Strona III
Po Szychcie
* ^
Marek Gwóźdź, kapelmistrz orkiestry do kroniki zespołu dołączy listy gratulacyjne od stawnych artystów i polityków, które zespół otrzymał z okazji
135-lecia działalności.
ale trzeba się było szybko usamodzielnić, ponieważ ojciec miał poważny wypadek w kopalni. Dla dobrych zarobków poszedłem do pracy pod ziemią. Kopalnia to aż 38 lat mojego życia. Dla przyjemności gram w orkiestrze od 1952 roku -wylicza Rudolf Poczkaj, perkusista i nauczyciel gry na werblach.
W paradnych przemarszach ulicznych orkiestrze kopalni „Bobrek Centrum” towarzyszy około 20 wer-blistów. Są nimi dzieci z bytomskich podstawówek.
- Dziecięce mundury górnicze zostały z lat 50. Odczyściliśmy je i przydały się naszym werblistom.
Publiczność lubi, gdy orkiestrze towarzyszą inne zespoły -zauważa Gwóźdź.
Czas muzycznego ama-torstwa w górniczej or-i* kiestrze przeminął, bezpowrotnie. Próby zespołu są osiem razy w miesiącu, do tego dochodzą koncerty.
Nie jest ła-
Werbliści są ozdobą orkiestry kopalni „Bobrek-Centrum
Podobno, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Ale dlaczego feminizuje górniczą orkiestrę? To pytanie nurtowało publiczność galowego koncertu Reprezentacyjnej Orkiestry Kompanii Węglowej SA KWK „Bobrek-Centrum”. 24 czerwca br. 50 muzyków świętowało 135-lecie działalności artystycznej.
W Bytomskim Centrum Kultury w górniczych mundurach, podczas jubileuszowego koncertu zaprezentowały się kobiety. Kapelmistrz nie wypożyczył ich z opery czy filhar-monii^ Od 10 już lat koncertują z muzykalnymi - górnikami.
- Mamy w orkiestrze sześć kobiet. Najdłużej jest z nami Małgorzata Szatoń, która gra na saksofonie altowym. W tym roku rozpocznie studia na Akademii Muzycznej. Najmłodsza jest Martyna Majda, uczennica bytomskiej Szkoły Muzycznej. Obecność kobiety w orkiestrze ułatwia mi pracę. One cementują zespół - zapewnia Marek Gwóźdź, kapelmistrz bytomskiej orkiestry.
135-lecie orkiestry jest dla Gwoździa szczególnie ważne, ponieważ zbiega się-z 45-leciem jego pracy artystycznej. Nim został kapelmistrzem kopalnianych orkiestr (od 1972 roku „Porąbki”, „Szombierek”, „Bobrka-Centrum”), zdobył muzyczne szlify w Operze Śląskiej i Filharmonii. Pierwszy raz stanął na scenie mając zaledwie siedem lat. Od dziecka grał na klarnecie.
- Dyplom magistra sztuki katowickiej Akademii Muzycznej uzyskałem z inspiracji ojca. On także był muzykiem. Wyrastałem w Bytomiu i jestem absolwentem tamtejszej Państwowej Szkoły Muzycznej imienia Fryderyka Chopina. Orkiestry górnicze od wieków są charakterystycznym elementem kultury ślą skiej. Dlatego, gdy zaproponowano mi współpracę z muzykami z kopalni „Porąbka”, przyjąłem to jako rzecz absolutnie naturalną - wspomina Marek Gwoźdź.
Z biegiem lat coraz trudniej było pogodzić operę i orkiestrę. Trzeba było coś wybrać.
- W domu bywałem tylko gościem. W końcu zdrowie zaczęło szwankować, nie wytrzymywało morderczego trybu życia. Na szczęście w orkiestrze kopalni „Bobrek-- Centrum” znalazłem prawdziwych pasjonatów i ambitnych artystów. Dawało mi to gwarancje zawodowego rozwoju i spełnienia - mówi kapelmistrz.
Na 135 lat składa się życie kilku górniczych pokoleń. Dzieje orkiestry splecione są z historią czterech kopalń: „Karol”, „Bo brek”, „Centrum” i „Szombierki”. Firmy górnicze łączyły się, a orkiestra kilkakrotnie zmieniła nazwę.
