Emancypantki20


144






























20 Widzenia
W tej porze, kiedy pensjonarki przechodziły do sal sypialnych, pani Latter skończyła gospodarskie
rachunki z panną Martą. W kasie było jeszcze kilka tysięcy rubli, ale pani Latter,
przywykła sięgać myślą w przyszłość, już dziś zaprowadzała możliwe redukcje w wydatkach,
ażeby co dzień oszczędzić bodaj parę rubli. Paliło się za dużo światła w salach i na korytarzach,
wychodziło zbyt wiele cukru i mydła, to trzeba zmniejszyć. Obiady były zanadto mięsne
i tłuste, więc można ograniczyć ilość mięsa i masła, a nareszcie godziło się bieżący wielki
post obchodzić nieco surowiej przez zaprowadzenie postnych obiadów w poniedziałki. Są
ludzie, którzy przez cały wielki post nie biorą do ust nie tylko mięsa, ale nawet nabiału; dobrze
więc choć cztery razy na tydzień przypomnieć dziewczynkom, że są chrześcijankami.
Postanowienie to zachwyciło pannę Martę, która do przesady posuwała troskliwość o
przepisy religijne; odeszła więc zapewniając panią Latter, że teraz spłyną na jej pensjonat
wszelkie błogosławieństwa. Ale pani Latter nie była zadowolona swoimi reformami. Ona
wiedziała że czwarty dzień postu zaprowadza się nie przez pobożność, lecz przez oszczędność.
Bo co będzie, jeżeli jej przed wakacjami zabraknie pieniędzy?... Jak ona powie: dzieciom,
nauczycielkom i służbie, że... jutro nie dostaną obiadu?
Już od pół roku
podobne myśli dręczyły panią Latter wypijając jej krew i mózg jak rój
bezcielesnych upiorów. Długi, oszczędności, zmniejszone dochody i
jutro, niepewne jutro,
już prawie przestały zadawać jej cierpień, a zaczęły nudzić swoją jednostajnością... Wielki
Boże! Cóż to za straszna była dla niej tortura codzienne obcinanie łutów masła i mięsa, naparstków
mleka i
te rachunki, spoza których wciąż wyglądała bladożółtawozielonawa twarz
deficytu!...
Zawsze to samo: rachunek
deficyt
oszczędność... Piekło mogłoby rozziewać się na
śmierć!...
Kiedy tego rodzaju zajęcia ciągnące się do późnej nocy tak wyczerpały panią Latter, że
prawie wpadała w rozpacz, wówczas pozostawał jej jeden ratunek: wypić kieliszek starego
wina, które przysłał Mielnicki. Kieliszek nie mógł być nalany do brzegów, gdyż wywoływał
senność; nie mógł być niepełny, bo mocniej rozdrażniał. Dopiero gdy pani Latter przy nalewaniu
zachowała bardzo subtelną miarę i do ostatniej kropli wypiła wino, dopiero wówczas
powracał jej spokój i ta tęgość umysłu, dzięki której zdobyła stanowisko w świecie.
Dopiero wtedy złamana i zrozpaczona kobieta przemieniała się w dawną panią Latter, która
jednym rzutem oka oceniała sytuację, w jednej chwili robiła plan odpowiedni okolicznościom
i wykonywała go z nieugiętą konsekwencją.
Dziś użyła tego samego środka zachowując pewne ostrożności, jakby lękała się, ażeby jej
kto nie podpatrzył. Cicho weszła do swojej sypialni, zamknęła drzwi, wydobyła z szafy
omszałą butelkę i średniej miary kieliszek, nalała patrząc pod światło i lękliwie obejrzawszy
się wypiła wino jak lekarstwo.

