* t TT. - GLOS POLSKI - 1923 r Nr. 50
r#>/<
TOMASZ WEHR
r*rl
V,
Przeloty! MAR T.
Tomaaz Srrhalski, buchalter mej była w domu! A nie zapomną Banku ekonomicznego, opuścił z sera!
oburzeniem czerwony ołówek. Geho zamknęły się drzwi od którym kontrolował co sobotę sieni, książkę wydatków swej żony i potarł z rozpaczą łysinę. j N* dworze mżył deszcz; nie
— Mam wrażenie, że jesteś nie- parasola. Ech -- temu ata-
apełna rozumu, rozumiesz? Tu —.rami. wypłowiałemu kdp-lwzO^W
— lu! — rozzłoszczony pukał o- ««<= «9 nic stanic.Drobne piórka na łówkiem w otwarty zeszyt, pokie-,™" z wachlarza anartej crofc? icrrowany czerwonymi kr>xhuni. Napcwno Tomasz spekulował, t.*-
— Zapomniałaś już rachować, ery niąc: się z nią, na spadek po dot-eo? Odką diet o 58 a 7 jest 64?-. cc. kl*ry z adła później inflacja — •\ to co? tramwaje — 80 groszy! a teraz mówi. te to jej szczęście. Przecież to oczywisty nonsens, je- * si<5 z oż«Qił« inafWij mogła-icli bilet kosztuje 18 groszy — £7 . sprzedawać zapałki na uiicyl arzccict suma musi być podrclo- SmljtóncL
na orzcz .18. cci za ptasi mózg!... | t naprzód. P^U-
n .. datiąc się od czasu do czaati w
O.urzony buchalter poprawił o- wył.!awtch .klopowych, ktiłary 1 liczył dalej. j 0 nJc mój pan;e! Nic ^ jęsX_
— A!c'teraz to już dopswdy czc tak źle! Gdyby tytko chciała *lrr: iłe m cierpliwość! Tu jest po- — dziesięciu mogłaby mieć za nie-•:ycja zbiorowa „różne" — ba- go jednego! Wogólc, głupia jest, że
‘ ieemie — trzy złote! To już po- dotrzymuje wierności temu nędz-* prosta zbrodnia! I nemu pantoflarzowi. Ileż to razy
. Młoda blondyna, stojąc* z dru-' “cf*Pia» W - ] to hic byłe kto— fi’=. sifiny stolic z trudem wstrzy- wytworni panowie!
mywała się od płaczu. To było do- N,«W*i|£k wc^ora,. Tak. był wyprą wdy nt* do zniesienia! Przeciąż sokV w ,fut”c łVT^on(^ u‘ nic wydawała ani grosza napróż- Pam °Ydnfj ło b>'la
no: dlaczegóż nic zawierzyć j? po- '* jego strony - ale... produ tefiUk Promnej sumyL Wyprostowała ,»ę
To jest tycie! Szerokie, wspaniałe życicl Młodość, piękność, złoto L.. miłość! „Los sprzyja odważnym" — mówi szatyn i śmieje się demonicznie, połyskując białymi zębami... Podczas wspaniałego balu na swym zamku ebee złowić Manolitę w swe sidła. Hrabia przeczuwa co się święci — zamierza zdemaskować oszusta — wtem, napad na samochód w ciemnym lesie! Strzały! — ..Gdy kocham, nic znam przeszkód!"
Obraz pochłania ją coraz więcej zapomina o przykrościach życia codziennego, ma uczucie, jakby dusza jej zrzuciła krępujące ją I kajdany...
J Była może ósma godzina. Jeszcze pięć aktów!
• • •
— Przepraszam panią uprzejraię — zgubiła pani torebkę!
Wzdrygnęła się. zawstydzona bierze z ręki sąsiada wytartą skórzaną torebkę, która wysunęła jej się podczas ostatniego aktu.
— Dziękuję — nieśmiało.—Nie zauważyłam — dziękuję panu.
On śmieje się.
