3
Na starość z sentymentem wspominam Borysław. Dawniej jednak nie lubiłam swego rodzinnego miasta i marzyłam tylko o tym, żeby się z niego wyrwać, kojarząc go z wszystkimi moimi życiowymi niepowodzeniami. W Borysławiu przeżywałam smutki chorego, wątłego dziecka, cieplarnianej roślinki, pozbawionej radości zabaw z rówieśnikami, kompleksy podlotka, niewypierzonego „brzydkiego kaczątka” i rozczarowania pierwszej młodości, tragiczne sytuacje, życiowe pomyłki. Pamiętam letni dzień w czasie okupacji, kiedy wyjeżdżając do Lwowa, po raz ostatni zamykałam drzwi swego mieszkania, obiecując sobie solennie, że już nigdy tutaj nie wrócę. Niestety tak to już w życiu bywa, że nierozważne, pochopne życzenia spełniają się co do joty. Zapewne i moje myśli podsłuchał złośliwy, zły duch, gdyż nie danym mi było już nigdy powrócić do Borysławia.
Obiegowe powiedzenie, że „czas wszystko leczy” wprawdzie wydaje się banalne, ale zawiera dużo prawdy. Wspominanie na starość „dawnych dobrych czasów” ma swoje głębokie psychologiczne uzasadnienie. Jest wyrazem życiowego optymizmu, pozwalającego wymazać z pamięci przykre, złe wspomnienia i wierzyć, że nie wszystko zostało stracone, że życie miało jednak sens, gdyż były w nim jasne, radosne momenty. Nawiasem mówiąc nie rozumiem i szczerze współczuję pesymistom, wiecznym malkontentom stale rozpamiętującym swoje życiowe niepowodzenia i pomstującym na otaczający ich zły świat. Myślę, że są bardzo nieszczęśliwi.
Dzisiaj z perspektywy późniejszych dramatycznych wydarzeń i długich lat spędzonych w sowieckich miejscach odosobnienia - Borysław jawi mi się jak „raj utracony”, daleki świat, który odszedł bezpowrotnie, na zawsze zaginął.