Ach!...
odetchnęła czując ulgę.
Potem wróciła do gabinetu i usiadłszy na kanapie zaczęła marzyć z przymkniętymi oczyma.
W jej stroskanej duszy otwierały się źródła ukojenia.
Pierwszym była wiara, że cokolwiek zdarzy się, ona od wakacyj i nie będzie. miała pensji.
Czy Helena wyjdzie za mąż, a ona przeniesie się do majątku Solskiego, czy sama zostanie
gospodynią (a może żoną?...) Mielnickiego, czy trafi się jakiś inny wypadek, na wszelki sposób
ona, pani Latter musi być wolną od dzisiejszych zajęć. I dziwna rzecz: ile razy przycho-
dziła jej na myśl nowa przyszłość, tyle razy widziała siebie siedzącą w jakimś starym parku
nad rzeką.
Widzenie było tak jasne, że pani Latter prawie mogła wymierzyć grubość drzew, odmalować
kolor liści i formy cienia, jakie ich korony rzucały na ziemię. Widziała kosmatą liszkę z
wolna sunącą po korze lipy, widziała pęknięcie, które biegło wzdłuż czarnej ławki ogrodowej,
czuła świeży zapach ziemi, słyszała szelest rzeki, która płynęła o parę kroków od niej i
której nurt skręcał ; w tym miejscu.
Dla pani Latter obraz ten, powtarzający się prawie co dzień, nie był halucynacją, ale jasnowidzeniem.
Była przekonana, że widzieli swoją przyszłość, taką szczęśliwą przyszłość, że
warto było pracować na nią cierpieniami dotychczasowego życia. Nie było tu nic i nikogo
oprócz ławki czarnej ze starości, gromady drzew i szeleszczącej rzeki. Ale w ubogim krajobrazie
panował taki spokój, że pani Latter zgodziłaby się przesiedzieć całą wieczność na tej
ławce i całą wieczność patrzeć na kosmatą liszkę leniwie pełznącą w górę drzewa.
Ona już tylko tego chciała dla siebie od życia: tylko spokoju. Po fali marzeń przychodziła
fala rozmyślań. Pani Latter otwierała oczy i patrząc na swoje biurko, na popiersie Sokratesa
wychylające się spoza lampy mówiła do siebie:
"Z pensją koniec: rzucam ją od wakacyj, choćbym miała na drugi dzień stracić życie. Ale
co to za park?... Czy to park Solskiego, czy Mielnickiego?... Ach... to był nasz park w Norowie...
Taki majątek i tak go zmarnować!..."
Wstrząsnęła się i machinalnie zatkała rękoma uszy, jakby lękając się szeptu wspomnień,
które mogły powiedzieć jej, że to ona strwoniła majątek męża, swój, a nade wszystko dzieci...
I to z kim?... Z jakimś eks-guwernerem. Majątek Norskich z Latterem! I to ona
tak oszalała?...
Ona wyszła drugi raz za mąż? Ona była zazdrosną o tego drugiego?... Ona, która w parę
lat później i wypędziła go...
Ale nad tymi wspomnieniami pani Latter już umiała panować. Odsunęła więc je od siebie
jak niepotrzebny skrawek papieru i zaczęła myśleć o córce.
Panna Helena, a właściwie
jej małżeństwo z Solskim było dla pani Latter drugim źródłem
pociechy i fundamentem, na którym opierały się jej nadzieje. Po wielu wahaniach pani
Latter powiedziała sobie, że Helenka musi wyjść za Solskiego. Dla nikogo już nie było tajemnicą
w Warszawie, że Solski zbliżywszy się do panny Heleny we Włoszech po prostu
oszalał dla niej; zaś pani Latter częścią wiedziała od córki, częścią odgadywała, że w tej
chwili między Helenką a Solskim toczy się prastara walka, która zwykle poprzedza kapitulację
obu stron. Mianowicie pan Solski udaje obojętnego, a panna Helena kokietuje innych
mężczyzn.
"Prędzej czy później, dziś czy jutro
myślała pani Latter
on wybuchnie i oświadczy się;
a Helenka go przyjmie. A ja najpierwej dowiem się o tym od Zgierskiego, który przybiegnie
z powinszowaniami i z pieniędzmi..."
dodała z uśmiechem.
Przymknęła oczy i ujrzała drugi obraz. Widziała niby Helenkę, niby samą siebie, wchodzącą
w białej jedwabnej sukni z długim trenem do salonu pełnego osób. Helenka wyglądała
prześlicznie: jej suknia była haftowana perełkami, a piękna głowa zasypana brylantami, z
których jeden nad czołem rzucał światło purpurowe, drugi nad skronią był podobny do zielonawej
gwiazdy. Pani Latter widziała każdą zmianę blasku brylantów, każdą fałdę bogatej
sukni, widziała rozszerzone nozdrza i dumny wzrok córki, przed którą pochylały się wszystkie
głowy z podziwem lub zazdrością.
Obok Helenki stał Solski, człowiek brzydki, z kałmuckimi rysunkami, ale z dziwną energią
w twarzy. Pani Latter wpatrywała się w nich oboje z zachwytem, myśląc:
"Czy może być bardziej dobrana para?... Ona piękna jak marzenie, on szkaradny, ale
dzielny... I taki wielki majątek!..." Potem
zdawało jej się, że mówi do córki:
"Jakaś ty szczęśliwa, Helu, mając męża brzydkiego i energicznego!... Moi dwaj byli bardzo
piękni, ale za słabi dla mnie, a to jest przyczyną, że zmarnowałam życie... Twój mąż będzie
szalał za tobą, ale nie pozwoli na żaden wybryk..."
Pani Latter znowu otworzyła oczy i znowu zamiast bogatej sali, gdzie królowała jej córka,
zobaczyła swój gabinet. Nagle przyszła jej myśl:
"A jeżeli Helenka nie wyjdzie za Solskiego?"
Twarz pani Latter skurczyła się, a w oczach błysnął gniew, prawie nienawiść.

