we wspólnej przestrzeni wirtualnej. Inne cechy — widzialność, słyszalność, natychmiastowość, przelotność, symultaniczność, improwizacja, samookreślenie i samoekspresja — są symulowane. Z antropologicznej perspektywy ciekawe jest, czy i w jaki sposób użytkownicy Sieci zaczynają wierzyć, że nie jest to już tylko symulacja, ale „rzeczywista”, pierwotna i jedynie wartościowa forma komunikacji międzyludzkiej. Symptomy takiej kulturowej — jeszcze dzisiaj — aberracji, są już widoczne. Ale czy istotnie możemy zapomnieć, że świat ekranowy, barwne możliwości interaktywnego z nim kontaktu, i świat „za oknem”, konkretni ludzie, ta oto sprzedawczyni i ta oto dziewczyna, której pragnę, niczym się nie różnią? Czy można „do końca” uciec w hiperrealność?
Osobnego komentarza wymaga cecha dotąd nie wymieniona — brak zapisu. Działania uczestników, w odróżnieniu od kontaktów bezpośrednich, zostawiają ślady materialne, bo na materialności językowego zapisu opiera się możliwość komunikacji w świecie hiperrzeczywistym. I w tym właśnie sensie, ów świat jest „bardziej rzeczywisty niż rzeczywistość”, gdyż nie mogę widzieć rozmówcy jako osoby z krwi i kości, ale „widzę” ją poprzez to, co zapisała i przesłała do mnie, do innych, w cyberprzestrzeń. Język wirtualny jest zatem także zastępnikiem nie tylko języka naturalnego, ale i wyrazem nadziei, że spotkanie z drugim człowiekiem zawsze jest możliwe. Problem tkwi w czymś innym, co na koniec chciałbym tylko zasygnalizować, posługując się słowami Schopenahauera: „Gdy rośnie liczba pojęć, rosną również zasoby leksykalne języka, co jest nie tylko wskazane, ale i niezbędne. Gdy natomiast drugie następuje bez pierwszego, mamy do czynienia z ubóstwem duchowym, które chciałoby wyjść z czymś na rynek, ale cierpi na brak nowych myśli, dlatego oferuje nowe słowa. Taki sposób wzbogacania mowy jest współcześnie na porządku dnia i stanowi znak czasów. Lecz ubierać stare pojęcia w nowe słowa to tak, jakby starą szatę pokryć nowymi barwami” [Schopenhauer, 2000: 192]. Nie da się ukryć, że kultura współczesna cierpi na nadmierną podaż słów w sytuacji inflacji kultury. To jednak jest jeden z efektów demokratyzowania dostępu do niej.