W 1947 roku oślepiam. Miało to związek z moją edukacją i z... Krakowem. Gimnazjum, do którego poszłam zaraz po wojnie, ukończyłam w przyśpieszonym tempie. Matka załatwiła mi prywatne korepetycje u kilku profesorów i po półtora roku zdałam eksternistycznie pozostałe, zaległe egzaminy w Kielcach, w gimnazjum pedagogicznym. I wtedy oświadczyłam, że w Jędrzejowie dłużej nie zostanę. Oczywiście, chcę się uczyć dalej, ale w Krakowie, w liceum plastycznym. Matka była przeciwna, bo nibyjak? Młoda dziewczyna sama w obcym mieście?! Zaczęło się piekło, nie chciałam ustąpić. Trwało to kilka tygodni, a po jednej z ostrzejszych sprzeczek dostałam wylewu. Oślepłam. Niewiele z tego pamiętam. Leżałam w łóżku parę dni, powoli odzyskiwałam wzrok, patrzyłam w sufit i słyszałam rozmowy mamy z bratem: - Histeryczka... udaje... jak nie może płaczem, to krzykiem, a teraz udaje, że oślepła! Na szczęście sprowadzony na konsultacje przez matkę znajomy lekarz powiedział: - Nie martw się, nie rozpaczaj, będziesz w tym Krakowie. Potem zamknął się w jadalni na rozmowę z matką. I matka zgodziła się.
Wzrok powrócił mi po tygodniu czy też dwóch. Wyzdrowiałam! Niestety, było już za późno na liceum plastyczne, ponieważ zapisy odbyły się pod koniec czerwca, a był już sierpień. Ogarnęło mnie przerażenie. Co mam robić?! - myślałam w panice. Pobiegłam do inspektoratu oświaty w Krakowie.
43