Wolałaby mnie zabić...
szepnęła.
Pani Latter już nie mogła pogodzić się z myślą, że jej córka nie wyjdzie za Solskiego, w
dodatku
bardzo prędko. Helenka musi w tych czasach zrobić świetną karierę, bo
od tego
zależała przyszłość Kazia.
Troska o pana Kazimierza była cierniem, którego nic nie mogło wyrwać z duszy matki.
Pani Latter czuła, że dla jej zupełnego szczęścia potrzeba, ażeby syn zajął kiedyś stanowisko
między najznakomitszymi świata i był równy jeżeli nie Napoleonowi, to przynajmniej Bismarckowi.
Zwątpiłaby o boskiej sprawiedliwości, gdyby syn prędzej czy później nie posiadał
nie tylko majątku, sławy i władzy, ale jeszcze tych przymiotów, które wybraną jednostkę
wynoszą ponad zwykłych śmiertelników. To zaś ją truło, to spędzało sen z powiek, że nie
mogła wyobrazić sobie: jakim sposobem syn dojdzie do upragnionego stanowiska? Oczywiście
powinien wyjechać za granicę, najlepiej do którego z niemieckich uniwersytetów, gdzie
często w audytorium można spotkać się z książętami panujących domów. A niechby się tylko
zetknął Kazio z takim młodym mocarzem, już tamten nie puści go od siebie
i kariera gotowa!...
Na nieszczęście, na zagranicę trzeba pieniędzy, dużo pieniędzy, a pani Latter nie wątpiła,
że sama już ich nie wypracuje.
Więc skąd pieniądze dla Kazia?... Oczywiście jest jeden tylko sposób: ażeby Helenka jak
najprędzej wyszła za Solskiego. Krocie Solskiego, jego związki rodzinne i znajomości za
granicą były szczeblami, po których miał wejść pan Kazimierz na przeznaczoną mu wyżynę.
Pani Latter znowu zaczęła marzyć. Nie jestże w tym oczywisty palec Opatrzności, że Ada
wzięła do Włoch Helenkę, w której teraz zakochał się Solski?... A czy mógłby trafić się podobny
wypadek, gdyby Ada wcześniej zostawszy sierotą nie weszła na jej pensję, gdyby pani
Latter nie straciła majątku i nie zajęła się wychowywaniem obcych dzieci?...
Był to cudowny łańcuch wydarzeń; który ciągnął Kazimierza na jakiś szczyt już wówczas,
kiedy o tym jeszcze nie myślała jego matka. Ten szereg cudów spełniał się w jej oczach; więc
dlaczego nie miałby się spełnić jeszcze jeden cud... Do wakacyj jest przecie trzy miesiące:
przez ten czas Helenka wyjdzie za mąż, a Kazio od wakacyj wyjedzie za granicę.
Dziś wyjechać nie może. Gdyby bowiem pani Latter dała synowi potrzebne pieniądze,
groziłoby jej bankructwo przed końcem szkolnego roku.

Cudu!... cudu!...
szeptała pani Latter wznosząc oczy do nieba i pobożnie składając ręce.
Nagle wstąpiła w nią nadzieja: uczuła, że niebo musi wysłuchać próśb matki błagającej za
synem.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Emancypantki32
Emancypantki57
Emancypantki33
EmancyT2R34
Emancypantki47
Emancypantki49
Emancypantki11
Emancypantki17
Emancypantki55
Emancypantki18
Emancypantki19
Emancypantki45
Emancypantki35
Emancypantki26
EmancyT2R9
Celiński P Interfejsy mediów cyfrowych dalsza emancypacja obrazów czy szansa na ich zdetronizow
Emancypantki14
EmancyT2R26

więcej podobnych podstron