58 DZIECI, ALKOHOL I NARKOTYKI
się pogorszy, to musi umrzeć. I za każdym razem z ulgą dowiaduję się, że Kimberly jeszcze żyje.
Jak zwykle wyglądała okropnie. Cała w czerni: czarne, zapaćkane buty, czarna, niemożliwie krótka minispódniczka, czarna bluzka, czarne włosy z jasnobrązowymi odrostami. Koło prawego ucha i na kilku palcach lewej ręki miała czarne siniaki, a szarawy brud widoczny był na jej szyi i dłoniach. Mimo iż chuda jak zwykle, tym razem wyglądała na opuchniętą. Nos, oczy i usta były czerwone i nabrzmiałe tak, że strach byłoby ich dotknąć. Prawy nadgarstek i część dłoni przysłaniał brudny, postrzępiony bandaż.
I- Co się stało? - spytałam.
- Eter zrobił buuum! i wybuchł na cały pokój. Zdarza się.
- Własna produkcja cracku?
- Jasne - odpowiedziała.
Nikt nie staje się taki bez powodu. W gruncie rzeczy przez pierwszych piętnaście lat swego życia Kimberly była ideałem i rozpaczliwie starała się zrekompensować braki swoich bynajmniej nie idealnych rodziców. Na zdjęciach, które mi pokazywała, wygląda ślicznie: na jednym jako rozentuzjazmowany kibic szkolnej drużyny, na drugim poważnie zamyślona nad książką, na innym jeszcze roześmiany dzieciak w otoczeniu grupy przyjaciół. Uczyła się dobrze, dbała o dom w zastępstwie pijanej matki, robiła zakupy i gotowała pijanemu ojcu. Chodziła do kościoła. Sama załatwiła wszystkie formalności związane ze swoim bierzmowaniem, chociaż bała się, że któreś z jej rodziców może w ostatniej chwili odmówić uczestniczenia w uroczystości albo przynieść jej wstyd pojawieniem się po pijanemu.
A potem przestała być ideałem. Krótko przed jej piętnastymi urodzinami ojciec zażądał rozwodu i odszedł. Matka, choć pracowała jako kelnerka, by zarobić na ich utrzymanie, zaczęła znikać - najpierw na jedną noc, a potem na wiele dni z rzędu. Kimberly poddała się.
Rodzice zawsze ją zaniedbywali, często krzyczeli na nią, a nawet bili ją. A jednak Kimberly ich potrzebowała. Bez nich nie miała nikogo i czuła się niepotrzebna - „tak, jakbym była niczym". Czuła się też przestraszona, całkowicie opuszczona i pełna wstydu. Sądziła, że gdyby jej przyjaciele wiedzieli, co dzieje się w jej rodzinie, nie chcieliby mieć z nią do czynienia. Więc odwróciła się od wszystkich i dołączyła do narkomanów:
- Wiedziałam, że oni mnie przyjmą.
Na początku Kimberly tylko piła alkohol:
- Ale czułam presję i rozumiałam, że jeśli chcę z nimi pozostać, to nie mogę się niczym od nich różnić. Więc jak mi dali crack, to wzięłam i zmiotło mnie. To było fantastyczne, niesamowite przeżycie. Paliłam i paliłam, i paliłam, i nie miałam dosyć. Nic więcej się nie liczyło, tylko to uczucie... no, i żeby mieć co palić. Za drugim razem całą naszą paczką poszliśmy do takiego domu w mieście, gdzie się pali crack i zostałam tam przez trzy dni, aż skończyły mi się pieniądze. Wtedy wyrzucili mnie na ulicę jak śmieć. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Myślałam, żeby zadzwonić do któregoś z moich rodziców na ich koszt, ale nie sądziłam, żeby zgodzili się zapłacić. Wtedy przypomniał mi się Dom Przymierza, takie miejsce pomocy młodzieży, o którym kiedyś czytałam. Znalazłam ich adres w książce telefonicznej i poszłam do nich. Po kilku dniach znaleźli mojego ojca - mamy nie udało się im znaleźć - i przyjechał po mnie. Nie był pijany, ale tak wściekły, że zapowiedział, iż jeśli jeszcze raz zostanie w ten sposób wezwany, to flaki ze mnie wytłucze. Potem zaczął mnie okładać - chyba żeby pokazać, że faktycznie może ze mnie wytłuc flaki. Chciałam wtedy tylko jednego - więcej cracku.
Kilka lat temu myślałam, że jest szansa. Gdy Kimberly skończyła siedemnaście lat, jej matka na kilka miesięcy przestała pić, wstąpiła do Anonimowych Alkoholików i obie z Kimberly przychodziły do mnie regularnie. Matka zdobyła kilka podstawowych umiejętności wychowawczych i Kimberly zaczęła na nie reagować.
W tym okresie Kimberly zarabiała na cęack sprzedając narkotyki na dworcu i było jasne, że nienawidzi swego uzależnienia - przynajmniej momentów strasznej depresji po każdym użyciu, kiedy zupełnie dosłownie pragnęła umrzeć:
Ul - Śni mi się, że umieram i czuję, jak dobrze byłoby się od tego wszystkiego uwolnić.
W tym czasie miała już za sobą trzy aborcje. Nie była jeszcze jednak gotowa zrezygnować z nałogu. W końcu, po wielu spotkaniach ze mną i kontakcie z kochającą - i trzeźwą - matką, Kimberly wyznała mi, dlaczego odmawia podjęcia leczenia: bała się, że ma AIDS, „więc i tak jest już wszystko jedno". Po kilku następnych spotkaniach zgodziła się poddać