Minął maj, jak zawsze sympatyczny miesiąc dla bibliotek. Dyplomy, nieco gotówki. Medale, odznaczenia, potok pochwał ze strony władz i organizacji, snucie wspomnień, wśród których wypowiadający je ze łzami w oczach przytaczali chwile spędzone w bibliotekach. Kateringi, niektóre bardzo profesjonalne (szczyt sznytu - smalec ze skwarkami i kromka razowego chleba), inne uboższe, ale zawsze z kieliszkiem cienkiego wina. Minęły letnie urlopy z pogodą zróżnicowaną jak to w naszym kraju, chyba że udało nam się być naprawdę daleko, gdzie upał jest zagwarantowany, a walki plemienne lub po prostu o zwykłą demokrację akurat się nie toczą.
Znów jesteśmy za ladami, biurkami, wśród gadżetów multicentrów. My - kobiety, mężczyźni to rodzaj błędu statystycznego w zbiorowości bibliotekarskiej. W mediach z różnym natężeniem przewala się dyskusja na temat gender, czyli „sumy cech osobowości, zachowań, stereotypów i ról płciowych przyjmowanych przez kobiety i mężczyzn w ramach danej kultury w drodze socjalizacji, nie wynikających bezpośrednio z biologicznych różnic w budowie ciała pomiędzy płciami, czyli dymorfizmu płciowego”-jak chce nasz cybernetyczny Larousse - Wikipedia. Dalej Wiki podpiera się
9
autorytetami: „Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) definiuje gender jako stworzone przez społeczeństwo role, zachowania, aktywności i atrybuty, jakie dane społeczeństwo uznaje za odpowiednie dla mężczyzn i kobiet”. Jak to się stało, że dawniej w bibliotekach krzątali się poważni naukowcy - mężczyźni w surdutach, potem już tylko w fartuchach, w binoklach, a po latach doszliśmy do wielkich wysiłków, aby zmienić tak zwany stereotyp postrzegania wydawczyń książek - kobiet. Wedle WHO to społeczeństwo narzuciło z jakichś powodów kobietom obowiązek bycia bibliotekarkami. Czy tylko dlatego, że zawód od zawsze był słabo płatny, czy większa cierpliwość kobiet okazała się decydująca w wykonywaniu tysięcy nudnych procedur związanych z zasiewem (opracowaniem) plewieniem (melioracja) i ogólnym utrzymaniem w owocnym porządku zagonów literatury? Może dlatego, że kobiety lubią spokój i uregulowany tryb życia, który wydawał się być związany z pracą w bibliotece, mężczyźni to raczej pieniacze i awanturnicy?
Kto jeszcze ma chęć i czas na śledzenie aktualnych polemik wie dobrze, ze mężczyźni jak stado pożytecznych (jeszcze) i coraz bardziej bezbronnych stworów są otaczani przez coraz agresywniejsze kobiety. Nie sprawdzają się w alkowach, tracą męską tożsamość, nie są już autorytetami dla swoich dzieci. Obserwuje się przy tym, że już dziewczynki wykazują więcej agresywności, a nawet okrucieństwa w stosunku do swoich rówieśników. Jeszcze ciut, ciut, a społeczeństwo zagoni między regały niemęskich mężczyzn. Po prostu społeczeństwo złożone ze zdecydowanych, dominujących kobiet uzna, że mężczyźni bardziej teraz subtelni, niezdecydowani i zadawalający się byle czym uzna, że ich miejsce w zawodach, w których konkurencyjność mniejsza, więc i niżej opłacana - czyli w marketach czytelniczych. Wypożyczanie książek poprzez terminale komputerowe jest łatwe i proste i zagonione tam hamletyczne osobniki męskie na pewno dadzą sobie radę.
Wtedy oczywiście diametralnie będzie musiała się zmienić literatura popularna i inaczej będą wyglądały rankingi bestsellerów księgarskich. Do lamusa odejdą pozycje w stylu Pięćdziesiąt twarzy Greya, czy też powieści o życiu wśród rozlewisk. Spoko. Rynek wydawniczy powęszy, powęszy i coś wymyśli.
Może się jednak wtedy zdarzyć, że biblioteki padną. Bo jeśli kobiety będą społecznie robiły coś innego, ważniejszego - kto będzie czytał książki?
Emeryk
43