[Zagańczyk, 1999: 21]. Liczy się starannie wykonany, dopieszczony w każdym detalu portret, w którym załamują się cechy świata, owo „zewnętrzne” opasujące lokalność, które jednak jako takie antropologom, wiernym własnemu powołaniu, jest empirycznie niedostępne. Coraz liczniejsze zastępy „niewiernych” mają wszakże na ten temat odmienne zdanie,
0 czym warto teraz powiedzieć nieco szerzej.
Bertrand Russel dokonał swego czasu rozróżnienia dotyczącego sposobów poznawania rzeczy. Znamy jakąś rzecz, gdy doświadczamy jej bezpośrednio, ale poznajemy ją wyłącznie dzięki temu, że potrafimy podać jej własności, a więc poprzez opis. Tylko dzięki niemu poznajemy własności rzeczy, cechy rzeczywistości, właściwości osób, znaczenie procesów. Antropolog zna doskonale dylemat zawarty w owej Russelowskiej dystynkcji znajomości i opisu. Hasło obserwacji uczestniczącej to wszak nic innego, jak podstawa rzetelnego opisu, który z kolei służyć może jako płaszczyzna sprawdzania wysuniętych hipotez lub postulatów. Holistyczne ujęcie kultury służyło w doskonały sposób również i temu, aby pojedyncze jednostki, reprezentantów odmiennych kultur, „poznać” poprzez ich opisowe zaszeregowanie do określonego ich typu, a więc ujmować dzięki przypisaniu do deskryptywnie zadeklarowanego modelu. Zatem nasz przykładowy antropolog pragnął „znać” swojego informatora, wchodzić z nim w różnorakie relacje empatii — jadać razem z nim, uczestniczyć w jego domowej krzątaninie, patrzyć na świat „oczami tubylca” — ale jednocześnie „poznawać” go poprzez opis, wskazujący na jego własności jako członka konkretnej kultury. Podobny sposób postępowania charakteryzuje w ogóle przedstawicieli wszelkich dyscyplin humanistycznych, z socjologami na czele. Tutaj także tkwi źródło obecnych kłopotów z tożsamością badaczy zmuszonych do zasadniczej rewizji własnych założeń w obliczu „kryzysu reprezentacji”, o którym tak wiele się mówi w literaturze przedmiotu. Przykład antropologii jest w tym względzie wyjątkowo instruktywny. Co by się powiedziało o tym, czym właściwie ta gałąź wiedzy się zajmuje,
1 tak okaże się, iż najczęściej powtarzanym słowem, otwierającym skarbnicę tajemnic poznawczych antropologii, jest „kultura” — dziś nawet już bez swoich przymiotnikowych dookreśleń: „ludowa”, „prymitywna” czy „chłopska”. Antropolog dziarsko dekretuje, iż interesuje się kulturą jaką taką, rzeczami wielkimi i ułomnymi, kulturą w ogóle, wszelako jednak dość szczególnie ją bada, a tym samym — postrzega. Krótko ujął tę sprzeczność swego czasu Geertz, powiadając, że antropologia pragnie połączyć w sobie możliwie najszersze spojrzenie na świat z zachowaniem ekstremalnych wymogów empiryczności. Chce wypowiadać się w trybie ogólnym o człowieku jako istocie kulturowej, ale wychodząc z opisów ta-
86