Antoni CxerhntM>
Amerykańska matematyka
Pnekrem jedną lictbę
Polem jeszcze kilk/i
/ powstaje ogólna guma tia-szr.j pomocy dla Europy.
Nareszcie, cywilizowany kraj na horyzoncie.
0 CZŁOWIEKU
Spytano szefa lagru na sądowej sali: „Czegoócie żywcem ludzi do grobu rzucali?" A ten skruszony rzuci} przed sędziowską togę-„Bo ja człowieka zabić nie umiem, nie mogę!"
ZABAWA PLAGIATORA
Siedzę sobie czasem w bibliotecznej ciszy
1 czytam swoje wiersze nim je sam napiszę.
O PROFILU POETY
Jaki profil poety? Przeczytaj poema.
Usta słodkie, nos świetny, ale czoła nie ma.
O FRASZCE
Jeśli kogoś fraszką raz ugodzę celnie,
To go w pół zabiję, w pół unieśmiertelnię.
Idź baw *if Jasiu, zawołam cic kiedy ojciec sie zatme.
Sztych szkoły Holenderskiej.
ŚWATOPELK KARPIŃSKI
O ŁGARZU
Maskarada po amerykańsku.
Przet rynek Idol© przodow-nlk poHoJl Ocmmirlow, w no Wym płaszczu z zawiniątkiem w ręku. /.■» nim kroczy rudy posterunkowy niosąc sito. p0
brzegi napełnione skonftiko-wan>m agrestem... Cicho naokoło., Nu rynku ani żywe. duszy. Rozwarte drzwi sklc-pów ł szynków spoglądają na iłwiat Boży. Jak zgłodniałe paszcze, nawet żebraków nie ma kolo nich.
— To ty będziesz kąsać, przeklęty! — słyszy nasię Oczumlelow. Trzymane go Teraz, nie wolno kąsać A.,a:
Słychać skowyczeni* psa. Oczamiełow ogląda »lę i widzi, że ze składu drzewa kup ca Pirrztigina, skacząc na trzech łapach i oglądając się, pędzi pies. 7a nim goni rrło wiek w kretonowej, kroehma innej i rozpiętej kamizelce. Biegnie z* nim. pochyla się ku przodowi, pnda | łapie psa *a tylne nogL Znowu daje się słyszeć skowyczenłe I okrzyki: ■— ..ŁapaJ" — Z« sklepów wy suwają *łę zaspane twarze • wkrótce kolo składu drzewa. Jak wyrosły x po<l ziemi, rblr ra się tłum.
— Coś Jakby nieporządek.
Wasza Wici możność — mówi posterunkowy. Oczumidow ro bl jutl obrotu w lewo i kieru je się w stronę tłumu- Widzi, że u nunydh wrót skVdu atol wyżej wspomniany rzlo-wiek w roz-plętej kamizelce 1 podniósłszy do góry prawą rę kę. pokazuje tłumowi skrwawiony iwie". Na Jego wpółpl-janej twarzy Jakby kto wypi *il: — ,,.»uż |a clę obronię,
■telmoł" — a sam palec wy-, gląda Jak azżandar rwyd'ę-atwa. W człowieku tym Oczu widów poznaje Jubilera Chriu kina. W środku tłumu, rozkraczywszy przedni© nosi i drżąc n.i całym ciele, siedzi na ziemi sprawna skandalu, biały, młody chart z za ostrze ną mordą 1 żółtą plamą na plecach. Jeno łzawiące ślę o-czy wyrażają ból 1 przerażenie.
— 7. jakiej przyczyny to wszystko — zapytuje Oczu-ndfłnw wciskając »lę w tłum. Co wy tu robicie? Po ro ten palec? Kto krzyczał?
— Idę sobie. Wasza Wysokość. nikogo nie zaczepiam... zaczyna Chriukłn. kaszląc w kułak — z M*lricm Miliczem wedle drzewa, a wiem nacie, trn podlec, id stąd. nt zowąd, cap za palec... Jestem za przeproszeniem człowiek pracujący... Robotę mam dro bną. Niech mj trTaz zapłacą, bo ja tym palcem może przez tvd/icń nic będę mógł ru-WHĆ...
Tezo w prawie nic ma. *c by znosić od byle stworzenia,. Jeżeli każdy będzie kąsał, to lepiej nic żyć na śwle-c'e.
