O godzinie szóstej rano Francuzi i Mamelucy stanęli naprzeciw siebie, oko w oko.
Trzeba uprzytomnić sobie owo pole bitwy! Było to samo pole, które obrał Kambyzes, również zdobywca, by rozgromić Egipcjan. Od tego czasu upłynęło dwa tysiące czterysta lat. Nil i piramidy przetrwały i tylko granitowy sfinks, któremu Persowie zniekształcili oblicze, sterczał z piasku już tylko swą olbrzymią głową. Kolos, o którym wspomina Herodot, pogrążył się w ziemi. Przestało istnieć miast Memfis, powstał zaś Kair. Wszystkie te wspomnienia unosiły się żywo przed oczami dowódców francuskich, a niewyraźnie przed oczami żołnierzy, na kształt owych nieznanych ptaków, które ongiś ulatywały nad polami bitew, niosąc przepowiednię zwycięstwa.
Tej samej nocy po zwycięskiej bitwie, Napoleon zasnął w Gizeh, by na trzeci dzień wkroczyć do Kairu.
Zaledwie znalazł się w Kairze, zaczął marzyć nie tylko o skolonizowaniu dopiero co zdobytego kraju, ale także o podboju Indii. Wysyła tedy do Dyrektoriatu pismo, w którym domaga się przysłania posiłków, broni, materiałów wojennych, chirurgów, aptekarzy, medyków, odlewaczy metali, destylatorów, ogrodników, aktorów, kramarzy, którzy by ludności sprzedawali marionetki, a wreszcie pięćdziesięciu Francuzek. Do Tipu Sahiba śle gońca, proponując mu przymierze przeciwko Anglikom. Następnie pełen radosnych nadziei przystępuje do ścigania Ibrahima, najpotężniejszego po Muradzie beja, którego rozgramia pod Salihijch. W czasie gdy odbiera gratulacje z powodu zwycięstwa, posłaniec przynosi wiadomość o całkowitej utracie floty. U wybrzeży Abukiru Nelson wysadził w powietrze flotę francuską z Bueysem na czele, wszystkie fregaty poszły na dno. Napoleon utracił wszelki kontakt z Francją, rozwiały się wszelkie nadzieje zdobycia Indii.
Musi tedy pozostać w Egipcie lub opuścić go w glorii - jak starożytni bohaterowie.
Bonaparte wraca do Kairu, gdzie obchodzi uroczyście święto narodzin Mahometa i założenia republiki. Wśród tych uroczystości w mieście wybucha powstanie i podczas gdy z wyżyn Mokktamu Bonaparte miota pioruny na miasto, niebiosa przychodzą mu z pomocą, zsyłając burzę. Po czterech dniach zapanował spokój. Napoleon wyjeżdża do Suezu, skąd pragnie zobaczyć Morze Czerwone. Chce dosięgnąć stopą lądu azjatyckiego, nie będąc starszym od Aleksandra. Niewiele brakowało, a byłby utonął; uratował go żołnierz z gwardii przybocznej. Teraz zwracają się jego oczy ku Syrii. Nieprzyjaciel spóźnił się z wylądowaniem w Egipcie, uczyni to dopiero w lipcu przyszłego roku; wojska nieprzyjacielskie mogąjednak nadciągnąć od strony Gazy i El-Arisz, które to miasto zdobył Ali pasza, zwany Dżezzar, „Rzezak”. Tę przednią straż otomańską należy zniszczyć, trzeba obalić szańce Jafy, Gazy i Akry, kraj spustoszyć, zniszczyć wszystkie jego źródła pomocy, by uniemożliwić przejście armii nieprzyjacielskiej przez pustynię. Na tyle tylko plan jest znany, może jednak kryje się za nim jedno z owych gigantycznych przedsięwzięć, które Bonaparte stale rozważał? Zobaczymy, co będzie dalej!
Napoleon wyrusza na czele 10 000 ludzi, dzieląc piechotę na cztery korpusy, których dowództwo obejmują Bon, Kleber, Lannesi Reymer. Murat staje na czele konnicy, Dammartin na czele artylerii, Caffarelli-Dufalga obejmuje komendę nad pionierami. Po pierwszym ataku pada El-Arisz, w kilka dni później poddaje się bez stawiania oporu Gaza, wreszcie wojska nasze szturmem zdobywają Jafę, której załogę w sile 5000 ludzi wycinają w pień. Dalsza droga triumfu prowadzi do Saint Jean d'Acre (Akko), gdzie oddziały francuskie okopują się. Tutaj jednak zaczyna się nieszczęście.
Dowódcą twierdzy jest Francuz, dawny towarzysz szkolny Napoleona. Razem złożyli egzaminy w szkole wojskowej, skąd tego samego dnia rozeszli się do korpusów. Jako rojalista przeszedł Phelippeaux do obozu Anglików, oddał się pod rozkazy Sydneya Smitha, za którym poszedł zrazu do Anglii, by potem towarzyszyć mu do Syrii. O jego to geniusz militarny raczej aniżeli o obwarowania Akry rozbijają się zaciekłe ataki Napoleona. Prawidłowe oblężenie miasta jest niemożliwe, trzeba je zdobyć szturmem. Jakoż trzykrotnie próbuje
17