- Już w 1869 roku, na otwarciu kopalni „Karol” grała orkiestra, ale za oficjalną datę jej założenia uważa się rok 1870. Było w niej wówczas 30 muzyków - przypomina Gwóźdź.
Miejsce w górniczej orkiestrze przechodzi zazwyczaj z ojca na syna.
Tak było w rodzinie Poczkajów.
Tata grał na trąbie i był moim pierwszym nauczycielem muzyki. Marz y ł e m o karierze artystycznej,
two pogodzić muzykowanie z szychtami na kopalni. To wyjaśnia dlaczego zmienia się skład zespołu. Dziś w 50-osobowym orkiestrze jest tylko sześciu czynnych zawodowo górników i aż 16 młodych absolwentów szkół muzycznych. Pozostali muzycy są emerytami górniczymi.
- Mamy w repertuarze 471 utworów. Specyfiką górniczej orkiestry jest to, że musi zagrać w różnych sytuacjach i na pogrzebie i na festynie do tańca. Tak różnorodnego repertuaru nie można opanować w krótkim czasie. Trzeba się napracować, żeby nie odstawać od zespołu - mówi dyrygent Gwóźdź.
Młodzi muzycy przeważnie grają na własnych instrumentach, które najczęściej kosztują tyle samo co samochody. Orkiestry na takie wydatki nie stać. Utrzymuje się z dobrowolnych darowizn pracowników kopalni „Bobrek-Centrum”.
- Nawet na nowe mundury nie możemy sobie pozwolić, ale za to mamy wielkie marzenia - śmieje się Gwóźdź.
Muzycy chcieliby wyjechać w tym roku na tournee do USA. Koncertowali wielokrotnie w Niemczech, w Belgii i we Włoszech (np. podczas obchodów 50-łecia święceń.kapłańskich Jana Pawła II). Za” oceanem jeszcze nigdy nie grali. Gwóźdź nie ukrywa, że chciałby, aby orkiestra pod jego batutą towarzyszyła wybitnym śpiewakom. Na jubileuszowym koncercie z nią wystąpili znakomici soliści: Anna Wilczyńska (sopran) z Gliwickiego Teatru Muzycznego i Feliks Widera (tenor) z Opery Śląskiej.
Orkiestra musi funkcjonować jak zegarek. Dlatego zadania są z góry ustalone. Dariusz Barwiński (magazynier w kopalni) jest w zespole zastępcą kapelmistrza i razem z nim układa repertuar. Za przygotowanie nut dla muzyków odpowiada Eugeniusz Wit (emerytowany górnik), który jest bibliotekarzem orkiestry. Koncerty planuje się pod konkretne oczekiwania publiczności, a nie według indywidualnych upodobań muzyków.
- Do moich ulubionych utworów należą koncerty klarnetowe Mozarta, Webera i preludia taneczne Lutosławskiego. Orkiestra natomiast najchętniej prezentuje aranżacje najsławniejszych arii operowych i operetkowych, szlagiery Franka Sinatry.
Jolanta Talaeczyk
K l. Pogodzie w Bytomiu plotka niesie, że w lampiarni po byłej ko-I Mdl palni „Orzeł Biały” „jakieś dziwne ludziska mieszkają”.
- On to niby zagranicznym autem jeździ i czapkę czasem na bakier założy. Żonę i dzieci też ma, i nawet zadbane. Ale żeby się wprowadzić na kopalnię? Ludzie z biedy mieszkać gdzie nie mają, albo co - zastanawia się Zuzanna Maciejowa, która na ulicy Witczaka mieszka prawie od końca wojny i jak sama powiada - ...takich dziwactw w życiu jeszcze nie widziała. Za to na widok naszej ekipy redakcyjnej natychmiast z okna wyjrzała razem z tuzinem umorusanych dzieciaków.
- Kiedyś tędy granica z niemiecką Rzeszą wiodła. W tyle stoi jeszcze budynek straży granicznej. A dziś to na te peryferie nikt już nie zagląda, nawet dzielnicowy rzadko nas odwiedza, a co dopiero re-portery - kwituje krótko.
Mimo wszystko lokatorzy tutejszych domów przyznają, że od kiedy Łukasik ze swą rodziną zagospodarował część powierzchni po byłej kopalni zaraz zapanował w okolicy porządek.