Pochlebna krytyka dla filmu! Jednak z góry wiadomo, że piękny hrabia jest pewnie ty’ko lck-
tre ma rady! I ^-jeżdiaT Odradza ją na prawdll mówiąc, więcej mam sympatii dla
było poproełu wściekła. Czyż lewo; ale ona też odpłaca mu pię- l«*° odważnego chłopca, który polo poświęciła najpiękniejsze knem za nadobne — i to zm-!^"’* *ob5c 1 prwżądów i bierze swe lata lemu... durniów:, który ją wiązką! | życie lakiem, jakie ono jest w rzc-
teraz tyramzujc?
— Nie dziwiłbym
Nagle, na mokrym troluarzc ja- CZywiłtoici'
Mim o woli
słucha z zajęciem, życia, płynący z żywe
. ...» się wcale, kat ogromna czerwona plama. n , , ,
guybys. w łej rubryce ukrywała Ach tok — to przecież refleks rc- Goi*?7, *j u,*7 Jm"
•*W. w«h!lril kl.ray kina ,.K»l«lnnia"l Zwolniła Manol.l, wywolu-o
.maik, - ^lyJnin... |8los kl!o kroki pcayrtancla przód obrar- na bi.dn, raawycia,
•■lawa! .i, córa; wyi«Zy i <*tr„,- kami - .Samom Urzccko. wapót- T° ^ P,,l<”";
.a,-) - cukiernia i_ kino! Cry ia eremy dramal .poleeany w drie- pc?“"' tr?.’cm 0 *vc,u
wiem zresztą, na co ty wyrzucasz sięciu aktach!" Oczywiście film a- uC^eoncra: ....
mo;> dorrko rapracowane pienia- merykafcki - jakie ładne rdie-' Wyiwme to wyrwało ,«l a.,
dal Właśnie .iódm. - poerąf* ',r*w’e m«w,«d<,m,c-dop,ero te-
W małe, kobietce rósł bunt . u- pro^amu. A‘u zar^kaą^lc- Mj d ^ bardzo elegancki
pór. Gdyby tak módz rzucić mu w Tfl^zaotkanc P mężczyzna, wygojony, z czarną
warz wsz>fl.ko, ro ina na >*rcu! . perłą, w wytwornym krawacie je-,
Ja* z nią obchodzi? Gorzej.' Lecz me szła dalej. Tylko nie do dwabnym. (Czy lei perła praw-
•ak z jaką dziewką! Nigdy żadnej oomul Poprostu nie mogła!... Król- dz.wa?...) — Nie patrząc na nią.
rozrywki, najmniejszego kieszon- namysł — moment wahania — m6wi da!ęj >wym miękkim gło-
kowego — gdyhy szło po jego my- n « ««nia jak «ę to sUło, że scra.
• li to mogłaby chodzić w worku. P° chwili siedzi w miękkim fotelu i _ Tcn lai<jłk Mauricc posiada Jeżeli zas jeitczc wyglądała inko kina „Kaledonja". Włnsnrc gasną, to cr€tfo nłm lak często brakuje tako, znwdrięczała to swym zręcz- światła.- —odwagę odrzucenia wdanym
nym paluszkom 5 — wyprostowała' Z pierwszych obrazów nie zdaje momencie całej przeszłości i zoim-'ię roimowoli — jeszcze wcale tobie zupełnie sprawy. Mój Boże zgrabnej postaci, mimo trzydziestu — com ja zrobiła? Jakże będę się Ul skończonych I mogła Wyżłomaczyć z tego złotego
Ale czyż on widaUl to wszyst-!1 pisćdzicsiąt gror.zy? O policzc-ko? Czy ma on jwzeze w ogóle n,u PrzV' «•» innem mowy niemo, krew w żyłach, ten zasuszony nic- ?rzcaeż on zna na wylot wszyst-do!ęga? Tak. niedołęga! Stary niedołęga I
Powtarza to *.łowo kilkekrolnic
piegowatą!'1 fcWlĄmlS!: kŁriki 1 P"V»'om««o;.a.tyo. / nimo^ti-
kio cenyl Przy „trajuwajach" będzie można dobić parę groszy... Może przy towarze na załatanie podszewki przy żakiecie? Ale to
prowizowania nowego życia, ufając ślepo swej gwieżdzic szczęścia i miłości!
