znowu na dół zstępując — dążymy do celu. Nagle zatrzymuje nas głęboka dolina. Żadna równia nadrzeczna nie rozpościera się na dnie: od samycli brzegów płynącego w głębi strumienia, podnoszą się wklęsłe stoki, wysoko wspina sie na nie bujna, zielona łąka, wykwitla na sztucznie zraszanem torfowisku zbocza. Pyszne lasy bukowe pokryły wyższe części stoków, gdzie tu i ówdzie wytryskują silne źródła. Po przejściu doliny dochodzimy wijącą się w serpentynę drogą do podnóża stromo piętrzących się wzniesień — i nagle zmieniony całkiem obraz uderza nasz wzrok. Teren, zawsze jednako nierówny, zalegają potężne masy większych i mniejszych odłamów skalnych. Spotykamy je skupione w długie i szerokie wały kamieniste — istne mury Cyklopów — lub zesypane przez rolników w odosobnione stożkowate kopce. (Idzie człowiek pozostawił je nietknięte, tam stla-czają się w wały ogromne lub leżą gęsto, acz nieregularnie rozsiane na wielkich przestrzeniach. Po przez te bloki skalne wdzieramy się wreszcie na szczyt i tu otwiera nam się w dal zachwycający widok: na szerokie doliny, ciemnym borem szpilkowym zarosłe, na jasno zielone lasy bukowe, na setki torfowisk, bielejących wśród zielonych zbóż, lub ciemnych wrzosowisk i na wielkie i mniejsze jeziora, których jasne, niebieskie wody ze wszystkich stron ku nam w dali przeblyskują«.
Na wschodzie grzbiet bałtycki rozszerza się zagarniając dalekie obszary na południu, rozpierając się ku północy, gdzie Bałtyk cofa się przed nim potężnym zakrętem. Wąska grobla pojezierza rozlewa się tu w szeroką wyżynną płytę Litwy, Żmudzi i Inflant. I tutaj powierzchnia kapryśną odznacza się rzeźbą, i tu kraj wzgórzysty uderza pozornym bezładem form. Ale choć zmiany kształtów naziomu są tu ciągle, tempo tych zmian jest inne niż dalej na zachodzie: powolniejsze, więcej stateczne, poważne. W miejsce powtarzającego się wiecznie, niepokojącego przeciwieństwa drobnych wsklęsłości i wzniesień, roztacza się kraina pogodna, łagodnie falista, spokojna. Widzimy »pagórki wydęte jak bochny wyrośnięte ciasta, blado - złocone zbożami i ścierniem, rozstawione na łąkowej zieleni z zatkniętymi po nizinach pękami olszyny, a po szczytach z przejrzystymi trzęsieniami brzóz. To znowu brzegi jezior slodko-pachnących, cichych, ale tak wielkich, że woda z nich idzie do brzegu ciągłą płaską
12