nia Dziennikarzy na Foksal - tam wszystkiego się dowiemy - będzie także twój przyszły przełożony. Rano o ósmej oddałem mojemu kadrowcowi klucz od biurka, wysłuchałem jego zrozumiałych lamentów o tym, że „z dnia na dzień”, a on wysłuchał mojego wyjaśnienia, że w umowie o pracę wyraźnie zapisano: „na trzymiesięczny okres próbny” a ten skończył się wczoraj. Potem szybko do domu po walizkę i taksówką na lotnisko w Balicach. Zdążyłem na samolot do Warszawy o 1200, jeżeli tę latającą ruinę można było nazwać samolotem.
Przy stoliku siedział Marian Rogowski i dwóch panów, jak się okazało jego młodsi bracia, każdy o innym nazwisku (gdy pod koniec rozmowy nietaktownie zapytałem dlaczego każdy z panów ma inne nazwisko - zapadła chwila ciszy i Marian mruknął: „tak się złożyło”; odpowiedź na to pytanie uzyskałem dopiero po 10 latach): najmłodszy Mieczysław Martula, sekretarz redakcji „Ekspressu Wieczornego” i Józef Prutkowski, znany satyryk. Spotkanie dotyczyło mojej pracy w „Expressie”: co 2 tygodnie miał się ukazywać odcinek brydżowy na ćwierć kolumny (zgodziłem się na nazwę: „Czwarty do brydża”) i ewentualnie jakieś notki z informacjami o zdarzeniach związanych z brydżem. Wynagrodzenie 500 zł za odcinek + wierszówka za notki. Pierwszy odcinek w numerze noworocznym; oczekują maszynopisu do 15 grudnia.
Tak długo zwlekali, aż umknęło im pierwsze miejsce - mowa o „Expressie Wieczornym” -pierwszy kącik brydżowy ukazał się już 10.12.1955 w „Słowie Powszechnym”: był on „obcy klasowo”, gdyż propagował zapis polski, uważając go za „ciekawszy”. Dopiero po sześciu miesiącach redakcja zmieniła zdanie lub zmieniła redaktora
- tego nie wiadomo, gdyż rubryka była prowadzona anonimowo. Drugie miejsce w tym wyścigu (15.12.1955) zajął dwutygodnik „Szaradzista” wydawany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w Stalinogrodzie (tak dziwacznie nazywały się Katowice w tym czasie); w każdym numerze będzie drukowana - redagowana przeze mnie
- rubryka brydżowa, co uzgodniłem z redakcją już w październiku.
Mój pierwszy odcinek „Czwartego do brydża” zajął dopiero 3 miejsce. Miesiąc po „Czwartym” (1 lutego) ujrzała światło dzienne moja trzecia kolejna rubryka brydżowa pn. „Gramy w brydża” tym razem w katowickim „Dzienniku Zachodnim Wieczór” Gdy zobaczyłem te kąciki - byłem porażony ohydnym wyglądem diagramów rozkładowych: ręcznie rysowane dziwaczne stoliki, krzywe symbole kolorów, w tekście wyrazy zamiast tych symboli. Nieczytelne i odpychające. Poszedłem do drukarni „Expressu” gdzie dowiedziałem się, że gazetę składa się na linotypie (zobaczyłem go po raz pierwszy w życiu) i że nie mają
Tytuły pierwszych 5 rubryk brydżowych.
matryc linotypowych z symbolami kolorów; w redakcji znaleźli adres wytwórni matryc - gdzieś na Górnym Śląsku.
Pojechałem tam i dowiedziałem się, że nic takiego nie mają, ale mogą wykonać, jeżeli zamówimy co najmniej 100 kompletów symboli, czyli aż 400 matryc (w zupełności wystarczy 8,12 to już dostatek, a 16 - zbytkowny luksus). Z tym problemem udałem się do Mięcia Martuli, który oznajmił: Nie ma sprawy; zamówimy 400 matryc - będą leżeć w magazynie w rezerwie; nie zbankrutujemy z tego powodu. Tym razem realny socjalizm okazał się bardziej przyjazny od kapitalizmu, gdyż wielokrotnie „pożyczałem” takie 16-matrycowe komplety dla tych drukarni, które właśnie miały drukować coś brydżowego; kilka kompletów, które pozostały mi w szufladzie zaniosę do muzeum - teraz poligrafią rządzą już komputery.