Nagle odwraca się do niej, ona zaś mimowoli tonie w głębokicm spojrzeniu dwojga pięknych, błyszczących oczu. uśmiechniętych zuchwale i zwycięsko.
Pozatem ma piękne zęby — i wogólc bardzo jest podobny do
U wyłfci*. szofer oSwletlonot wewnątrz, piękne; limuzyny przykłada rękę do czapki. „Pozwoli
pani..."
Poduszki kryte jasnym jedwabiem, przy oknach wazki kryszU* łowe. w nich żywe kwiaty... Potem bajecznie oświetlony pałac, cicha muzvka—purpurowe wino w przepięknych kielichach, wy-twornc towarzystwo, dyskretni kelnerzy, tańczące pary... Piękny sen. którego obrazy mieszają się w jej głowic, podczas, gdy w kika godzin później — idzie w deszczu kawałek drogi od rogu ulicy do doma.
Skrzypiąca brama o pękniętej szybie zapada za nią z trzaskiem po raz ostatni! Gdyż jutro, jutro zacznie się nowe życic.
, — Pojedziemy do Paryża! Tam wypoczniemy i będziemy bardzo szczęśliwi!
To nie był sen! Jeszcze czuję na ustach ostatni, gorący pocałunek przy pożegnaniu, zanim wysiadła z nula...
Był piękny i dumny — i bogaty! Co tam banknotów było w tym czerwonym portfelu!...
Chciała wyiąć kłucz z torebki. Przy blasku zapałki widzi dwie— trzy setki, które nieznacznie włożył do jej biedn?i torebki z imitowane; skóry. To nie by? sen... W następnej godzinie rozstrzygnie się wszystko!
Cicho otwiera drzwi. Uderza ją zaduch potraw' i dymu tytoniowego.. Czy też on...
• • •
Na broniowej ceracie odblask wiszącej lampy. Pokój jest pusty, w sypialnym jednak słychać kroki. Teraz otwierają się drzwi, zjawia się on. Tomasz, w zniszczonej za-rzutce letniej, która mu służy jako szlafrok — z pod niej widać związane białymi tasiemkami kalesony. na nogach ma olbrzymie pantofle zielone.
Wchodzi niepew-nie — oczy bez okularów mrugają, nic wygląda wcale zachwycająco.
— Godzina druga..,, skąd wracasz o tej norze? Gdzieś... ty była? — wykrztusza zgorączkowa-ny.
Ona wyprostowana opiera obie dłonie o stół i patrzy z góry na lego człowieka, który jest jej tak obcy. na tego tyrana, na tcgo.„ nicaołęgę.
„Obchodziłeś się ze mną niegodnie. traktowałeś mnie gorzej sługi. Więdłam tu i schłam przy tobie! Ale mam tego dosyć, rozumiesz, dosyć! Jestem młoda i mam
przed sobą całe życie! Opuszczam twój dom i Możesz sobie przecież przyjąć gospodynię!”
Osłupiał. Bezradnie podniósł ramiona. poczcm ciężko opadł na krzesło.
„Tybyś chciała... gospodynię?...**
„Będzie cię to kosztować jakieś trzydzieści złotych miesięcznic! Ale masz przecież stanowisko i nic wydajesz i tak całej swej pensji-Pocóż więc to skąpstwo, przy któ-rcm... dusza wysycha i... nic można sebie nawet sprawić nowego kostiumu?... Tę parę groszy iedwic starczy na kiepską strawę! W dodatku najmniejszej przyjemności, na marniejszego klejnotu... a mięso tylko raz na tydzień... I ten twój czerwony ołówek, a wieczne niezadowolenie — mam tego dosyć, słyszysz?".
Siada również i mechanicznie kawałkiem gazety ściera ze stołu popiół z papierosa.
„Ależ Milko, proszę cię!... („Milko" nie mówił nigdy! Zwykle przemawiał do niej: „Słuchaino’’ lub
..stara").- Jeżeli oszczędzałem, ło tylko dla ciebie!"
