24 DZIECI, ALKOHOL I NARKOTYKI
wściekła, że już nigdy nie chciałam jej oglądać, ale zadzwoniła natychmiast i powiedziała, że zwolniła się na ten dzień z pracy, aby zrobić coś ważnego dla nas obu i że chciałaby to ze mną omówić po południu. Zgodziłam się więc na spotkanie, bo i tak nie zostawiła mi zbyt wielkiego wyboru, a poza tym zaciekawiło mnie, co wymyśliła.
W kawiarni nie uściskałyśmy się jak zwykle. Myślę, że obie byłyśmy jeszcze wściekłe i obolałe. Mama powiedziała, że potrzebuje pomocy. Rozumiała, że dzieje się między nami coś złego i szukała sposobu, aby to zmienić. Właśnie wracała z poradni i spytała, czy nie chciałabym chodzić tam razem z nią. Czy nie chciałabym! Byłam zachwycona! I wdzięczna, że przyjmuje na siebie część odpowiedzialności, i przyznaje, iż nie jest doskonała. Wiedziałam, że stwarzam mnóstwo problemów, ale byłam przekonana, że nie jest to wyłącznie moja wina. Gdy zrozumiałam, że mama chce zastanowić się nad sobą, byłam gotowa zrobić dla niej wszystko. Objęłyśmy się i płakałyśmy przytulone w środku kawiarni.
Mama pozostała surowa mimo terapii, ale zaczęła więcej z nami uzgadniać. Odczuwaliśmy większą odpowiedzialność - i o to w sumie nam chodziło - a mama bardziej nam ufała. Napięcie w naszej rodzinie zniknęło, a pojawiła się miłość i radość. To było wspaniałe. Naprawdę się cieszę, że mama znalazła wtedy dla nas wszystkich pomoc, bo myślę, że byliśmy w jakimś punkcie zwrotnym i mogło się to dla nas skończyć bardzo źle. Na szczęście skończyło się dobrze.
*
Zazwyczaj proces emancypacji czy uwalniania od rodziców przebiega bardziej stopniowo. Kryzysy bywają raczej przemijające i rzadko rządzą się zasadą „wszystko albo nic", jak w przypadku Toni i jej matki. Postawa „przestrzegaj reguł albo się wyprowadź" doprowadziła do zerwania między nimi. Szczęśliwie każda z nich od razu podjęła kroki prowadzące nie tylko do pojednania, ale i do zapobieżenia takim kryzysom w przyszłości.
Deborah powiedziała, że w okresie dorastania jej dzieci często czuła się, jakby chodziła po linie.
- Ciągle się wtedy bałam. Prawie co tydzień dowiadywałam się, że jakiś dzieciak przedawkował albo popełnił samobójstwo, albo rozbił samochód po pijanemu. A problem uzależnień wśród młodzieży był w naszym mieście traktowany po prostu idiotycznie.
Każdej wiosny ósmoklasiści mieli uroczysty obiad z tańcami i co roku rodzice uważali, że to bardzo zabawne, gdy okazywało się, że niektóre dzieci są pijane. Nawet kiedy w naszym stanie uznano wiek dwudziestu jeden lat za uprawniający do spożywania alkoholu, szkoła nadal dawała kufle do piwa swoim osiemnastoletnim abiturientom. A raz, gdy trenerzy wyrzucili kilku chłopców z drużyny piłkarskiej za picie, rodzice podnieśli wielki krzyk. Bóg mi świadkiem, ale twierdzili, iż przyrzeczenia o abstynencji od wszelkich środków odurzających składane są po to, by je łamać! Szkoła ustąpiła i chłopcy zostali z powrotem przyjęci do drużyny.
Wiedziałam, że występuję przeciwko systemowi zezwalającemu na coś, co dla mnie było u nastolatków zachowaniem niedopuszczalnym. Inni rodzice występowali przeciw narkotykom, ale niewielu przejmowało się alkoholem.
Był to jeden z powodów, dla których tej nocy, gdy Toni uciekła, zrozumiałam, że potrzebuję pomocy. Byłam pewna, że nie uda mi się wygrać z całym miastem, jeśli moja rodzina nie będzie naprawdę dobrze funkcjonować. A z pewnością tak nie było, skoro doszło do tego, że wrzeszczałam na swoją dorastającą córkę, by poszukała sobie innego domu.
Ta noc była koszmarem, a ja czułam się kompletnie sparaliżowana strachem. Zawiadomiłam policję, jak tylko zdałam sobie sprawę, co się stało. Ustalili, że była na postoju taksówek i że pojechała do Nowego Jorku. Nie jest to miejsce, gdzie pragnęłoby się widzieć własną, czternastoletnią córkę w środku nocy. Policja nowojorska mogła zacząć poszukiwanie Toni jako osoby zaginionej dopiero po kilku godzinach, nie miałam więc nic do roboty. Rodzice Jan też odchodzili od zmysłów.
Czułam się jak między młotem a kowadłem. Najbardziej na święcie chciałam, żeby Toni po prostu wróciła, ale z drugiej strony wiedziałam, że nie możemy żyć pod jednym dachem, skoro ona nie chce przestrzegać zasad tego domu. Przez całą noc modliłam się, żeby nic jej się nie stało, a w przerwach zadawałam sobie pytanie, co będzie z nami dalej, jeżeli osiągnęłam ślepy zaułek, gdy moje dzieci dopiero zaczynają dorastać?
Było dla mnie zupełnie jasne, że potrzebuję pomocy. W końcu to ja postawiłam ultimatum „wszystko albo nic”. Ale ponieważ wiedziałam, że kryzys w rzeczywistości dotyczy całej naszej czwórki, skoncentrowałam się na terapii dla całej rodziny. Nie miałam wątpliwości, że od tego, jak potraktujemy ten kryzys, zależy, czy nasza rodzina przetrwa czy nie. Kiedy Toni w końcu zadzwoniła, wiedziałam dokładnie, co mam zrobić.