4506812896

4506812896



St- «


GŁOS ROBOTNICZY


Nr. 137


LITERATURA i ŻYCIE

Zofia neiersauia

Dobiegała dwunasta 1 ranni bądt jut spali bądź x trudem 1 udięlcą statali tlę wślizgnąć w son gdy w piwnicznym korytarz . s którego były wejścia do mieszkanek zajętych na szpital powstał przyciszony ruch. Męskie kroki usiłowały stapać |ak najciszej, a głosy wydawały stłumione krótkie rozkazy

—    Nie tak! Odwrócić, zęby głowa na przód!

—    Podtrzymać tam wyżej. bo przez drzwi nie wejdzie!

—    Teras prosto do drugiej sali. Tam Jest leszcze wolno łóżko.

Sicstra ostrożnie wstała i wysila do przód pokoiku. Natknęła «i«i na Jut wnoszonego rannego. Był widocznie dętki, bo dźwigali go y/szyscy cztore) noszowi. Pobiegła do wolnego łóżka odrzuciła kołdrę, wstrząsnęła poduszkę I czekała. Noszowi po:tawlli chorego nr podłodze i naradzali się chwilę Jck go przenieść. Wroszcle wysoki tęgi Carze-pan nachylił eię nad nim:

—    Nloch pan mocno obejmi* mnie ta szyję. V/7 dwaj wsućcie ręce głęboko pod piecu ! biodra, trzeci niech trzyma nogi. Rasom go wtedy podnfosiemy. siostra wysunie nosze i położymy pana na lóiku.

Na mocnym karku noscowogo splotły się dwie duże spracowane ręoo o czarnych paznogclach.

—    Tylko oatiożnlol Na miłość boska o* strotrde! OJ. oj. ostrożnie!

Uniesiony wspólnymi siłami chory spoczął na posłaniu.

—    Ależ chłop z pana! — o' ii wioizchom dłoni czoło Jeden z ncszo*ych. — At się spociłem. No. nie krzyczy pan? Powno aż tu siostra słyszała co się działo na operacyjnej?

Długa zapadnięta twarz pokryta szatą szczeciną nioogolonego zarostu zwróciła się do mówiącego. Na poduszce letały kosmyki pozłepianych siwych włosów, białe wąsy porustały się. gdy wybiegła z pod nich Jękliwa skarga:

—    Dobrze panu mówićf Zęby tak botalo pana. także by pan krzyczał!

—    Panie, gorszo tu sq rany ł większe rob! się cporacje. ało pan dziadziuś widać rozba-łamucony! — zrobił dobroduszną uwagę noszowy. — Nawe! narkoza nie była potrzebna i doktorzy wyjęli odłamek pod miojsco-wym rnlocsułenlem.

Siwo brwi zmarszczyły sie ponad głębokimi dołami oczu. Było w nich tyle wymówki. że siostra czym prędze) zmieniła temat.

—    Kartka Jest?

—    Jost.

Spojrzała na zapisany świstek: Narcyz Sl-korok. odłamok fzrapnela w lewej łydce, rana powierzchowna.

Noszowi odoscli.

—    Chyba będzie pan teraz spoC — pochyliła się nad chorym. — Przykryję pana kołdrą, bo po ten koc z operacyjnej przyjdą.

Zdojmowała go powoli, ale ranny aż krzyk nął:

—    Oztroiniol Niech siostra tak przocłe nie szarpłoł

Był w rozchełstanej koszuli 1 czarnych roboczych spodniach, przy których lewą noga-wicę rozcięto aż do kolana. Gruba poducha opatrunku zniekształcała nogę podobną do beczułki.

—    Dlaczego tyło waty? — zdziwiła się eloiua. patrząc na brudne stopy o stwardniałych podoazwach i irogowaciałych pa-zcag ciach.

—    Poprosiłem doktorów, toby dali dużo. bo nscże krew przeleci. I toby było młętko. OooJ. Jak boli. Jak boiil — odwrócił się do ściany.

—    To niedługo przejdzie. — pocieszyła go odgarniając mu włosy z czoła. — Prsoci?ż nlo Jest pan ciężko ranny.

—    Nie ciężko? — skierował na nią obrażony spojrzenie. — LeploJ nie gadałaby siostra Jak nic nie wio!

