9
i duże zdolności organizacyjne, lecz była również niezmiernie wytrwała i pracowita. W pensjonacie wszystko chodziło jak w zegarku, wszędzie panowały: ład, czystość i porządek, a walory osobiste mojej matki, uczciwość, miłe, pogodne usposobienie oraz umiejętność współżycia, zyskiwały jej szacunek i sympatię zarówno personelu jak i kuracjuszy.
„Marysia” przynosiła spore dochody, pomimo, że sezon w Truskawcu trwał krótko, tj. tylko od maja do końca września. Wkrótce również została zaliczona do najlepszych, pierwszej kategorii pensjonatów. Nigdy nie uskarżała się na brak kuracjuszy. Przeważnie byli to stali pensjonariusze, którzy już w zimie rezerwowali pokoje na lato. W szczycie sezonu tj. w lipcu i sierpniu „:Marysia” nie mogła pomieścić wszystkich gości i na ten okres matka zawsze wynajmowała dodatkowo sąsiednią willę. Nigdy nie bała się konkurencji. Nawet pod koniec lat trzydziestych, kiedy w Truskawcu zbudowano szereg pięknych, nowoczesnych willi, swoim standardem przewyższających stare, drewniane budynki naszego pensjonatu -„Marysia” stale utrzymywała swoją pozycję wśród najlepszych. Zawdzięczała to nie tylko doskonałemu wyżywieniu, sprawnej obsłudze i miłej, rodzinnej atmosferze, którą stworzyła moja matka, ale przede wszystkim temu, że wielu sławnych ludzi, głównie literatów wybrało ją sobie na miejsce wakacyjnych spotkań. Stałymi gośćmi „Marysi” byli: Wacław Sieroszewski z żoną, Maria Dąbrowska ze swoim wiernym towarzyszem życia Stanisławem Stempowskim, Juliusz Kaden-Bandrowski z żona i dwoma synami bliźniakami. Często przyjeżdżali również: Wacław Berent i Leopold Staff, a czasem spędzała tutaj urlop także Zofia Nałkowska. Wśród innych znanych osób zapamiętałam zaledwie kilka nazwisk, a mianowicie: ministra rolnictwa Poniatowskiego, hrabiego Potockiego i mecenasa Mieczysława Jarosza, znanego obrońcę więźniów politycznych w procesie brzeskim. Naturalnie sławni ludzie nie mogli zapewnić całego pensjonatu, ale ich nazwiska przyciągały jak magnes bogatych snobów, którzy uważali, że spędzenie urlopu w „Marysi”, w cieniu „wielkich”, należy do dobrego tonu.
„Marysia” okazała się również przysłowiową „ostatnią deską ratunku”, gdyż dzięki swoim dochodom dwukrotnie pomogła mojemu ojcu w przezwyciężeniu poważnych kłopotów finansowych, związanych z jego fabryką. Po raz pierwszy było to w okresie wielkiego kryzysu, a następnie w połowie lat trzydziestych, kiedy wspólnicy ojca nieoczekiwanie wycofali się z interesu, żądając zwrotu swoich udziałów. Później ojciec był bardzo zadowolony z tego, że pozbył się niewygodnych wspólników, gdyż dawało mu to wolną rękę w podejmowaniu decyzji. Jedynym wspólnikiem ojca - z niewielkim,
kilkuprocentowym udziałem - pozostał mój wuj Franciszek Meszaros, z którym współpraca
cAC L r > e. . ?'tO <\ t\ z, * c>\