Niezbędnym wyposażeniem Evy-kierowcy był ręcznik na kolanach, a na nim dumnie leżący grubasek Snoopy (uroczy Shih Tzu), zapas coca-coli (wypijała dziennie około 20 puszek), słomki, telefon itp. Zastanawiałem się ile rąk potrzebuje kierowca amerykański, zakładając, że jeździ typowym tam samochodem, czyli bez dźwigni biegów'. Przynajmniej w jednej powinien trzymać kierownicę, drugą głaszcze psa na kolanach, w trzeciej trzyma puszkę z coca--colą, w czwartej telefon komórkowy, w piątej crois-sante... No może nieco przesadzam, bo telefon ma zazwyczaj zestaw głośno mówiący, bądź kabel ze słuchawkami, ale... i tak tych rąk brakuje!
Jaja strusie i kurze
Stopniowo poznaję obyczaje i... restauracje! Tu prawie nie jada się w domu. Postanawiam nie dać się zamerykanizować i przynajmniej śniadanie przygotowywać sobie po europejsku, ze świeżych produktów. „Kleparza” wprawdzie nie znalazłem, ale jak mi wyjaśniono, praktyczna Ameryka ma świeże produkty... o przedłużonej trwałości! Wszystko jest specjalnie wyhodowane, zakonserwowane, tej samej wielkości i smaku, by nie powiedzieć „bez smaku”. Wszystko trzyma się w lodówce (mam ją, a jakże, pod sam sufit!), która zastępuje wszelkie spiżarnie, a dodatkowo jest jeszcze fabryką lodu. Jem więc świeży chleb z lodówki (po tygodniu smakuje tak samo jak pierwszego dnia), piję mleko i maślankę z dwulitrowych pojemników (w Ameryce wszystko
musi być duże!), próbuje doszukać się jakiegokolwiek smaku w pasztecie (niepolska Ameryka prawie go nie jada). Ze zdumieniem porównuję cebulę (wielkość piłeczki tenisowej, idealnie rów na), pomidory (identyczne), truskawki (takie same), to aż nudne... Wreszcie tryumfuję: mają podejrzanie nierówne jaja, a jedzą je w takich ilościach, że mój polski cholesterol dawno trysnąłby jak gejzer! Radość przedwczesna: mam jaja kurze i strusie! Naw'et Amerykanom nie udało się jeszcze sprowadzić ich do tych samych rozmiarów.
Dowiaduję się, że cebulę o tak idealnych kształtach uprawia się tylko wf jednym stanie, pomidory
w drugim, truskawki jeszcze gdzie indziej. Poznaję kolejną tajemnicę Ameryki: specjalizacja. Tu nikt nie zaprząta sobie głowy wszystkim: ma być dobry w tym co robi, reszta go nie obchodzi, nie musi się na tym znać. W pracy Amerykanie porozumiewają się więc znakomicie, bo są kompetentni, znają się na tym co robią. Gorzej po pracy, w życiu towarzyskim. O czym mają rozmawiać znakomici specjaliści, ale dalekich od siebie specjalności? O sztuce (nie interesują się nią), o literaturze (nie czytają), o kulturze (nie mają na nią czasu). O polityce w towarzystwie się nie rozmawia, dowcipów nie opowiada, bo można być posądzonym o rasizm, antysemityzm, słowne molestowanie itp. Ile można mówić o pogodzie? Klasyczne przyjęcia amerykańskie sprowadzają się więc do obowiązkowych uśmiechów, prezentowania zadowolenia z siebie, rodziny i otoczenia, zjadania, wypijania i nudy! Po dwóch godzinach wszyscy szczerzą zęby na pożegnanie, z zadowoleniem jadą do domów, komentując kogo nie było, a kto zjawił się z nową partnerką (partnerem). Obowiązek wypełniony tak przez gospodarzy, jak i przez gości. Jak dobrze, że pod tym względem Polacy amerykanizują się bardzo opornie, by nie powiedzieć, że wcale!
Eva, urocza i zapobiegliwa pani domu, w którym mieszkam szanuje moje kulinarne przyzwyczajenia i dba, by wielka jak szafa lodów ka pełna była jedze-