runku swojej maszyny. Słońce wschodziło powoli, zapowiadając ładny dzień. Nad naszym lotniskiem formowały się grupy Fortec, nabierając powoli wysokość, strzelając co chwila rakiety najrozmaitszych kolorów. Sprawdziłem czy mam puste kieszenie i powoli zacząłem ładować w nie mapy, pieniądze, rację żywności, papierosy i czekoladę. Zapiąłem pas z dużym amerykańskim pistoletem, przygotowałem mapę i włożyłem „May West” (kamizelka ratownicza) i właściwie byłem gotowy do lotu. Mechanicy czekali już na mnie. Maszyna jak i zwykle świeżo wypróbowana i podgrzana. | Wsiadłem do maszyny gwarząc z mechanika- i mi. Zwykle dzieliłem się z nimi szczegółami lotu i zadania. Ciekawe było obserwować z jakim zainteresowaniem słuchali szczegółów. Widziałem i wyczuwałem, że są mi wdzięczni i że w ten sposób biorą do pewnego stopnia udział w locie. Na 10 minut przed startem zapuściłem silnik, jeszcze raz sprawdziłem obroty i powoli jeden za drugim pokołowaliśmy na start. Start takiej grupy (3 dywizjony) myśliwskiej robi naprawdę potężne wrażenie. Lubiłem zawsze obserwować właśnie start. Te największe na świecie myśliwskie samoloty ważące około 7 ton, z silnikiem 2400 H.P. (koni mechanicznych - przyp. A. O.) wyglądały jak nieco niezgrabne ale naprawdę rwące się do boju bestie. Start, zwykle okrążenie lotniska, ostatnie spojrzenie i kurs. Lotnisko, a za kilkanaście minut Anglia, pozostaną za nami. Myśli nasze są już w Niemczech. Pogoda piękna. Zbliżamy się do Holandii. Na wysokości 20000 (stóp - przyp. A.O.) przechodzimy w szyki bojowe. W czasie przekraczamy granicę Niemiec. Wychodzimy na 24 000 (stóp -przyp. A.O.) aby spokojnie przyjąć „nasze” Fortece (samoloty bombowe B-17 „Flying For-tess - przyp. A.O.). Czas mija wolno. Po półgodzinnym patrolowaniu opuszczamy Fortece pozostawiając je innym dywizjonom. Wydawało się, że jeszcze jeden lot odbędzie się bez specjalnych wrażeń i przygód. Nagle znudzonemu D-cy przyszło na myśl, że warto zoba
czyć co się dzieje bliżej ziemi. Nurkujemy na linię kolejową wBremen. Nagłownym torze w Bremen zauważyliśmy pociąg w kierunku płdn.-zach. D-ca wyprawy „Gaby" (płk. Pil. Francis Gabreski - przyp. A.O.) wydał rozkaz przez radio, że moja eskadra ma pozostać jako ubezpieczenie górne. Schodząc z wysokości obserwujemy przestrzeń i czekamy na dalsze rozkazy przez radio. Pod nami cumulusy. Pokrycie 7/10 na wys. około 5000 (stóp -przyp. A.O.). Nagle pod nami z lewej strony błysk ognia i czarna smuga dymu z palącego się samolotu. D-ca musiał zaskoczyć jakąś formację Niemców. Od tej chwili cały szereg czynności było nie zupełnie kontrolowanych i świadomych. Trochę gorączkowo chęć wzięcia udziału w walce była w tej chwili dominująca. Reszta, wszystko musiało być podporządkowane temu dążeniu. Jak zawsze przed atakiem serce przyspieszyło trochę tętno, ścisnąłem mocniej drążek, poprawiłem się i usiadłem mocniej w siedzeniu no i oczywiście dałem pełne obroty silnika. Za chwilę byłem już w środku walki. Przed sobą widziałem czwórkę F. W. (myśliwce Focke Wolf FW-190 - przyp.
A.O.) w ostrym zakręcie nabierających wysokość. Kiedy zdawało mi się, że mam dogodną pozycję, otworzyłem ogień ze swoich 8-u karabinów maszynowych, ale cel był za daleki. Już miałem zamiar przeciąć im drogę i zaatakować jeszcze raz, kiedy pomyślałem o tym, że należy się rozglądnąć (jedna z podstaw walki). Pode mną z prawej strony rozgrywała się kołowa walka 2 F. W. i 2 P-47. Tworzyli oni wizerunek starając się dostać na cel jednego.
Z jednego P-47 leciały już kawałki blachy po celnej serji F. W. Obejrzałem się jeszcze raz za siebie i rzuciłem się na pomoc koledze. Mia- 55 łem przewagę wysokości, szybkości i inicjały- — wę. Mogłem wybierać moment i pozycję ataku. Otworzyłem ogień. Bez rezultatu. Za chwilę zorientowałem się, że odległość jest co najmniej 500 yardów. Ciekawe, jak zawsze w pierwszych chwilach walki nie docenia się odległości. Podszedłem bliżej, odłożyłem po-
Konspekt nr 2/2007 (29)