Umilkła. Więc to znów laki który wszystko wie lepiej. W ciągu tych długich tygodni nauczyła się rozróżniać typy chorych. Wiedziała Już dobrze kto czeka na słowo otuchy, nawet żartu; kogo coś boli na prawdę, a kto przez pryzmat niecierpliwości wyolbrzymia swo cierpienie; kto chce. lby go z nim zostawić tam na sam. aby *e mógł w samotności zwalczać, a koniu trzeba pomóc zachętą, współczuciem lub zbagatelizowaniem sprawy Niektórzy nie dorastali do

miary spadłego na nich clorplenla ł bezsensownie szamotali się z nim zmuszani wciąż od nowa do poddawania tlę l ulegania; inni zapiekali się w goryczy, złości l zniecierpliwi lu, milczeli ł wodzili dokoła gniewnym rozdrażnionym spojrzeniom, a każde ich słowo było dla otoczonla smagnięciem ironii lub dokuczaniem. Ci byli najbardziej wymagający. ostrzy w wyrażeniach, U« io* wolenl ze wszystkiego I doprowadzali pielęgniarki do żlo ukrywane] niechęci

Otuliła go więc bez słowa i poszła do innych chorych Większość Mo spała, r budzona wnoszeniem rannego. „Kskżak" chory na zapalenie płuc, oparty wysoko o poduszki oddycha1 szybko i płytko jak zgoniony pies. Dała mu pić I poprawiła osunięto bandaże na piersiach. Obok niogo mamrotał coś do siebie w malignie Ignaś, mały łącznik z A. L-u. Przy wyjściu z kanału dostał postrzał w głowę. Sądząc, że nlo żyje, Niemcy poszli dalej. a gdy ulicę odbito, patrol sanitarny przyniósł chłopca do szpitala. Kuli nie można było wyjąć i chory konc> na Tapałenle mózgu. Pod oknem leżał * nogami na wyciągu porucznik ,.Zak#* a A. K.. do którego całymi dniami schodzili się podkornondni. Polarna -o nog Jakoś mu słatanc, nlo wiedział, że będzto kaleką. „Bolek" ze szczelnie zawiązaną twara. bo miał oczy wypalone, sta nowil zagadkę ponieważ nie było wiadomo czy śpi. czy też czuwa; nie odzywa’ się prawie wcale. Rodziców l siostry Niemcy zagnali s innymi mioszkaćcami dotrą do garażu I żywcem spalili. Od czasu do czasu ręco chłopca, epoczywające równo po cibyd *óch stronach chudego ciała, zaciskały się i Jęk rozchylał wąskie usta: widocznie coś go bolało.

Oddzielony od niego krzesłem wsławionym między .Ipzka leżał pan Zbigniew, bu-

straszliwa rana nlo chciała sle goić: łydki w ogól* nlo mlaL a ciało dookoła rozkładało •10 l cuchagto etodkawo-mdlym przenikliwym odorom. Odgrodzono szalą leżały dało] hlwio kobłoty: „Ewa", żandarm potowy, mocna 1 krzepka dzlowczyna o łacnych sio'nlołych brwiach, I cicha alaba osoba, pani Irona, z aroputowanq ał po ramio prawą teką, olla-ra walącego sio domu.

—    Nic panu nlo potrzeba, Edmundzie? — epylaia go szeptem.

—    Nlo. dziękuję. Ale co ło bodzie z siostrą? Jul trzecia noc dyżuru. Tak nie można.

—    Jożell trzeba — to można — uśmiechnęła iłg. — Moje dziewczęta ledwo zipią — przecież to panienki po szesnaście lotl — niech biedactwa pośplą, bo jeszcze ale wiadomo co Je czeka.

Mówiła pogodnie, ale czulą ro zmoczenia i niewyspania lekki zawrót głowy. Przypominało to stan upojenia winem w dobrym towarzystwie 1 na miłej zabawie. Wzruszyła ramionami na samo wspomnienie tamtych czasów. Chyba o r.lch kiedyż czytała, a może lej sio śniły... Nlo potrafiłaby dziś wywołać nawet odblasku ówczesnych nastrojów. Dlaczego przyszły Jej teras na myśl t otworzyły wejiclo do spraw, które chyba nigdy nie miały mtejsca? Ukazał sio kąt pod lampą z Jedwabnym abażurom... Saga Forsytów (trzoba |q Inaczej oprawićl)... wysoka postać moża._ biały kłąb Mislowego ciała zwinięty na czerwieni dywanu... równo ułożono skibki chleba. przykrywające jedna drugą do połowy.... lakierowane drzwi do pokoju zyna... — Mamol — Wzdrygnęła sio I olw-* tryle oczy. Czyżby »a»n,ła? Na stojąco Lo-owo oparta błoi eta o potocz łóżka? — Mn-tr.c’ — Tu wołał nr.- < rający IgnaA.

