widocznie mu to nie przeszkadzało. Natomiast bardzo przeszkadzało Elżbiecie, która nie była w stanie spojrzeć w tamtą stronę, nie rozumiała własnych słów, nie miała pojęcia, czego chce od niej Julia. Myślała o tym, co się stało przed chwilą, co się stało pierwszy raz w życiu.
Wtedy nie czuła nic prócz strachu. Teraz zdrętwiała i omdlewała od samego o tym wspomnienia. "Si vous etes librę et que vous vouliez faire un tour... faire un tour..."
Wreszcie skończyła się ta męczeńska godzina. Elżbieta wstała i prędko zawinęła w tę samą gazetę swoją paczkę. Zwykle zostawała tu na chwilę rozmowy, teraz chciała odejść jak najprędzej. Usłyszała srebrzysty brzęk, z jakim Awaczewicz dźwignął się z fotela. Już tu był. Wszedł patrząc na okratowany zegarek na ręku.
- Na mnie już także czas - rzekł nie odrywając oczu od zegarka. - Panno Elżbieto, mamy kawałek w jedną stronę. Odprowadzę panią do rogu Zielonej.
Panna Julia była tym zaskoczona. Jej czarne, cienkie brwi ułożyły się w tragiczny skos.
- Dlaczego? Gdzie?
- Od kwadransa powinienem być w dywizjonie - objaśnił Awaczewicz miękko i melancholijnie.
Panna Julia rzuciła wąskimi ramionami.
- Nic nie rozumiem! - powiedziała.
- Dajże pokój, dziecko, to jest ważna sprawa. -1 śmielej dodał, widocznie już zagniewany: -To jest wojna.
- Nie, nie, kiedy ja pójdę sama - prędko powiedziała Elżbieta i pożegnała się z Julią. Awaczewicz nie patrząc na Elżbietę spytał:
- Więc pani nie chce?
- Nie, owszem, tylko ja się bardzo śpieszę.
- No więc dobrze, to właśnie idziemy. /
Julia, czerwona, jakby się miała rozpłakać, powiedziała jeszcze:
- Zostań, przecież to nie ma najmniejszego sensu. Elżbieta była już w przedpokoju, gdy Julia cofnęła się w głąb mieszkania i zawołała stamtąd:
- Chodź tu na chwilę!
Awaczewicz powiesił na powrót płaszcz Elżbiety, który już zdjął był z wieszadła, uśmiechnął się z porozumiewawczym grymasem i mówiąc:
"Niechże pani zaczeka, ja zaraz..." - poszedł za Julią. Elżbieta ubrała się prędko. Słychać było, jak Awaczewicz coś tamtej półgłosem perswaduje. Nagle drzwi zamknęły się same, z głośnym trzaśnięciem, jak od przeciągu. Doszedł spoza nich odgłos szamotania, niezrozumiałe słowa Julii, jej płacz i wyraźny, ostry krzyk Awaczewicza: "Mam już po uszy tych scen!"
Elżbieta wypadła na schody, uciekła z takim uczuciem, jakby wzięła udział w zbrodni. Wszystko zrobiło się jasne i zrozumiałe. Że też nie domyśliła się tego od początku! Taki jest cały świat. Rozmowy starych pań w salonie - i to, co ciotka znalazła po śmierci wuja w tej kasie, kwity, recepty, jakieś przedmioty? Ciotka nie chciała iść na pogrzeb, dopiero jej musieli tłumaczyć, że tak nie można. Dlaczego matka odeszła od ojca, chociaż był dobry? Ciotka mówiła tylko, że Bieccy nie mają szczęścia w małżeństwie, ani ona, ani brat.
Wszystko jest takie. Powinna była się domyślić, dlaczego nie od razu otworzyli jej drzwi. Och, i że on się ośmielił... Elżbieta biegła, byle nie krzyczeć, byle nie rozpłakać się na głos na ulicy. Płakać także? Jak tamta?