Ona śmieje się z goryczą. „Dla mnie! To dobre sobie! A cóż ja miałam z tego twojego sknerstwa? Pokaż mi. jeśli potrafisz!"
' W%tał ociętale. podszedł do bittr .ka l otworzył szufladę, z której ' wyjął zawinięta w papier pudełko. Kładzie je przed nią na stole. „Przecież jutro są twoje imieniny!"
Z niechęcią, lecz przecież ciekawa, odwija papier. Co to może być? Otwiera pudełko — „Ależ to zegarek na rękę!”
Tak bardzo życzyła sobie takiego zegarka! Był lo azczyt jej marzeń. Z niedowierzaniem obraca ‘zegarek... srebro pozłacane. Tego , się po nim doprawdy nie spodziewała. Czyżby ją przecież na swój sposób kochał? Z pod oka obserwuje nieszczęśliwego „tyrana", który, zupełnie złamany na ciele i duszy, osunął się wc fotel.
Mechanicznie zakłada na rękę czarną wstążeczkę i bawt się blaskiem zegarka. Na wieczku pudełka czyta firmę jubilera z przeciwka. Zna doskonale ceny. studiując jc często po wystawach. Zegarek kosztował napcwno trzydzieści do czterdziestu złotych... Powoli rozgląda się po pokoju...
Biekżmorka z gipsowymi biustami Mickiewicza i Kościuszki, mały kredens z zastawą do czarnej kawy, czerwona kanapa i dwa foteli — wszystko takie zgrabne i czy ste... Czyż ma to wszystko zosta
y.
zabrakło jej odwagi.-
— Żeby mi to było po raz ostatni... — zwyczajny refren, poezem świeża „tygodniówka"—34.75 zło-•ych pojawia się na broniowej ceracie stołu w „bawialnym".
Zgarnia papierki i drobne.
— Muszę jeszcze wyjść, kupić coś na wieczór!
Tomasz napycha już świeżą fajkę. W gruncie rzeczy, lę scenę
kasy...
Wtem zainteresował ją film: Bohaterka kupuje w Paryżu wyprą-wę ślubną. Manekiny defilują w przepysznych toaletach. „Manoli-U nic lubi długo wybierać” — objaśnia tekst na ekranie. Rzeczywiście — najpiękniejsze klejnoty u jubilera zgarnia obiema rękami. Ach Boże, ten naszyjnik periowyi Ma chyba z metr długości!... Manolitę kocha dwu młodych kaws
obrachunkową uważał za dosko-1lerów. Hrabia — wyrmukły blon-aah sposobność, by swój autory- dyn. doskonały sportowiec, wyj*ż-tet męża i doświadczonego ur~ę- dza z nią do lasku 3u!ońskiego. dnika .,zademonstrować ad ocu- Przystojny mężczyzna!... Ale len W - juk mawia zawsze nan dy- drugi — azatyn o przepięknych
rektor. Gdv milcząco podała mu ..Gazetę Wieczorną", zawołaj na nią fcizczc surowo:
— Żebyś mi punkt wpół do ó*-
zębach — to właściwie osławiony zbrodniarz, który, udając markiza, trwoni swe bogactwa, zebrane w i'ki* nieczysty sposób.
tego bronił tak gorąco!.-
żyrandol znów gaśnic. Manolitę opętał w zupełności piękny Mauricc. który tymczasem en pa&sant obrabował kasę bankową i znowu wydaje czeki w fantastycznej wy-sckoici. Tak. ma szeroki gest, ten Mauricc!...
Zdaje się, że westchnęła mimo-woli — czuje teraz jak mocna, gorąca ręka ściska jej dłoó i — poddaje się tej niezwykłej dla niei
pieszczocie.-
W końcu następnego aktu zjawia się faktycznie wyleczony z* swej rany hrabia.
— Jak *-ię pani zapatruje na
myśl ustąpienia teraz pola nj*^ błaganie tryumfującej moralności? Be terrz już nic czeka nas tu chyba nic ciekawegc-ł
$
i,
SJ
A