C'i ho pjzemk«4*a miedzy zasypiałbym; łAżl c mi.

—    Ostrożnie! — wbił sio nagle w ciszo zirytowany głos. — Czy pani nie umie chodzić ostrożnie? Aż sle wszystko trzosie!

Szybko odwróciła sio do niego:

—    Tak nio można, panlo Sikorek! Tu jest szpital t chorzy śpią. Knyczoć nie wolno. — rsokla spokojnie ale z naciskiem.

—    A pani niech mnie nie uczył Ja łakich Jak pani wychowałem Irzy. Za stary jesiem, eby mnie uczyli.

—    Mimo to proszę, żeby *lo pan .spoko'!.

Niech pan spojrzy: wszyscy sle pobudzili.

—    To znowu zasną. Może mam z radości śpiewać czy Jak?

Na poryteriach cierpliwości wstawało znlo cłetpllwienle, ale Je trzyma'a na wodzy.

—    Niech pani zmieni opatrunek! Pieczel

—    Toraz nie mogę. Jutro.

—    Nie Jutro, tylko zarazi — krzyknął patrząc na nią zo złością. JCsletak" odwricll do niego papierową twarz o rozpalonych o-czach:

—    W nocy opatrunków nie robi st«j — wy-chrapia! z trudem. — Niech pan śpi i da Innym spać.

Stary przycichł mamrocząc coś do siebie ped nosem. Siostra usiadła przy slołil , na któr/m karbidówka osłonięta była z- wssyst-kich stron poroztwłeranym! książkc mL Twarze chorych biolaty w pólmr-ku.

Warczały kołujące rad miastem samoloty.. Niby sepy. upatru|qce ter. krążyły wyszukując cel l nagle spadały, sp-dały niemal pionowo, prawie nad demami upuszczały swo potworne jaja, l natychmiast wzbijały si« w odlocie Pozostawiały po sobie rozdzierający huk wybuchu, słupy ognia 1 dymu, łomot i trzask walących sle murów.— Chyba zasnę — pomyślała siostra — trzeba chodzić. — Zajrzała do przyległego p oju. Chorzy spali lub leżeli z *xc ->ko otwartymi oczami. Zaduch brudu, ludzkich odchodów, ropy 1 krw! aż dławił. Oiworzyła drzwi od sieni chcąc tiochg przewietrzyć.

—    Co sle tu dzieje? Przeciągi Zamknąć drzwtl — rozległ zło natychmiast głos starego. — Czego pani sle wietrzy? Zaraz zamknąć!

Spiesznie do niego wróciła. Nr<- mogła )ui sle opanować.

—    Jeżeli pan Jeszczo raz odezwie sle. za-Wpiera .noszą w/pb ł wystawie pana na korytarz. Jak sle pan zachowuje? Proste byó alchol

—    Doprawdy. — odezwał sle półgłosem z pod pieca Edmund. — Jeżeli wszyscy będziemy tak siostrę dręczyli, to zrobi sle tu piekło.

Sikorek odwrócił sio do niego, popatrzał na jego moczeńiką pozycje 1 kredewą twarz, chrząknął 1 umilkł. Ale z rana zaczęło złe o* początku. Dokuczał siostrze, maltretował pielęgniarki, dogryzał chorym. 1 tak już pozostało. Rana jogi była tak powiorzetowna. żo pc paru dniach jut sie goiła. a'e Sikorek wymagał. aby go traktowano jak ciężko chorego. Nie pozwalał przejśó obok swego łóżka, bo podłoga sie trze sle, nie wolno było poprawić poduszki leżącemu obok, bo można-by potrącić jogo. Sikorka; on pierwszy po-winien dostawać obiad i w ogóle ilaczego szpital ma tylko jęczmienna kaszel Przeciąg szkodzi mu. a w tym zaduchu mełna skonać. On jest ogrodnikiem 1 przyzwyczaił sle do dobrego powletrzal

Pielęgniarki znienawidziły go. siostra ©-mijała, a chorzy nie lubili l przezwali „strasznym dzlafluniom".

