Witold Bacia
Ilu z nas czytało tekst Ustawy o szkolnictwie wyższym? Zapewne niewielu. Niewielu równiei zdaje sobie sprawę z tego, jaki wpływ na życie studenta ma owe 210 artykułów usz£regowanych w siedmiu działach.
Przyznam się, że do niedawna moja wiedza o tym akcie prawnym ograniczała się do faktu jego istnienia. Do niedawna. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy ustawa „zajrzała” mi do kieszeni...
Ustawa o szkolnictwie wyższym z 12 września 1990 r. uchwalona u progu przemian ustrojowych, gospodarczych i społecznych wymaga wielu zmian, nie odpowiada bowiem na wyzwaniom dnia dzisiejszego. Powinna również uwzględniać rozwiązania funkcjonujące wr krajach europejskich. Słyszeliście o tym zapewne w telewizji, podobne informacje pojawiały się w prasie i bardzo często nie dotyczyły one tylko tej regulacji. Łatwo więc wr takim natłoku informacji przeoczyć coś bardzo ważnego. Prace nad stworzeniem nowego prawra o szkolnictwie wyższym trwają już dość długo, wystarczy wspomnieć, że 18 stycznia został przedstawiony kolejny, dziewiąty (!) projekt ustawy.
Cóż więc w tej regulacji jest tak wyjątkowego? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie, patrząc na nią ze studenckiego punktu widzenia.
Po pierwsze o pieniądzach. Ustawa reguluje sprawy mienia i finansów uczelni. Określa zasady ich finansowania, uzyskiwania przychodów. To bardzo ważny punkt. Tutaj decyduje się o odpłatności za studia. Zapewne większość z nas chce, żeby nauka była bezpłatna. Gwarantuje nam to konstytucja. Kolejne projekty ustawy zawierały rożne próby pogodzenia sytuacji finansowej kraju ze społecznymi oczekiwaniami i obowiązującą ustawą zasadniczą. Pojawił się pomysł wprowadzenia opłat za tzw. usługi edukacyjne (egzaminy, dodatkowe przedmioty i kierunki, lektoraty itd). Nauka teoretycznie pozostałaby więc bezpłatna, płacilibyśmy za weryfikację wiedzy. Ten projekt, mocno oprotestowany, został odrzucony.
Najnowsze rozwiązanie zaproponowane przez Ministerstwo Edukacji przewiduje wprowadzenie limitów' miejsc nieodpłatnych na poszczególnych kierunkach studiów w danej uczelni (zarówno na studiach dziennych jak i zaocznych!). Liczbę studentów kształconych nieodpłatnie określał będzie minister po zaopiniowaniu przez Radę Główną Akredytacyjną i Konferencję Rektorów. W warunkach roku 2000 z bezpłatnej nauki skorzystałoby około 757 tysięcy studentów'. Jak na razie nie ma jasno określonych zasad, według których te bezpłatne miejsca miałyby być przyznawane. Powrócił pomysł odpłatności za usługi edukacyjne. Odpłatność za nie obejmowałaby: studia licencjackie, inżynierskie i magisterskie nie sfinansowane w ramach dotacji budżetowej (innymi słowy, ci, którzy nie „załapali się” na miejsca darmowe muszą za naukę płacić); powtarzanie określonych zajęć z powodu niezadowalających wyników w nauce (oblałeś, więc płacisz); kształcenie na drugim i kolejnym kierunku studiów (rozumie się samo przez się); studia prowadzone w języku obcym jako wykładowym (bardzo nieprecyzyjne określenie — czy studenci neofilologii będą płacili za studia?); zajęcia nie objęte planem studiów; kształcenie na studiach podyplomowych oraz studiach i kursach specjalnych. Jakby na osłodę dorzucono zapis, zobowiązujący uczelnię do odprowadzania 5% przychodów z owych opłat na sfinansowanie stypendiów za wyniki wr nauce.
Tak wygląda najnowsza propozycja rozwiązania kw?estii opłat za studia uznawana za oficjalny projekt rządowy. Czy to sukces, czy porażka środowiska akademickiego? Jeżeli popatrzymy wstecz, to zauważymy, że pierwsze propozycje obejmowały całkowicie płatne studia. Wynegocjowanie miejsc bezpłatnych to już pewien sukces. Sukces ale i porażka, gdyż zmniejsza się liczba osób, które na taką bezpłatną edukację mogłyby liczyć.
Po drugie, znowu o pieniądzach. Wprowadzonym opłatom za usługi edukacyjne towarzyszyć będzie zmieniony system pomocy materialnej dla studentów.
Tutaj znowu trochę historii. W toku prac nad ustawą pojawiały się rozmaite pomysły mające na celu „usprawnienie” systemu. Do takich