Paryża.
Bonaparte widział kres swojej kariery wojskowej wraz z nadejściem pokoju. Ponieważ nie mógł trwać w bezczynności, zmierzał do objęcia stanowiska po jednym z dwu ustępujących dyrektorów. Na nieszczęście liczył dopiero 28 lat, nominacja jego byłaby więc zbyt rażącym i w zbyt krótkim czasie dokonanym pogwałceniem konstytucji z roku 111, by odważono się wystąpić z takim projektem. Tak więc Napoleon wrócił do swego domku przy ulicy Chantereine, gdzie zmagał się z pomysłami swego geniuszu, nade wszystko zaś z najstraszliwszym wrogiem, z jakim kiedykolwiek miał walczyć - z zapomnieniem.
„W Paryżu - myślał sobie - nic nie zachowuje się w pamięci. Jeśli długo jeszcze pozostanę bezczynny, jestem stracony. W tym wielkim Babilonie jedna sława pochłania drugą, wystarczy, że trzy razy uznają mnie godnym obserwowania w teatrze, by potem się już za mną nie oglądać”.
Dlatego, czekając na lepsze czasy, dał się na razie wybrać członkiem Instytutu.
Wreszcie 29 stycznia 1798 r. Napoleon zwraca się do swego zaufanego sekretarza: „Bourrienne, nie mogę tutaj dłużej pozostać, nic tu nie mam do roboty. Czuję doskonale, że jeśli zostanę, będzie wkrótce po mnie. Tutaj wszystko się zużywa, nie posiadam już sławy. Ta mała Europa nie daje żadnych możliwości, nasz kontynent jest małym kretowiskiem. Tylko na Wschodzie bywały wielkie mocarstwa i wielkie rewolucje. Na Wschód, gdzie żyje 600 milionów ludzi, tam prowadzi moja droga. Wszyscy wielcy i sławą okryci mężowie stamtąd pochodzili”.
Ambicja jednak nakazuje mu prześcignąć wielkich i sławnych ludzi. W swym dotychczasowym życiu zdziałał już więcej od Hannibala, teraz pragnie, by czyny jego dorównywały czynom Aleksandra i Cezara razem wziętym. Na piramidach, gdzie wyryte są ich imiona, nie może zabraknąć jego imienia.
Dnia 12 kwietnia 1798 r. Napoleon zostaje mianowany głównodowodzącym armii na Wschodzie. W połowie maja wsiada na okręt.
Malta pierwsza nawinęła się po drodze. Bonaparte zdobywa ją bez trudu, by już 1 lipca 1798 r. wylądować w Egipcie, w pobliżu twierdzy Marabu, niedaleko Aleksandrii.
Gdy wieść o tym doszła do Murad-beja, którego wróg starał się upolować niby lwa w jaskini, otoczył się on swymi Mamelukami, wysyłając w dół Nilu uzbrojoną flotyllę, której na brzegach towarzyszył korpus jeźdźców w sile 12-15 tysięcy ludzi. Z konnicą tą zetknął się Desaix, dowodzący naszą przednią strażą, 14 lipca w pobliżu wioski Minieh Salam. Od czasu wojen krzyżowych po raz pierwszy stanęły naprzeciwko siebie świat Wschodu i Zachodu.
Pierwszy atak wojsk Murada rozbił się o nasze czworoboki. Jak stada spłoszonych ptaków rzuciły się oddziały egipskie do ucieczki, otaczając bataliony nasze pierścieniem zniekształconych ciał ludzkich i końskich. Wyleciały hen, daleko, by, zwarte na nowo, nowy przypuścić atak, który jednak - tak jak poprzedni - był daremny.
Raz jeszcze skupiła się konnica Murada. Zamiast jednak znów rzucić się na nasze oddziały, skierowała się ku pustyni, aż znikła na horyzoncie w kurzawie piasków.
W Gizeh dowiaduje się Murad o klęsce z 14 lipca. Tego samego dnia wysyła gońców do Saidu, do Fayum, na pustynię. Bejowie, szejkowie, Mamelulcy - zewsząd zwołano wszystkich do walki ze wspólnym wrogiem. Każdy musiał przybyć na koniu, w pełnym uzbrojeniu - i już po trzech dniach Murad skupił dokoła siebie 6000 jeźdźców.
Cała ta gromada, która pospieszyła posłuszna wezwaniu wodza, rozłożyła się obozem w nieładzie nad brzegami Nilu, w obliczu Kairu i piramid, między wioską Embabeh, o którą wspierało się prawe skrzydło, a Gizeh, ulubioną siedzibą Murada, gdzie wysunęło się lewe skrzydło. Murad rozbił namiot pod olbrzymim drzewem morwowym, w którego cieniu mogło się schronić 50 jeźdźców, oczekiwał armii francuskiej, uporządkowawszy wpierw nieco swe szeregi. Dnia 21 lipca nad ranem Murad usłyszał głośne krzyki, to armia francuska witała piramidy!
16