— Hm!... Dóbr*©,, — mówi Ootumlełow. surowo kaszląc i marszcząc brwi. Dobrze-.. Czyj lo pie-s? Ja tego ni© da ruję. Ja wam pokażę, co to znaczy tak rozpuszczać psy! Czas nareszcie zwrócić uwagę tym, korzy nte chcą idę stosować do przepisów. Jak na niego łajdaka, karę nałożę, to roboczy co znaczy pies i inny przyblędny zwierz- Ja go nauczę!,. Jełdyrln — zwraca się przodownik do posterunkowego — dowiedz się. czy) to pies i pbz protokół- A p*a irzeba zgładzić! Bezzwłocznie Na pewno wściekły..-Czyj to pies. pytań »łę?
— To. zdaje się. generała Zygaiowa — mówi ktoś z Hu mu-
— Generała fcygalowa. Hm., Jeldyrln, zdrjni ze mnie pallo,. Strasznie górą-
Ostatni trening mistrza ły-żwuirskicgo przed końcem sezonu.
co. Zapewne na deszcz Tego tylko nie rozumiem jak ten pies mócł rlobie ugryźć. — Zwraca *lę Ocaumicłow do Chriuklna. Czyż on może dosięgnąć do palca. On Jrsi ma ł.v, a x ciebie — ot taki drab. Prawdopodobni© skaleczyłeś aohie palec o gwódżdi. a potem przyszła r| myśl do głowy, żeby zarobić na tym Interesie. Cwany Jesteś! Znam was. czorty Jedne!
— On co. proszę WiLszeJ Wysokoicl, i>apiero5cm w mordę dla żartu, a ten nie głupi — cap go... Niemądry człowiek Wasza Wysokość.
— l.żr.v Jednooki! Nie widziałeś, więc er.ego łżesz. Je co Wysokość człowiek uczony • pojmuje kiedy kt0 kłamie, a kiedy kto wedle sumienia Jak przed Panem Bogiem,. A |eżcl| kłamię, lo niech sędzia grodzki rozstrzygnie, li niego w prawie Jest napisu, ne,.. Teraz wszyscy są równi,. Ja teł auam bratu żandarma, Jeżeli chcecie wiedzieć.
— Nie sprzeciwiać się.
— Nte. to n*c generalski — rzekł poważnie posterunkowy. — V generała takich nie ma. On tityiua tylko wyżły.
— Wiesz m pewno.
— Na pewno Wasza Wysokość.
— Ja sam też wirni. Gene ra| ma »sy drogie, rasowe, a lo diabli wiedzą, co takiego. Ani azerśdi. ani wyglądu,, słowem paskudztwo... I takiego psa trzymać. Gdzie rozum. Gdyby się trafił taki ple* w Petersburgu «lb0 w Moskwie, to wiecie, eoby było. Tamhy się nic liczyli s prawem, lecz w Jednej chwili — zgiń. Ty, Cbrlolcłnio. ucierpiałeś 1 sprawy tak irie zostawiaj... Trzeba pokazać! Czas.,
— A może 1 generalski roz myślał głośno posterunkowy. — Na mordz*e n*e napisane., OncgdaJ widziałem laką psi nę u niego na podwórku.
— Rozumie *Ję. że generał-słd! — mówi ktoś r. tłumu.
—Hm!., lYlóino ml palto, Jeldyrln., Wiatr skądcl* po-wlał- Chłodno... Odprowadza* go do generała | spytasz czy to nie Jego pica. Powiesz, że ia go znalazłem I przysyła nrł. P«wlcd/. teł, żeby go na ulicę nie wypuszczali! Może to drogi pies. a Jeżeli mu każda świnią będzie papierń-sem tykać mordę, to nietrudno go zmarnować. Pies. *o delikatne stworzenie,. A ty durniu, opuść rękę! Nic masz co swojego głupiego palca wystawiać n« pokaz! Sam Je steś sobie winien.
— Oto idzie kucharz gęne-rata. Jego się spytamy.. Hej. Procborze! Chodżno tul Spójrz na psa,. To wasz?
— Też wymyśli!! Takich u nas nigdy nie było.
— Nie ma się c0 I PY***
— mówi Oczumlelow. — To włóczęga! Co tu duto gadać,* .leżeli powiedziałem, że włóczęga to włóczęga,. — Zab»ć
— zabić l koniec.
— To nie nasz — ciągnie dalej Prochor. — Ten należy do brata generała. Co do na* przyjechał- Nasz nic Jest anta torem chartów. Co Innego je go brat.