—    Chciałbym szybciej wyzdrowieć, żoby nie słyszeć Jego gadania, — zwlorzal sie pan Edmund swemu sąsiadowi. — Ale dokąd stąd pójść? Z mojego laboratorium powno nie ma śladu i trzeba bidzie gdzieś kiedyś Instalować Sie od początku. A może przyjąć asystenturę na politechnice, albo w nłworsyte-clo? — namyślał sie półgłosem.

—    Pan ma dobry lach, — wzdychał pan Zbigniew, buchalter. — Chemia *o przecież złota żyła. Ale zanim odbuduje sie handel I przemysł, żebym mógł dostać posadę, upłyną lata. A jak sle pan w ogóle cnijo?

Ciemna głowa zakolysala sie na poduszce.

—    Mam takie bóle w całym reku. że mi palce drętwieją. Ale co tu Jelri pomogą? Naj-gorsto to odlożyny.

—    O tak, to boli strasznie. Nacierają mnie <Jwa taty dziennie wodą z oclem, ale otworzyły sle rany. Mój Hożo. za co to wseystkol

—    Za co? Chyba chce pan spytać „po co?" — a na to odpowie czas. Nie ma plonu boz posiewu.

—    Ech, czasem sieje sle na "orze.

—    Jeżeli rolnik wie. te lo ugór, wtedy

nie sieje.    -—    J

—    No właśnie.

—    Wlec dlaczego pan poszedł? Myśli pan, że to ugór?

—    Jak to „dlaczego"? Za kraj. A od my ślenla I rozpoznawania są Inni. Ja nie Jestem politykiem tylko żołnierzem. A!e._ czasem przychodzą takie zte myśli 1 wtedy czło-wlok pyta sam siebie „za co laka kata spadła na nas"?

—    Pon wierzy w grzech l karę?

—    Naturalnie. Przocleż tego uczy nas koi śclół. Ais gdy patrzę na swoje życie, to wla. iciwli niczego takiego złego w nim nie -ri« dze- 2ylo sle przyzwoicie, chodziło do kościoła ł uczciwie wychowywało dzieci. Miało sle dom. rodzinę 1 prace- Były zmartwiania 1 kłopoty, ale co lo znaczy wobec lego nieszczęścial A jodnak |aklś grzech musiał w tym byó. bo skąd ta kara. Jak pan myśli?

_ joteli Jest pan człowiekiem wierzącym, to powinien pan mleć przekonanie, te jest w reku Boga. — uchylił pytanie Edmund.

—    A właśnie, właśnlel — ożywił sle P®» Zbigniew. — Sam nie wiem do kogo, ale mam tal. łe ml taklo myśli do głowy przychodzą... Przecież Bóg Jest litościwy jak na* uczono. Gdyby w to nlo wierzyć, wszystko nie miałoby sensu.

Chomik blado sle uśmiechnął.

—    Drogi nanio, niech sle pan pocieszy: wszędzie I we wszystkim |*it sens I logika, tylko my tych związków ale widzimy albo odkrywamy je później. Każdy laki t czegoś wypływa I jest albo wynikiem ostatecznym. a'bo ptzojśdowym do ntsgo ogniwem. Jeżeli wlec spyta pan: skąd to wszystko? — możemy wówczas dyskutować, ale „za co"? Nie ma tu momentu zaczepiającego o cokolwiek! Wynik jost skutkiem logicznej kolejności rzeczy. a pytanie „za co" to nasza dociekliwość, często absurdalna.

—    Niezupełnie rozumiem. — przyznał sl« x westchnieniem Zbigniew.

—    Dam panu przykład. Wyświadcza pan komuś przysługę, ® on panu odpłaca niewdzięcznością. Czy bedzie pan miał odpowiedź na pytanie „za co"? Nie. najwyżej żal I nlosmak. Ale gdy pan odkryje motywy postępowania owego osobnika, postara sle spój rzoć na nie obtekytwnle I uprzytomal sobie drogi związku miedzy (aktem oddania przez pana przysługi a odpłatą owego niewdzięcznika, przekona sle pan. że nie mogło byó inaczej, bo poBtąpil on w ten sposób powodowany przesłankami, których nie znał dotąd nie tylko pan ale czasem 1 on sam.

Buchalter saslanawlal sle przez dłuższa chwile-

—    Jeżeli chodzi o Nlomców, lo właściwie wszystko Jedno.

