i obyczaj, cieszą się naszymi sukcesami i martwią porażkami. Co więcej — pilnie uzupełniają swą wiedzę z zakresu wychowania fizycznego i sportu, traktując ją poważnie. Niektórzy, aby głębiej wejść w nową rolę, towarzyszą nam na salach ćwiczebnych, boiskach i szlakach turystycznych. I nawet gdy im to idzie niesporo, szanujemy ich wysiłek adaptacyjny, podajemy rękę, dodajemy otuchy.
Bywają także — podkreślamy to mocno — szwagrowie wybitni, którzy wnoszą w naszą rodzinę wiano bogate. Na tych patrzymy z podziwem, uznajemy ich za patronów i dobrych doradców, czasem nawet twórców szkół naukowych. Chwalimy się nimi, jesteśmy dumni, że zaszczycili nas swoją osobą.
Niestety, nie wszyscy szwagrowie zasługują na uznanie i miłość. Nie kochamy tych, którzy nie zadają sobie trudu adaptacyjnego, ani tych, którzy taki trud symulują. Nie cierpimy tych, którzy — nadużywając naszego zaufania — sprowadzają do naszego domu swych krewnych i kolegów (zjawisko szwagrostwa piętrowego lub łańcuchowego). A już najbardziej antypatyczni są ci, którzy wstydzą się nowej rodziny i przy lada okazji wypierają się jej w żywe oczy. Celują w tym „rozwodnicy”, którym nie powiodło się w pierwszym małżeństwie i wloką za sobą stare, zapiekłe kompleksy (...)
Charakterystyczne dla złych szwagrów jest lekceważenie (czasem nawet pogarda) dla osiągnięć innych. Szwagrowie — humaniści uważają dyscypliny przyrodnicze za nauki błahe, drugorzędne, „techniczne”, bo „o tym, czym jest i czym powinna być kultura fizyczna, decydują czynniki społeczne”.
Szwagrowie-przyrodnicy odpłacają im pięknym za nadobne, wytykają humanistom infantylizm metodologiczny, a nawet negują naukowość dyscyplin społecznych.
A lekceważą się wzajemnie dlatego, że po prostu nie umieją się ocenić. Ktoś, kto nie ukończył studiów wf, nie jest w stanie uchwycić tej specyficznej równowagi argumentów społecznych i biologicznych, która cechuje prawdziwą wiedzę o kulturze fizycznej, wiedzę popartą autentycznym zaangażowaniem i — co ważne — osobistymi przeżyciami sportowymi. Nieudani szwagrowie, patrząc swym cyklopowym okiem, otrzymują obraz płaski, jednowymiarowy, nie odpowiadający złożonej, stereo-metrycznej rzeczywistości. Podczas gdy my integrujemy obraz człowieka, oni go dzielą, rozrywają, ciągną w swoją stronę. „Ważne to je, co je moje” — jak śpiewa Grześkowiak.
Ostatecznie można takich szwagrów ignorować. Ale niektórzy z nich stają się zuchwali: ośmielają się wypowiadać na temat całej kultury fizycznej, gubiąc proporcje między tym, co ogólne i wielopłaszczyznowe, a tym, co szczegółowe, jednowymiarowe. Mylą aspekty z problemami.
65