczna — której kondensatem są nasze uczelnie — może zaoferować coś więcej niż dyscypliny ruchu zakreślone kredowym kołem konwencji. Czy nie cierpimy na zbytnią inercję, czy nie spóźniamy się, czy nie zostawiamy luk dla amatorskiego zuchwalstwa? I znów zwrócić się trzeba do Jordana, tego dziwnego konserwatysty, otwartego na wszystko co nowe.
(i Przykład 4.) — tym razem z Parku Krakowskiego. Zapytajmy Jordana, jak to się robi, że budując na rodzimej tradycji, ale też czerpiąc ze świata, można osiągnąć stop tak lity a niepowtarzalny, że nie daje się odwzorować.
Jest to pytanie bardzo dziś aktualne, gdy miotamy się między ksenofobią i ksenofilią, bywamy już to pawiem, już to papugą. Pytania te — w stanie surowym — ośmielam się złożyć na ręce naszych pedeutolo-gów, którym też proponuję, by swoje narady nazwali spotkaniami Jordanowskimi — zgodnie z prawdziwą ich genezą. Sam więcej powiedzieć nie potrafię, mam więc dla Państwa dobrą wiadomość: skończyłem.