Jify Damborsky
wśród nas, pamięć o nich jest ciągle żywa, ba, coraz mocniejsza w miarę zbliżania się samemu do krainy wiecznych łowów. Aliści to inny rozdział, powróćmy zatem do „swoich baranów” — znaczenia języka polskiego, czyli polszczyzny, jak ją znam.
Podkreślam, że chodzi o refleksję opartą na własnym życiowym doświadczeniu. Bliższe przylgnięcie do mojego „polskiego świata”, lub jeśli ktoś woli do polskości, odbywało się od czasów studiów krakowskich już kosztem pierwotnych studiów slawistycznych, co prawda kontynuowanych po powrocie z Polski, lecz już nie w Pradze, tylko na odnowionym drugim najstarszym uniwersytecie w Czechach — na Uniwersytecie Palackiego w Ołomuńcu. Ich magna pars odtąd stanowić miały filologia polska, język i literatura, tym bardziej, że zaproponowano mi po studiach asystentuię na mającej powstać w katedrze slawistyki polonistyce. Po pobycie w Krakowie złapałem, mówiąc slangiem sportowym. ..drugi oddech”. Całkiem swobodnie się komunikowałem, nie miałem żadnych trudności ze zrozumieniem naukowego tekstu. Literaturę piękną czytałem w zasadzie bez słowników, przy czym, sama lektura nabrała bardziej świadomego charakteru. To samo dotyczy gramatyki polskiej, którą pokonywałem z pełnym oddaniem.
W tym czasie poczyniłem też pierwsze mocno niedojrzałe próby pisania krótkich artykułów. Od samego początku cechowało je spojrzenie porównawcze, choć nie miały jeszcze dostatecznie opracowanej metodologu. Było to w końcu zrozumiałe, że jako nie-Polak nie mogłem wypowiadać się w kwestiach, które zakładały wyrastanie w klimacie rodzimego języka, w niczym niemogącym być zastąpionym doświadczeniu życia we własnej kulturze, przyswajania jej i czynnego w niej uczestniczenia, w codziennym kontakcie z mową ojczystą, swobodnym poruszaniem się we wszelkich rodzajach komunikacji.
Przygotowanie, które wyniosłem z krakowskich studiów, zostało wkrótce pogłębione na lektoracie w Poznaniu. Ułatwiło mi to objęcie po powrocie do kraju wymarzonej asystentury na polonistyce. Poza obowiązkami lektorskimi w Zakładzie Bohemi-styki (kierował nim wówczas wielki czechofll i wspaniały człowiek Stefan Vrtel-Wierczyński), otrzymałem od władz macierzystej uczelni zadanie napisania pracy doktorskiej. W ciągu prawie dwuletniego pobytu udało mi się z powodzeniem wywiązać z tego obowiązku. Zająłem się poetą Wiosny Ludów Ryszardem Berwińskim, badając jego powiązania z poznańskimi rewolucyjnymi delegatami K. Libeltem i E. Dembowskim na pamiętnym Zjeździć Słowiańskim w Pradze w roku 1848. Na podstawie tej pracy uzyskałem stopień doktora filozofii i uniwersytecka polonistyka stanęła przede mną otworem. Praca miała pewien aspekt porównawczy, bardziej kulturalno-historyczny niż językoznawczy. Określiłbym ją jako pracę „wzajemnościową”, mającą raczej mało wspólnego z prawdziwą filologią. Niemniej dla mnie osobiście cenne było uzyskanie doświadczenia w gromadzeniu materiału, jego analizowaniu i w ogóle pisaniu prac naukowych. Nota bene, praca napisana była w języku czeskim i do poruszonego w niej tematu miałem już nie wracać.
W skrócie można etapy wnikania w krąg zagadnień polonistycznych określić następująco: od niewiedzy, czy raczej typowo szkolnej powszechnej wiedzy o Polsce, na poziomie licealnym, przez nieporadne przedzieranie się przez język dla początkujących, do konsekwentnego zintensyfikowania nauki praktycznego języka, stopniowego zdobywania wiadomości, składających się na jego spójny obraz. Pewnym mankamentem było, że na tym wstępnym etapie odbywało się to w izolacji, w oderwaniu od realnego świata, w którym polszczyzna funkcjonuje jako narzędzie myślenia i porozumiewania się. Zmieniło się to później, kiedy już zaistniałem w tym święcie, kiedy byłem w kontakcie z polskim środowiskiem, kiedy miałem możliwość bezpośredniej i w zasadzie prawie nie-przerywanej komunikacji (bez szkodliwych interferencji ojczystej mowy), uzyskiwania kompetencji, można to też nazwać „myślenia w danym języku”, swobodnego wyrażania się w ramach polskich myślowych wzorców, wreszcie „zagarnięcia władzy nad nim" tak, by nie tylko nim biegle mówić, ale również, co jest chyba jeszcze trudniejsze, pisać w nim rozprawy naukowe.
Ten proces właściwie nie może mieć zakończenia, gdyż, jak wiadomo, w samym języku zachodzą przemiany, polszczyzna wchodzi w kontakty z innymi językami, kontakty te pozostawiają w niej ślad, nie wspominając o ciągle rodzących się nowych sytuacjach komunikacyjnych, wymagających powstawania adekwatnych do nich modeli. Słowem, polszczyzna sprzed ponad pół wieku, kiedy przystępowałem do jej nauki, jest inna, ciągle ogarniająca nowe dziedziny i wzbogacająca swój repertuar stylistyczny; wystarczy porównać język i styl literatury tamtych lat z językiem i stylem literatury współczesnej. Przemiany polszczyzny w XX w. poświadczają słowniki, odzwierciedlające nowe obszary słownictwa, frazeologii, stylistycznej dyferencjacji, przebiegających w niej procesów semantyzacji. Potrzeby komunikacyjne są olbrzymie, nie sposób objąć wszystkich płaszczyzn. Najtrudniej jest z językiem massmediów i literatury artystycznej. Jako zagraniczni poloniści poruszamy się w ramach standardu polskiego języka literackiego, dialektu kulturalnego, a trzeba się odnosić i do innych odmian, substandardowych, na pierwszym miejscu - do żywego języka potocznego, w którym nieustannie powstają zjawiska tylko po części znajdujące odbicie w literaturze i ze względów zrozumiałych nie zawsze na bieżąco rejestrowane przez słowniki. Nakłada to na zagranicznego polonistę obowiązek uważnego śledzenia przemian w polszczyźnie i nieustannego konfrontowania procesów w niej zachodzących z procesami odbywającymi się w rodzimym języku. Zapuszczanie się w te zagadnienia odbiegałoby znacznie od wytyczonego na wstępie tematu. Ogra-