4. Biograficzne uwarunkowania.
jakiś czas to małżeństwo funkcjonuje bez dzieci, planuje. Tak, że do pewnego stopnia na początku to była walka o przetrwanie i to był ten pierwszy etap, to dawało mi motywację do dodatkowych działań.
Sylwia: [...] nigdy nie byłam tak dobrym nauczycielem jak w tym czasie. Bo to, co wtedy robiłam dla moich dzieci i dzieci w okolicy, to chyba tylko można robić, mając przed sobą wizję rozwoju własnych dzieci. Wszystko: kinderbale, domowe przedszkole, prezenciki, kotylioniki [...]. To był cudowny okres, kiedy się uczyliśmy od siebie wzajemnie i od swoich dzieci. Okres opieki nad dziećmi był absolutnie cudowny, nigdy nie musiałam rezygnować z niczego z powodu swoich dzieci. Teraz widzę, że tamten czas to jest inwestycja, która zwraca się całe życie. To była rewelacja.
W opowieści Marty macierzyństwo jawi się jako proces bolesnego dojrzewania, nawet walki ze sobą. Warto przytoczyć dłuższy fragment wywiadu, który ukazuje nie tylko dojrzewanie do macierzyństwa, ale także przez macierzyństwo:
Marta: Studia to początek mojego małżeństwa, dlatego patrzę na to wszystko bardzo ciepło. Potem, kiedy urodziła się Ola, to już był problem, dlatego, że uważam, że do macierzyństwa dojrzewam do dziś. jak urodziła się druga córka, to byłam starsza, mądrzejsza. [...] Tak, że to było takie wchodzenie w dorosłość, dojrzałość, uczenie się. To był ciężki czas. Dlatego że nie wiem, czy ja byłam taka głupia czy mądra. Wtedy był zupełnie inny stosunek do macierzyństwa, ja karmiłam ją regularnie, co trzy godziny, karmiłam ją półtora miesiąca, pamiętam, że to było coś, co mi się kojarzy bardzo źle. Inaczej to powiem, kiedy urodziła się Małgosia, wtedy miałam już 29 lat i to było coś fantastycznego. Taka maleńka spała ze mną w łóżku, karmienie na żądanie, przytulanie. A Ola zimny chów. Ma leżeć w kołysce, to w kołysce, jak czytałam książkę, to nie przychodziło mi do głowy, żeby ją przytulić. Nie wiem, czy to była kwestia tego, co czytałam, czy jakiegoś instynktu, który się dopiero potem obudził. Ale wiem, że to było moje prywatne walczenie. Co ciekawe, Ola jest dzieckiem chcianym, planowanym, a Małgosia była pójściem na żywioł. To mnie o tyle zaskoczyło, że chciałam tego dziecka, ale nie umiałam wykrzesać z siebie tego. Pamiętam to uczucie, jak wróciłam z nią ze szpitala i ta myśl, że ja już zawsze będę z nią związana i to mi się negatywnie kojarzyło.
Relacja Marty dowodzi, że fakt, czy ciąża była zaplanowana, czy też nie, nie musi mieć wpływu na pozytywne lub negatywne emocje związane z rodzicielstwem. Iwona, mimo że nie planowała ciąży, macierzyństwo opisuje jako przyjemne przeżycie: