S. H.: Z katolickiego uniwersytetu - na UMCS.
To dosyć istotna zmiana...
A.K.: Tak. To była decyzja niezwykle odważna. Jaki jest Lublin, każdy widzi, bo wystarczy prześledzić wyniki ostatnich wyborów. Jest to środowisko zdecydowanie prawicowe, od dawna raczej klerykalne i, jeżeli ktoś się decydował w 1949 roku przechodzić z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego na tzw. żul czyli żydowski uniwersytet lubelski - bo tak mówiono wtedy o UMCS - to musiało to być odważne. Więc proszę sobie wyobrazić, że Profesor, który był przed wojną adwokatem tu, w Lublinie, który był posłem na sejm, takim prorządowym posłem, katolik, czego się nigdy nie wypierał i zawsze był praktykującym katolikiem - podjął pracę właśnie na „żulu-tT.
W.W.: Sam mówił, że się panu Bogu nie naprzykrzał; mówił zawsze, ze pan Bóg i tak ma dużo zajęć, ale co niedzielę Profesor chodził do kościoła.
A.K.: Naturalnie. Chodził raz w tygodniu na mszę. Nie krył się z tym nigdy, a przecież to była postać w Lublinie znana. Lublin nie był tak duży jak dzisiaj. Podczas wojny w * •
1945 roku Lublin miał niecałe 80 tysięcy mieszkańców.
W 1949 r. mógł mieć sto, maksymalnie sto dziesięć tysięcy mieszkańców. Profesor musiał być znany. Lublin nie był takim wielkim konglomeratem jak dzisiaj, gdzie nikt nikogo nie zna. W czasach, kiedy ja jeszcze tu studiowałem, w latach ‘56-'61, to student Wydziału Prawa taki jak ja - powiedzmy sobie, że żywo zainteresowany i uczestniczący w swoim środowisku - to znał, przynajm niej z widzenia, wszystkich sędziów, znał ważniejszych adwokatów...
W. W.;... wszyscy chodzili do „Lublinianki” na kawę...
A.K... .i tam się wszystkich spotykało. Tam, w tym hotelu, gdzie dzisiaj jest recepcja na dole, to tam była pięk na kawiarnia w stylu wiedeńskim. Albo chodziło się do jeszcze innego miejsca, do „Regionalnej" przy ulicy Staszica. Zmierzam do tego, że Profesor był postacią na tyle znaną, że to był szok dla Lublina, że z KUL przeszedł „do żul u". To wymagało naprawdę dużej osobistej odwagi, odwagi człowieka tu zasiedziałego, o wyrobionej już o nim opinii. Halban postąpił tak samo, był również bardzo aktywny. Przyjaźnili się, chociaż Mazurkiewicz był piłsudczykiem, a Halban był narodowcem, skrajnym katolikiem, głęboko wierzącym...
W.W.: ...chociaż był Żydem z pochodzenia. Przodkowie jego nazywali się Blumenstock ...
A.K.: Obaj zdecydowali się na zmianę.
A.D.: KUL powinien, teoretycznie, bardziej odpowiadać Profesorowi. Był z nim bardziej związany ideowo, niż z UMCS-em. Czy, w takim razie, Jego decyzja mogła rodzić niechęć do Niego?
A.K.: Profesor Mazurkiewicz i, jak myślę, wszyscy profesorowie z tamtego czasu nie czuli do siebie niechęci... To była zupełnie inna klasa ludzi.
W.W.: Profesor Mazurkiewicz przeniósł na nasze pokolenie właśnie tę taką klasę - z jednej strony towarzyską, w jak najpiękniejszym znaczeniu tego wyrażenia; z drugiej strony - znaczenie wagi słowa; jak się już coś powiedziało, to tak należało zrobić. Zawsze, kiedy urzędowaliśmy w katedrze i profesor wychodził do domu, to pytał asystenta: „Co robisz, chłopaku, po
W środku PROFESOR, z prawej dr Janusz Wojciechowski i - jakże młody - Artur Korobowicz. dzisiaj także profesor. (Rok 1963).
Profesor Józef Mazurkiewicz w otoczeniu seminarzystów. Pierwszy z prawej - doc. dr Władysław Ćwik, pierwszy z lewej Wojciech Witkowski, jeszcze magister. (Lata siedemdziesiąte).
Od prawej: profesor Józef Mazurkiewicz, profesor Grzegorz Leopold Seidler i profesor Adam Wiliński. (Rok 1960).
Wiadomości Uniwersyteckie, grudzień 2000