54 DZIECI, ALKOHOL I NARKOTYKI
Mark wyglądał na zgnębionego i nietrudno się było domyślić, dlaczego. Bill wydawał się uosobieniem władzy. Nie zaskoczyła mnie informacja, że zajmuje ważne stanowisko w jednej z wielkich korporacji. Mark stanowił jego przeciwieństwo: miły, spokojny, opanowany siedemnastolatek, ukryty w masie długich włosów, obszernym ubraniu i rozsznurowanych trampkach.
Lecz między tymi dwoma było coś więcej niż tylko wściekłość i lęk. Nawet w złości Bill patrzył na swego syna z miłością, a nie z pogardą lub obrzydzeniem, które widywałam na twarzach wielu rodziców. A Markowi wyraźnie brakowało lekceważącej przekory, której można by w takiej sytuacji oczekiwać. Stał się po prostu smutny, bardzo smutny. Było jasne, że jest między nimi jakaś szczególna więź.
W miarę odsłaniania się ich historii, potwierdzała się łącząca ich bliskość. Bill był nie tylko silny, ale także wrażliwy - tak samo jak Mark. Wiele razem przeżyli - zarówno złego, jak i dobrego.
Matka Marka, Arlene, zmarła na raka, gdy miał dwanaście lat. Bill wziął z pracy roczny urlop, by móc być z żoną i ich jedynym dzieckiem w czasie choroby i po śmierci Arlene. W tym okresie ojciec i syn stanowili dla siebie wielką pociechę.
Po śmierci Arlene, Bill i Mark, będący urodzonymi sportowcami, wyruszyli na kilkutygodniową wędrówkę: chodzili z plecakami w górach San-gre de Cristo w Kolorado i pływali na tratwach po spienionych wodach Kolumbii Brytyjskiej.
- Chcieliśmy być razem, ale sami - wyjaśnia Bill. - Potrzebowaliśmy jakiegoś wyzwania. Myślę, że w gruncie rzeczy trzeba nam było fizycznego wysiłku, by rozładować smutek i ból. Wybraliśmy miejsca, gdzie czuliśmy się blisko Boga i blisko siebie nawzajem. Proszę, niech nam pani pomoże - powiedział cicho Bill, a ja zobaczyłam w jego oczach łzy. - Czuję, że tracę syna i nie sądzę, żebym umiał sobie z tym poradzić.
Gdy wrócili ze swojej wyprawy, nie czuli już rozpaczy i obaj gotowi byli powrócić do normalnego życia. Mieli mieszkanie w Nowym Jorku, a dom prowadziła im Eva, ich dawna gospodyni. Mark wrócił do szkoły, a Bill do swojej firmy. Życie toczyło się gładko, póki coś nie zaczęło się psuć mniej więcej przed rokiem.
Bill twierdził, że pierwsze oznaki oddalania się Marka zauważył w okolicach jego szesnastych urodzin. Zamiast - jak kiedyś - dzielić się z ojcem wrażeniami, coraz więcej czasu spędzał w swoim pokoju. Jego stopnie były coraz gorsze, jakby stracił dotychczasową ambicję. Przestał biegać codziennie rano i coraz mniej czasu spędzał z dawnymi przyjaciółmi.
Eva powiedziała Billowi, że Mark po przyjściu ze szkoły śpi przez kilka godzin i że często ma czerwone oczy. Mark nigdy nie spóźniał się do domu, ale Bill nie wiedział, gdzie wychodzi w czasie weekendu. Kilka razy wrócił wieczorem pijany. Raz upił się do tego stopnia, że zwymiotował w holu i stracił przytomność leżąc w swoich wymiocinach.
- Sprawdziłem, że oddycha normalnie i po prostu zostawiłem go tam
- wspomina Bill.
Bill dbał o dobrą kondycję: codziennie się gimnastykował, a w czasie każdego weekendu przebiegał kilka mil; nie używał żadnych narkotyków, a jego spożycie alkoholu ograniczało się do kieliszka wina przy specjalnej okazji. Nie zostawił Markowi żadnych wątpliwości co do tego, że kategorycznie sprzeciwia się piciu i używaniu narkotyków. Zapowiedział, że jeśli cokolwiek będzie świadczyło o tym, że Mark pije, zabroni mu wychodzić w czasie weekendu. Za każdym razem Mark obiecywał, że już nie będzie pił.
Bill nie wiedział, że Mark pali marihuanę. Eva też nigdy nie znalazła żadnych podejrzanych śladów podczas sprzątania jego pokoju. Toteż Bill był wstrząśnięty, gdy Mark został po raz pierwszy zawieszony za palenie marihuany:
- Teraz widzę, że powinienem domyśleć się tego. Eva mówiła mi, że’ Mark często ma czerwone oczy. Naprawdę nie wiem, dlaczego
puszczałem to mimo uszu.
Bill przyznaje, że w czasie ostatniego roku coraz bardziej martwił się nastrojem syna:
- Mark wydaje się ciągle smutny; tak jak wtedy, gdy umierała jego matka.
Jednak kiedy proponował pomoc lub stwarzał synowi możliwości wygadania się, Mark twierdził, że wszystko jest w porządku. W ostatnim