Bożena: Miałam myśli samobójcze i już nie chciałam
żyć
Chwała Panu! Ja się nawróciłam niecały rok temu. Pochodzę z rodziny katolickiej ale całe rodzeństwo mojego taty to są ludzie nawróceni, którzy wielokrotnie mi głosili ewangelię. Zawsze chodziłam co niedzielę do kościoła, mówiłam rano i wieczorem pacierz, ale Boga znałam tak jakby od martwej strony. Byłam też związana z pewnym chłopakiem, który mnie zostawił. To było ponad rok temu. Ze mną było po prostu coraz gorzej, popadłam w depresję, brałam non stop leki na uspokojenie, prawie nie jadłam. Na niektóre zajęcia w ogóle przestałam chodzić, bo już nie miałam siły. Byłam tak wykończona fizycznie i psychicznie, że po prostu nie dawałam sobie rady. Codziennie dzwonił do mnie wujek i głosił mi o Bogu, codziennie się modlił za mnie. Mówił mi, żebym oddała życie Bogu, żebym zaczęła czytać Pismo, że to mnie posili i odmieni całkowicie moje życie. Pewnego razu zabrał mnie nawet na grupę domową, która mi się bardzo spodobała. Bardzo mi się podobało to, jak ludzie spotykają się, rozważają Słowo Boże i rozmawiają o Bogu. Ale jednak tutaj w Łodzi nie znałam żadnej takiej grupy, do której mogłabym trafić. I pewnego razu żona wuja znalazła mi numer kościoła tutaj w Łodzi. Ona kompletnie nie wierzyła, że pójdę ale ja już byłam tak załamana... Jeszcze nie powiedziałam tego. że miałam myśli samobójcze i nie chciałam żyć, chciałam popełnić samobójstwo. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała mnie przed tym to był paniczny strach przed piekłem. To mnie po prostu paraliżowało, bo wiedziałam, że od razu taka osoba idzie do piekła. W tej całej desperacji przyszłam tutaj. Zaczęto się o mnie modlić, zaczęłam czytać Pismo Święte. Pewnego razu oddałam życie Bogu. Powiedziałam: Jezu, ja Ci oddaję całe moje życie, żebyś mnie zmienił, zmienił moje życie, bo ja nie potrafię tego zrobić, nie potrafię się zmienić. przestać myśleć o pewnych rzeczach. To było po prostu ponad moje siły. I wtedy zaczęło się zmieniać moje życie. Odeszła wszelka depresja, wszelkie smutki, płacze, histerie. Zaczęłam jeść, wracać do normalnego życia. Bóg zaczął wlewać radość w moje życie, pojawiał mi się uśmiech na twarzy, którego często brakowało i zawsze rodzice mi to wypominali. Ale po nawróceniu nastał bardzo trudny czas, ponieważ, gdy rodzice się dowiedzieli, że jestem w tym kościele, zaczęły się prześladowania. Zaczęli mnie dręczyć psychicznie i fizycznie. Najgorsze jest to, że oni nawet nie chcieli mnie wypuścić z domu, nie dali mi się wyprowadzić. I po prostu pewnego razu uciekłam. Tak naprawdę miałam wybór -albo Bóg albo rodzice, którzy wszystkim się zajmowali, wszystko mi dawali, całe utrzymanie, po prostu wszystko zapewniali. Ale jednak wybrałam Boga, wyszłam z domu nie mając nic. Nie miałam ubrań, nie miałam pieniędzy, mieszkania w Łodzi i nawet miałam zaległości na uczelni przez wcześniejsze problemy. Tak naprawdę nic nie miałam oprócz Boga. Ale jednak on cały czas trwał przy mnie i cały czas był. Bóg dał mi wszystko, dał mi wspaniałych przyjaciół chrześcijan, dał mi pracę, dzięki której mogę się utrzymać, pozwolił mi zaliczyć rok bez problemu. Z czasem też zaczął oddawać mi rodziców. Wszystko Bóg odmienił, nie zostawił mnie w ani jednym momencie na chwilę samej, ani razu. Chciałam Mu za to podziękować. Chwała Jemu za to. Bo zrobił coś cudownego z moim życiem.
Ania: moja siostra wyjechała do Niemiec, tam poznała Jezusa i bardzo chciała byśmy z mężem też poznali Pana
Chwała Bogu, mam na imię Ania. Z kościołem zielonoświątkowym zetknęłam się ponad 20 lat temu, kiedy moja siostra wyjechała do Niemiec i tam poznała Pana Jezusa, nawróciła się do Boga. I bardzo chciała, żebyśmy my z mężem, z moją rodziną również poznali Pana. Kiedy opowiadała mi o swoim nowonarodzeniu nie rozumiałam o czym w ogóle mówi. Przecież wychowywałyśmy się w jednym domu, chodziłyśmy do kościoła, modliłyśmy się. Byłam dobrym człowiekiem przecież, prawda? Nic nikomu złego nie zrobiłam. Ale kiedy jeździliśmy tam do niej prawie co roku i chodziliśmy do kościoła zielonoświątkowego w jej miejscowości, do potężnego zboru, zauważyłam różnicę. Zauważyłam jak mała jest moja wiara, jak moja modlitwa jest sucha, odklepana wręcz. A ciężar moich grzechów po prostu mnie przygniótł. Wtedy to zauważyłam, jak jestem pyszna, jaka malutka. Jeszcze nie potrafiłam poradzić sobie z tym by poprosić Boga o pomoc. Ale próbowałam. Dużą przeszkodę stanowił mój mąż, który w ogóle nie chciał słyszeć o kościele zielonoświątkowym. Często się kłóciliśmy ale mówiłam do siostry: słuchaj, przyjdzie czas. że przyjdziemy. Ja lawirowałam między kościołem katolickim, byłam na Szarej kiedy jeszcze był tam kościół, zagadałam na Jaracza, ale byłam tak słaba, że nie potrafiłam sama przychodzić. I mówiłam do siostry: zobaczysz, przyjdzie czas, że przyjdziemy. Bardzo głęboko w to wierzyłam i rzeczywiście tak się stało. Dwa lata temu mój mąż powiedział: choć idziemy do kościoła na Jaracza. Alleluja, cóż więcej mi potrzeba. Przyszliśmy tutaj no i wasza wiara, wasze uwielbienie Boga, zespół... Pieśni mnie tak ładują, tak wzmacniają moje "akumulatory", że po prostu nie umiem tego nawet określić. No ale nie było się bez przeszkód, zaczęły się kłopoty wychowawcze z naszym synem, potem mój mąż Edward sięgnął po alkohol. Modliłam się do Boga by nas wzmocnił, prosiłam o miłość w naszym domu i żeby był z nami. Doczekałam się, wyznałam Bogu wszystkie moje grzechy, poprosiłam o pomoc. A wasze pieśni tutaj i wasze uwielbienie - to był czas gdy Bóg mnie dotykał. Odkąd Bóg zaczął mnie prowadzić moje życie zmieniło się, stałam się spokojniejsza, mogę rozmawiać o Bogu z każdym, w każdej chwili - nie ma