— Czyi brat generała przy Jechał? Włodzimierz Iwan-czyn? — zapytuje Oczom1 etow
— i całą Jego twarz opromienia słodki uśmiech. — Masz tobie! A Ja nic nie wiedziałem. Przyjechał w gośi^nę?
W ud ile: uwaga chłopcy.' Nareszcie ktoś Idzie bez kapelusza.
— W gościnę.
— Arb. mój Boże... Stęsknił się za bratem., A Ja nie nie wiedziałem, więc to jego pie sek. liardzo mnie cieszy., Weż go,. Piesek niczego.,. Re solutny Uk?,. Cap tego draba za palec.. Cha! cha! cha!-. No, czemu drżysz. !łrr.„ rTT,*
Złości idę. szelma,. Dellkaclk.
Procbor woła psa | odchodź1 * nim od składu,. Tłum śmie Je się * Chrłiiklna.
— Jeaz.cze się do ciebie dobiorę — grozi mu Oczumle-Iow I owinąwszy ?dę w płaszcz, na nowo rozpoczyna wędrówkę po rynku-*
Kiedy był małym dzieckiem. mówiono, ż« ma nadzwyczajną fantazję.
— DInczr-go nie byłeś w szkole? — spytali kiedyś rodzi ce widząc, że malec o dzJewją tej rano wrócił do domu.’
— Szkółka się spaliła — odparło dziecko patrząc w podłogę.
— Kiedy? Co ty wygaau-Jesz?
— A spaliła się- Za rag po pierwszej lekcji i teraz n:c mn Już szkółki. Jutro mogę wstać o dziełiątej rano.
Przełażeni rodzice telefonują do szkoły j okazuje się. żo nic się nie stało,
— Znowu kłamiesz! Dzwoni llśmy do szkoły l lekcje odbywają się normalnie.
— To widocznie szkółkę Już odbudowali...
Takie kłamstwa uchodziły póki nosił krótkie spodenki i miewał stale zatargi pomiędzy własnym czołem a knntem każdego spotkanego stołu.
Gdy urósł już ł stał s:-ę doto słym młodzieńcem, fantazje ie go dokoła każdego faktu kry. iłalizowały niesamowite bzdury.
Raz. naprzykłnd. spotkał w tramwaju żonę swego przyja cielą. Stała na przedniej płat formie z oczami skromnie utkwionymi w podłogę. Była wyraźnie czymś zmartwiona-
— Dokąd Pani Jodzie?
— Do kina.
Po chwili spotkał jej męża. Facet był bardzo smutny i wy glądal |ak błędny.
— Dlaczego jesteś taki smutny?
— Ach! Kłopoty.
— Widziałem przed chwilą twoją żonę- Taka roześmiana.
— Tak? Jechała pewnie tramwajem? Miała być w VS*
nie.,.
— Nie- Szła z jakimś przystojnym młodym człowiekiem Skręcili w Aleje Róż.
— Nie może by<ć?
— Aioź zapewniam cię.
Przyjaciel pożegnał go prąd
xo. Spotkali się znowu po pa ru miesiącach- Nasz łgarz spostrzegł. że jego przyjaciel jert roześmiany, dobrze wygląda 1 spfnwia wrażenie człowieka szczęśliwego.
— Dlaczego jesteś łąki zado wolony?
— Dzięki tobie,
— Jakżeż?
— Ostatnio, k ędy przypadkowo spotkaliśmy się na ulicy, otworzyłeś ml oczy na pewne sprawy. Wyobraź sobie, że za cząłera baczniej obserwować postępowanie mojej żony. nor dziś jesteśmy po rozwodzi*. Czuję się świetnie 1 Jestem cl bardzo wdzięczny.
— Jak to. więc to była prawda? — spytał zdziwiony bla gier.
— Najoczywistsza. Sprawdziłem. Zresztą żona w krzyże wym ogniu pytań przyznała mi się do wszystkiego. Wykazała nawet dużą skruchę. Ale dlaczego ty się śmiejesz? I w ogóle dlaczeg0 pytasz alę. ezy to była prawda. Przecież twierdziłeś, że sam to widziałeś.
Tak. ale ja tylko żartowałem.
Przyjaciel ^purpurowiał. a potom zrobił się blady jak ściana. Łgarz speszył się bardzo i zaczął wyjaśniać niepewnym głosem.
— Przecież wyszło d toni dobre
Wtedy siarczysty policzek orzerwal dalszą dyskusję.