—    Jak to?    «

—    Według pana, postępowanie Ich musi sle na ntch zemścić chociaż nie znamy Jeszcze wszystkich ogniw w tym łańcuchu logicznej konieczności, a według mnie po pro-etu ukarze ich Pan Bóg.

Chomik widocznie pomsty! sie niezręcznie. bo aż syknął. Zamknął oczy zmęczony I umilkł. Często wiedli takie dysputy mówtąa odmionnyml Jeżykami 1 w cdmionnych płaszczyznach. Przerywał je zawsze Edmund, co niekiedy gnlowalo pana 7.b,'gniewa, ale tłumaczył sobie, że towarsysz Jest wyczerpany.

„Strasznego dziadunia" rozmowy te Iry-towaly.

—    O. zara widać uczono osobył — Ironizował. — A po mojemu, nie myśleć tak mądrze, lyll s robić co akurat potrzeba t już. Gadanie nic nie warte, a pan to jut zupełnie słuchać nie można. — dogadywał Ed-mundowl zaczepnie.

Leżał x tydzień, gdy granat zdomMnwa! oddział siostry Jóseitny. Większość domu była jut ruina. Kilka kiatsk schodowych zawalonych było zupełnie, ołicyny -paliły sic de połowy, podwórze zasypały - liamy murów, szkło, pogięto żelastwo, obdarte balusltndy balkonów, płaty dachów I szczątki mebli wy-rzucanych z płonących mieszkań. Przejście do sali operacylnej mieszcząeo| sio na drogim końcu domu stało sio karkołomną sztuką, a noszowi dokonywali cudów obchodząc doły, wyrwy, zwaliska I nasypy. P'wnicaml, któro od dawna Już poprzobłjano. aby można było przejść dom dookoła, nikt nlo odważyłby sio chodzić.

Dalszy ciąg na str. 5-eJ.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
GŁOS ROBOTNICZY Nr. 133 GŁOS ROBOTNICZY Nr. 133 Reakcie spotka zawód Stare i nowe tendencje w polity
Słf 9 GLOS ROBOTNICZY Nr. 137 b) przemysł powyżej 25 Kw mocy rozrach. Dla zakładów nie dosfarczajqcy
Nr. ^37 GŁOS ROBOTNICZY 5tr. 3Kredyty dajmy biednym
V)CTORlASj>. zoo. St-orn 1 1
14 I Pomysłodajnia dobrych praktyki    Głos Nauczycielski I nr 49 I 7 grudnia 2016 I
PLAN ZAJĘĆ - IŚ, ZWUŚiO, I STOPNIA, ST. STACJONARNE Załącznik nr 2 do ZW 1/2007 PLAN STUDIÓW KIERUNE
PROGRAM ZAJĘĆ - IŚ, ZWUŚiZO, I STOPIEŃ, ST. STACJONARNE Załącznik nr 1 do ZW 1/2007 PROGRAM
10 GŁOS LEKARZY" Nr. 8 Konkurs. Zarząd miejskiej Kasy dla chorych w Krakowie rozpisuje niniejsz
6 GŁOS LEKARZY Nr. 8 wic z 40 kor. — Prof. Korczyński 10 kor. — Dr. Bory* s i ew i c z 10 kor. 20 ha
8 GŁOS LEKARZY Nr. 8 bez wyjątku fabrykach, pracowniach, biurach etc. bezpłatnej pomocy lekarskiej d
74293 skanowanie0223 PSALM POKUTNY Tekst na podstawie: ,,Głos” 1900, nr 17. WIECZÓR CHORYCH. PSALMOD
ScanImage04 (6) { 24(4 “T~ <3 ,47 £1 «nr W (ip<oj ) r ^2 40 m) z ć( A Tt-KZK  /j ^Hi^
18553 ScanImage04 (6) { 24(4 “T~ <3 ,47 £1 «nr W (ip<oj ) r ^2 40 m) z ć( A Tt-KZK  /j ^H
Chemia • laboratorium Geologia I rok, st. licencjackie ćwiczenia nr 8REAKCJE UTLENIANIA I REDUKCJIWS
Chemia • laboratorium Geologia I rok, st. licencjackie ćwiczenia nr 8 kwasy, zasady, sole,
Chemia - laboratorium Geologia I rok, st. licencjackie ćwiczenia nr 8 Dobór współczynników
Chemia - laboratorium Geologia I rok, st. licencjackie ćwiczenia nr 8 5U4* - loe = sil6* co po

więcej podobnych podstron