Dwieście metrów jego „M” wisi na ośmiu żelbetowych słupach, gdzieś na wysokości czterech i pół metra nad głową. Aby trafić pod drzwi mieszkania trzeba pokonać schody zabezpieczone siatką. I w końcu możemy wreszcie nacisnąć guzik dzwonka.
Dziś Przemysław Łukasik został dłużej w domu, ponieważ wiedział o naszej wizycie. Zaprasza do środka i prezentuje mieszkanie.
Czuję się, jakbym rzeczywiście przebywał - jeśli nie w lampowni - to przynajmniej w jakimś kopalnianym warsztacie. 'Nic z tak modnej obecnie czerwonej cegły, Jęcz z szarego betonu. Stół kuchenny niczym w pomieszczeniu do frezunku, olbrzymi i toporny. Tuż przy nim kubeł na śmieci, zwykły, jak na publicznych śmietniskach. Podobne drzwi do tych, które architekt zainstalował w izbach widywałem w schronach lub sztolniach. Na widok umieszczonego na ścianie pokoju dziennego napisu ostrzegającego, że „dyrektor nie odpowiada za rzeczy pozostawione w szatni” szczęka mi opada.
- No i co? - pyta śmiejąc się Łukasik.
Przyznaję, że mam problemy z jednoznaczna odpowiedzią na postawione pytanie.
- Nie wyszukany w swej formie, lecz banalny, nie piękny, ale brzydki, nie fałszywy, ale szczery, taki jest mój loft - wyznaje szczerze lokator. - Loft, czyli obiekt poprzemysłowy adaptowany na cele biurowe lub mieszkaniowe.
Po wygaszeniu wydobycia w kopalni „Orzeł Biały” budynek lampiarni przeznaczono do wyburzenia. Nie stało się tak jednak. Jego banalna forma, wymuszona technologią i ergonomią pracy zaintrygowała bytomskiego architekta. Lampiarnia nie może w żaden sposób konkurować z najpiękniejszymi przykładami architektury przemysłowej, ale oryginalne jej usytuowanie i odpowiednia kubatura wydały się pomysłowemu lokatorowi interesującym obiektem na mieszkanie.
Konstrukcję stalową Przemysław Łukasik postanowił wypiasko-wać i pomalować na nowo, zestawiając ją z oczyszczonym do betonu sufitem. Istniejący układ ścianek działowych pozostał nietknięty. Instalacja elektryczna została rozprowadzona - a jakże -nadtynkowo i wyposażona w bryzgoszczelne kontakty oraz lampy garażowe ze szklanymi kloszami w siatce. Podłogi sypialni zdobią parkiety z egzotycznego drewna kontrastujące z surową posadzką betonową głównej izby. W łazience i pomieszczeniu technicznym podłoga wylana została żywicą. Kolorystyka zaproponowana we wnętrzu, jak i na elewacji budynku wpisać się miała w typową paletę szarych kolorów stosowanych w przemyśle, celowo uciekając od popularnego srebra. Jedynie nowo powstałą kubaturę wewnętrzną, mieszczącą ubikację oraz garderobę, zaakcentowano kolorem czerwonym, umieszczając na niej wspomniany już nadruk z treścią przepisaną z znalezionej w lampiarni tabliczki.
„Bolko lor - jak nazywa swe mieszkanie architekt powstał jako przeciwieństwo nowobogackich pałacyków z kolumnadą z rur kielichowych.
- Mój Śląsk przypomina nie w pełni uzębioną szczękę. Dużo burzymy, a z* budowaniem idzie nam źle. Likwidujemy przemysł, a nie bardzo wiemy, co widzielibyśmy na terenach przezeń opuszczonych. Dużo mówimy o restrukturyzacji, a mato w tym kierunku robimy. Mój pomysł jest próbą poszukiwania taniej przestrzeni do zamieszkania w coraz bardziej pustoszejącym krajobrazie Śląska. Chciałem znaleźć jakieś piękno w czymś, co z pozoru wydaje się brzydkie i wiem, że mi się to udało - wyjaśnia z przekonaniem Przemysław Łukasik.
Pomysł bytomskiego architekta może się podobać lub nie, ale na pewno stanowi niebanalną próbę restrukturyzacji przemysłu na skalę prywatnego inwestora. I pod tym względem nie ma na razie sobie równych.
Kajetan Berezowski
i
I