Stojący w Gdańsku na Diugim Targu, przed Dworem Artusa, brązowy posąg Neptuna od 15 lat przygląda się barwnym korowodom ludowym, tworzonym przez uczestników dorocznych Festiwali Zespołów Folklorystycznych Polski Północnej.
Urodziny festiwalu nastąpiły w roku 1976. Organizatorzy Jarmarku Dominikańskiego, chcąc uatrakcyjnić doroczne świętowanie, postanowili zaprezentować podczas niego zespoły ludowe. Tak zrodził się Festiwal Zespołów Folklorystycznych Polski Północnej i Krajów Nadbałtyckich.
Moje związki z Wybrzeżem i Kaszubami datują się od urodzenia. Ulica Tatrzańska w Gdyni, gdzie do dzisiaj stoi przedwojenna kamienica czynszowa, to miejsce moich dziecięcych wspomnień, zabaw i morskich przygód. Wychowanie u babci na wsi w Kęblowie sprawiło, że poznałem obrzędy, zwyczaje, legendy, pieśni i gwarę kaszubską. Ta znajomość Kaszub, tu w Białymstoku, sprawiła, że wśród przyjaciół przydano mi pseudonim „Kaszub”.
Tak się składa, że mój życiorys losowo został podzielony między Kaszuby a Białostocczyznę. Efektem podwójnej jaźni stały się coroczne folklorystyczne kontakty dwóch regionów. Od poczęcia Festiwalu w Gdańsku organizuję ekipy białostockich folklorystów na spotkania z „Neptunem”. Wynikiem tych wizyt są sympatyczne przyjaźnie, wzajemne odwiedziny i nagrody.
W czasach, kiedy to główną nagrodę Festiwalu byiy „Bursztynowe Neptuny”, na Białostocczyznę przywiozły to trofeum „Kurpie Zielone” i „Narwianie” z Pogorzałk. Nagrody i wyróżnienia uzyskały także w Gdańsku: „Podlaskie Kukułki” z Bielska Podlaskiego, „Czarnowiacy” z Czarnej Wsi Kościelnej, „Mianka” z gminy Brańsk, Siemiatyckie „Słoneczniki”, „Klekociaki” z Bociek, „Kuleszanki” i „Kalinki” z „Kalinówki Kościelnej.
W czasie festiwalowych podróży zdarzały się różne przygody i znajomości. Z „Narwianami” mieliśmy nocować na Przymorzu w kwaterach prywatnych. Tuż przed rozlokowaniem pan Zenek, zwany Wojewodą, w imieniu zespołu przekazał mi decyzję następującej treści: „Proszę nas zawieźć na wieś, do stodoły lub stogu siana, bo nie chcemy nocować w kwaterach prywatnych. Chcemy być razem”. Ultimatum było doś*ć groźne. Zbliżała się noc. Moja i Antoniego Szałkowskiego perswazja oraz usilne przekonywanie naszej białostoczanki Matyldy Brzozowskiej, szefowej klubu „Morena”, o potrzebie odpoczynku przed atrakcjami festiwalowymi, przyniosło oczekiwany skutek. „Narwianie” rozeszli się po Przymorzu. O świcie spotykamy się przed autokarem. Zdziwienie moje nie ma granic — wszyscy „Narwianie” sprawiają wrażenie zadowolonych i co nieco zaspanych. Kluczem do wyjaśnienia zja-
11